Wstecz / Spis treści / Dalej

ROZDZIAŁ CZTERNASTY: KRÓTKA LEKCJA

(Czas: 3.40 rano... obudziłem się wypoczęty, odprężony, ze świeżym umysłem, bez trudu wyszedłem z fizycznego, a następnie z drugiego ciała i czekałem na sygnał. Nie było go, więc pozwoliłem, by działanie przejęła moja całkowita jaźń. Nastąpił szybki ruch o niezbyt dużym zasięgu – i oto znalazłem się obok BB. Obecnie mój przyjaciel całkowicie różnił się od perceptu, jaki o nim miałem. Był mocno zamknięty i matowy. Cienka zewnętrzna mgiełka Strefy Przejściowej czyniła go jeszcze mniej wyraźnym.

Próbowałem niedbale się wygładzić. (Cześć, stary, jak leci?)

BB trochę się otworzył. (O, cześć RAM.)

(Myślałem, że będziesz chciał wrócić na KT-95.)

Zmatowiał. (No pewnie.)

Wygładziłem się bardzo ostrożnie. (Co mógłbym dla ciebie zrobić?)

(Nie... nic.) zaczął się zamykać. (Chciałem się tylko trochę rozejrzeć.)

Wyglądał jak ktoś, kto stracił najlepszego przyjaciela, co rzeczywiście wydarzyło się, jeśli spojrzeć na tę całą historię z jego punktu widzenia. No bo jeśli nawet AA w końcu się odnajdzie to – bogatszy o ludzkie doświadczenie – nigdy już nie będzie taki sam, jak przedtem. I o ile BB, spodziewając się odzyskać go takim, jaki był na KT-95, nie zaakceptuje zmiany, która w nim zaszła, to faktycznie będzie można powiedzieć, że utracił przyjaciela.

Spróbowałem podejść go z innej strony. (Nie możesz tu tkwić bez końca.)

BB zbladł. (Bez końca? Co to znaczy?)

Zamigotałem. (To jest, no... takie ludzkie określenie.)

Zaczął wibrować. (Nic mnie nie obchodzą ludzie i ich wyrażenia.)

Wyrzuciłem z siebie mocno i bez ogródek. (Musisz zdobyć trochę rot o ludziach. W przeciwnym razie nie rozpoznasz swego przyjaciela AA, gdy powróci. Nie będziesz miał jego identu.)

BB wibrował. (Ależ oczywiście, że będę miał! Takich rzeczy się nie traci.)

(To nie będzie już ten sam ident. Przypomnij sobie, jak starałeś się go stamtąd wyciągnąć. Nawet miałeś kłopot z jego identem. Zapewniam cię, że to była tylko częściowa zmiana, wówczas znajdował się dopiero na początku drogi, dopiero zaczynał.)

BB zwrócił się do wewnątrz i zamknął. Nagle uświadomiłem sobie, że znów się w to wpakowałem. Co mam z nim teraz zrobić? Nie jest przecież bezdomnym psem lub kotem, którego mógłbym zabrać ze sobą, nakarmić i znaleźć mu dom. To nie miało sensu. A może włożyć go w ludzkie ciało? Ale niby jak? A poza tym on wcale nie zamierzał stać się człowiekiem, nie miał zamiaru ustawić się w kolejce przed Stacją Wejścia. A czy można nauczyć się pływać bez wejścia do wody i zamoczenia się?

BB trochę się otworzył. (Próbowałem. Byłem tam i wróciłem.)

Czekałem. Jeżeli mam mu pomóc, to nie należy go ponaglać. Wiedziałem, że będzie mówił dalej, co się potwierdziło.

(Natrafiłem na dziurę. Było całkiem pusta. Czy spotkałeś się z czymś takim?)

Sfałdowałem się. (Tak, znam to. I pozostanie pusta, bo jest przeznaczona dla pewnego skręta. Nikt inny nie będzie tam pasował.)

(Słowo daję, AA był fajnym skrętem, tylko na swoje nieszczęście zbyt ciekawym. I zobacz, dokąd go to zaprowadziło.)

Znów się sfałdowałem. (Zdarza się.)

Już miałem się odwrócić i niepostrzeżenie wycofać, ale nie zdążyłem. Coś mnie tknęło, że BB dojdzie do jakiegoś wniosku i, że będzie to miało związek ze mną. I nie myliłem się.

BB rozjaśnił się mocno. (Ty możesz to zrobić!)

(Co zrobić?)

(Dać mi roty o ludziach. Wtedy będę przygotowany na spotkanie z nim.)

Zamigotałem. (Nie wiem, od czego zacząć.)

(Pokaż mi, jak to działa.)

(Jak mam to zrobić? Musiałbyś być człowiekiem.)

(Nie, nie, nie będę) uciął szybko. (Ty przecież poruszasz się nie używając ciała fizycznego.)

(No, tak, ale...)

(RAM, ty i ja rozumieliśmy się od samego początku. Zupełnie jak starzy przyjaciele. Twój ident mam dobrze zakodowany. A więc zostań Przewodnikiem Wycieczki – krótkiej i nie zajmującej dużo czasu. Co ty na to?)

Wygładziłem się. (Podczas jednej krótkiej lekcji mam ci pokazać, jak to jest być człowiekiem?)

Pojaśniał. (No właśnie.)

Dobre sobie. To było prawie tak, jak gdyby ślepy miał prowadzić kulawego. Jedyna rzecz jaką mogłem zrobić, to przybliżyć mu pojęcie o tym co uważałem za najważniejsze, pokazać mu... ależ tak! Pokazać. Dzięki temu powinien zrozumieć.

Otworzyłem się. (No, dobrze. Dla człowieka najważniejsze jest przeżycie – instynkt zachowania życia. To największy percept, większość ludzkich zachowań wywodzi się z tego instynktu.)

Zbladł. (A co to jest instynkt zachowania życia?)

(Pragnienie życia, chęć pozostania przy życiu.)

(I gdzie tu problem? Jesteś żywy, to i pozostajesz żywy.)

Wygładziłem się. (Ale nie wtedy, gdy żyjesz w ciele fizycznym. Dla wielu osób pozostać żywym znaczy pozostać w fizycznym ciele, nic ponadto. Większość swej energii ludzie zużywają na to, by w taki czy inny sposób zachować życie. W tym tkwi przyczyna większości ludzkich problemów. Instynkt samozachowawczy jest tak silny, że wszystko komplikuje, wszystko gmatwa. Koniec wykładu.)

BB zakołysał się. (Daj spokój. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak niedorzeczną rotą.)

(Ale to wcale nie jest śmieszne, kiedy się w tym tkwi. Gdy się jest człowiekiem i żyje w fizycznym ciele, to uważa się takie życie za jedyną rzeczywistość.)

Kołysał się w dalszym ciągu i zrozumiałem, że jest tylko jeden sposób, aby zrozumiał na czym to polega. Trzeba mu pokazać. Zabrać go na plażę i pokazać pływających...

(Ruszamy, idź za moim identem.)

BB pojaśniał. (Dobrze, RAM!)

Odwróciłem się, zrobiłem półobrót i zacząłem przechodzić przez pierścienie, a mój nowy przyjaciel z KT-95 podążył tuż za mną. Zostawimy na razie duże aglomeracje, zaczniemy od spraw podstawowych... z dala od cywilizacji... środkowa Azja, tak... to będzie dobre... zatrzymałem się nad wzgórzem porośniętym z jednej strony rzadkim lasem. Na skraju lasu przycupnął jakiś człowiek. Zwróciłem na niego uwagę BB, który stał przy mnie. Coś, co wyglądało na małego jelenia pasło się w trawie niedaleko człowieka. Mężczyzna podniósł strzelbę, wycelował i wystrzelił. Jeleń upadł i wierzgnął nogami. Wtedy człowiek odrzucił mu głowę do tyłu i poderżnął gardło nożem. Trysnęła krew, jeleń zwiotczał. Myśliwy zarzucił zwierzę na ramię i poszedł brzegiem lasu w kierunku kamiennego domku. Kiedy szliśmy za nim, BB mnie trącił.

(Słuchaj, ten człowiek, on zabił to drugie zwierzę.)

Sfałdowałem się. (Tak.)

(A dlaczego to zrobił? Niewiele ma to wspólnego z zachowaniem życia!)

(Nie jest to zachowanie życia jelenia, zwierzęcia... no, tego drugiego stworzenia. Człowiekowi potrzebne jest jego ciało.)

BB pobladł. (A co on chce z nim zrobić? Ma już przecież ciało.)

Wygładziłem się. (Potrzebuje go, aby przeżyć. Jest mu potrzebne do jedzenia.)

(Jedzenie! Co to jest jedzenie?)

(Jest to cos, co człowiek wkłada do własnego ciała, by dostarczyć mu energii potrzebnej do życia. To właśnie nazywamy jedzeniem.)

(A to drugie stworzenie, ten... jeleń, nie przeżył, nie pozostał żywy... fizycznie. Doskonale widziałem, jak opuszczała go energia.)

A więc teraz wykład. (Ludzie są najważniejszymi stworzeniami żyjącymi na Ziemi. Określamy ich mianem dominującego gatunku. Znajdują się na szczycie tego, co nazywamy łańcuchem pokarmowym. Jedzenie jest tym, czy się żywimy. Małe stworzenia są zjadane przez większe, te z kolei przez jeszcze większe, aż dochodzimy do człowieka. On nie jest największy, ale najsprytniejszy, dlatego stanowi gatunek dominujący. Je prawie wszystko, co rośnie.)

Gdy postępowaliśmy za człowiekiem idącym do kamiennej chatki, BB zwrócił się do wewnątrz. Migotał. Mężczyzna zdjął ciało zwierzęcia z ramienia i powiesił głową w dół na stojaku przed wejściem. Potem wszedł do środka.

BB zamigotał. (Czy on nie będzie go... no, jadł?)

Będzie, tylko później, jak spłynie z niego krew. Musi go najpierw przygotować. Chcesz wejść do środka?)

Właściwie nie miał wyboru, bo już go prowadziłem, przechodząc przez kamienną ścianę. Na środku glinianego klepiska palił się ogień. Przy ogniu było widać trzy osoby: kobietę i dwoje małych dzieci. Kobieta mieszała coś w wiszącym nad ogniem garnku, a dzieci obserwowały ją z wyrazem głodu w oczach. Mężczyzna zdjął ciężkie okrycie, usiadł razem z nimi przy ogniu i wziął miseczkę, którą podała mu kobieta, zaczął jeść – pił z miski i wyciągał z niej kawałki jedzenia palcami. BB popychał mnie natarczywie.

(Co on robi?)

(Je, bierze kawałki jedzenia, wkłada do swego ciała i popija płynem, który wlewa do ciała.)

(Tak. tak, uchwyciłem ten percept, to było przedtem! Zsunął część swego ciała!)

Zbladłem, a po chwili rozjaśniłem się. (To, o czym mówisz, nie jest jego ciałem, lecz ubraniem. Kawałkiem materiału, który wkłada na siebie, by się ogrzać. Aby utrzymać się przy życiu trzeba zachować odpowiednią temperaturę ciała. Nie może ono być ani zbyt ciepłe, ani zbyt zimne. Należy także chronić je przed zranieniem. Temu wszystkiemu służy ta chata, w której teraz jesteśmy. Pomaga chronić ciało. Natomiast ogień, no, to promieniowanie na środku izby, pozwala ludziom utrzymać w chacie ciepło.)

Zauważyłem, że BB jest intensywnie skupiony. Był wręcz zafascynowany tym co widział, nie mógł oderwać wzroku. Zupełnie jak osoba zahipnotyzowana przez patrzącą jej prosto w twarz kobrę. Przyjrzałem mu się, próbując odgadnąć, co z oglądanej sceny dociera do niego jako prawdziwa rota. No bo w jaki sposób wyjaśnić, co to jest ciepło i zimno lub tak prostą rzecz jak gotowanie na ogniu czy też ciągłą troskę o potrzeby fizycznego ciała komuś, kto go nigdy nie miał? BB znów mnie popychał.

(RAM. RAM!) Wibrował mocno. (On zabija tę drugą istotę!)

Odwróciłem się. Mężczyzna odsunął kobietę od ognia i przewrócił na podłogę. Leżał na niej, przyciskając ją swoim ciałem, spletli się mocno ramionami, długa suknia kobiety była zmiętoszona i podwinięta aż do bioder. Kobieta rozsunęła uda i obejmowała nogami talię mężczyzny, wili się gwałtownie na ziemi. Dwójka dzieci spokojnie zajadała, całkowicie obojętna na to, co się dzieje. Ponieważ nie należałem do osób podniecających się oglądaniem takich scen, mogłem patrzeć na to chłodnym okiem.

Wygładziłem się. (On jej wcale nie zabija. Oni się, no, reprodukują.)

(Co...?)

(Dodają do siebie swoje dwie energie, aby utworzyć trzecią. Robią swoje kopie, takie, jak te dwa maluchy jedzące przy ogniu. Jestem pewien, że ta dwójka to ich dzieło.)

(Dlaczego to robią?)

(To jest najsilniejszy przejaw instynktu samozachowawczego. Zrobić swoją kopię i przetrwać, żyjąc w niej. Rozmnażanie się stanowi podstawową czynność wszystkich żyjących na Ziemi gatunków, nie tylko ludzi. Rota mówi, że najpierw reprodukujesz zanim zrobisz cokolwiek innego – zabierzesz się do jedzenia, ochłodzisz się, ogrzejesz, i tak dalej.)

(Ale oni już zrobili dwie kopie.)

(Jeśli wytworzy się więcej kopii, ma się pewną gwarancję, że przynajmniej jedna z nich przeżyje i będzie produkować następne. Jeśli tych dwoje małych umrze lub jeśli zostaną zabite zanim zrobią swoje kopie, wtedy to trzeci, które te dwie duże istoty właśnie robią, być może będzie żyło dostatecznie długo, aby stworzyć nowe reprodukcje.)

BB zamigotał. (Dlaczego mieliby umrzeć lub zostać zabici?)

(To jeden z problemów fizycznego dala. Łatwiej umrzeć lub zostać zabitym niż przeżyć. Silny instynkt samozachowawczy jest potrzebny do zachowania równowagi. To z kolei stwarza inne problemy.)

(Jakie problemy?)

(Dojdziemy do nich po kolei.)

BB skoncentrował się na znajdującej się poniżej parze, która skończyła akt seksualny i powróciła do jedzenia przy ognisku.

(No, a tych dwoje dużych – oni nie są jednakowi?)

(To ludzie, ale nie tacy sami. Przypomnij sobie tę rotę, gdy spotkałeś AA – chciał wrócić i być kobietą. I w następnym wcieleniu został kobietą. Ludzie są albo mężczyznami, albo kobietami. Potrzeba mężczyzny i kobiety, by nastąpiła reprodukcja, aby zrobić kopię.)

BB zwrócił się do wewnątrz, a potem otworzył. (A ty kim jesteś?)

(Mężczyzną.)

(Czy byłeś kiedy kobietą?)

(Nie mam żadnej roty na ten temat, więc myślę, że nie.)

Otworzył się bardziej. (Nic takiego nie istnieje na KT-95. Nigdy nie przyszło mi na mysi, aby zrobić swoją kopię. To jest wręcz fascynujące!)

Przerwałem mu. (Taka reprodukcja nie jest twoją dokładną kopią, to fizyczna mieszanina dwojga osób. Ty wprawdzie masz nadzieję, że to będzie twoja kopia, ale w rzeczywistości nigdy tak nie jest. To jest tylko fizyczna powłoka. Skręt, który w nią wchodzi, może być zupełnie inny niż ty, niż ci, którzy zrobili reprodukcję.)

BB zakołysał się. (Nie przejmuj się, RAM. Nie jestem tym aż tak zafascynowany.)

(Wydaje mi się, że na człowieczeństwo dały się nabrać nawet mocniejsze od ciebie skręty.)

Wygładził się. (Tym razem nic nie zrozumiałem z tego, co dotyczy instynktu zachowania życia. To musi być dla mnie za mądre. Mogę zrozumieć, co to jest jedzenie, a także co to ciepło i zimno. Ale skoro oni to robią, to i ja bym potrafił. Reprodukowanie się, robienie kopii – ale byłaby zabawa, można z tego zrobić wspaniałą grę!)

Nie mogłem się powstrzymać. (Święte słowa. Chodźmy.)

Zbladł. (Nie rozumiem. Święte słowa?)

Odwróciłem się i przeszedłem przez ścianę, pewien, że BB idzie za mną. Chciałem pokazać mu, do czego może doprowadzić wypaczenie instynktu samozachowawczego. Wybrałem miejsce, w którym jak wiedziałem, nagromadziło się tych wynaturzeń bardzo dużo i łatwo je będzie zaobserwować. BB dostanie prawdziwą rotę. Ident “Nowy Jork", centrum Manhattanu, zacząć od Ulicy Czterdziestej Drugiej Zachodniej. Szybko znaleźliśmy się na poziomie chodnika. Jak zwykle tłoczyli się na nim ludzie. Spacerowali, potrącali się i wpadali na siebie w pośpiechu. Bary, stare kina porno wyświetlające filmy najgorszego gatunku, sklepy z różnościami, studia nagrań, sznur samochodów i ciężarówek na jezdni – przez trzydzieści lat nic się nie zmieniło, tylko nasilił się ruch uliczny, a sklepów, kin i barów było teraz więcej niż kiedyś. Tak, wybrałem właściwe miejsce. BB stał w środku tłumu, niepotrzebnie starając się uniknąć kolizji. Odciągnąłem go z zatłoczonego chodnika na krawężnik.

Zamigotał. (Skąd oni wszyscy się wzięli?)

(To miejsce – Nowy Jork nazywają skrzyżowaniem dróg świata. Ludzie przybyli tu zewsząd, wielu z nich mieszka w pobliżu.)

(A dlaczego zebrali się tutaj, akurat w tym miejscu?) Wygładziłem się. (Istnieje percept, że w Nowym Jorku możesz znaleźć wszystko co zechcesz.)

BB wibrował. (Nie mogę się w tym wszystkim połapać.)

(Nowy Jork to jest po prostu taki ident. A ludzie robią to samo, co ten człowiek w lesie. Każdy stara się jakoś przeżyć. Robią wszystko, aby zachować życie.)

BB zamigotał. (Nie odnoszę takiego samego wrażenia, a szum Wiązki M wprawia mnie w stan rozdygotania. Najgorsze są trzaski! Nigdy czegoś takiego nie słyszałem! Skąd się to bierze?)

Wygładziłem się. (Zamknij się trochę, a będzie ci lżej to znieść. Te zakłócenia pochodzą od nas, to my, ludzie je powodujemy. W końcu udało mi się rozszyfrować ten niesamowicie skrzypiący i skrzeczący dźwięk. To są ludzkie emocje.)

(Emocje?)

(Nawet nie będę próbował ci tego wytłumaczyć. Aby doświadczyć czegoś takiego, musiałbyś być człowiekiem. Emocje to następny poważny problem po instynkcie samozachowawczym. Sprawiają, że ludzie robią rzeczy, których w rzeczywistości nie chcą robić.)

Zamigotał. Był częściowo otwarty. (A dlaczego robią taki hałas?)

Sfałdowałem się. (Nie zdają sobie sprawy, że to robią.)

Zwrócił się do wewnątrz i zamknął. Po chwili nieznacznie się otworzył. (Jesteś człowiekiem, więc jak to się dzieje, że nie wywołujesz takich zakłóceń w Wiązce M, jak oni?)

(Wywołuję, tylko teraz panuję nad tym. Jestem pewien, że przebywając w ciele fizycznym rozsiewam te szumy i trzaski dookoła.)

BB otworzył się i wygładził. (Dobra. Jeśli ty możesz je znieść, to ja także. No, a co z tym instynktem samozachowawczym?)

Okręciłem się powoli. (Wszędzie w pobliżu tego miejsca możesz zaspokoić swoje potrzeby związane z tym instynktem. – Możesz dostać to, co zechcesz, tyle ile zechcesz, i wtedy, kiedy tylko zechcesz. Po prostu musisz mieć ident tego, czego potrzebujesz i dostajesz to.)

BB zamigotał. (Całe, no, pożywienie do, no, jedzenia?)

(Począwszy od hamburgerów, a skończywszy na najwymyślniejszych rzeczach. Idź, a wszystko dostaniesz.)

(Ciepło i zimno, i... chatę do mieszkania, i to, co nakładasz na ciało?)

(Tu można dostać absolutnie wszystko.)

(A to, co jest związane z robieniem kopii, no... reprodukowaniem się?)

Zacząłem się kołysać. (Myślę, że to także, jeśli dobrze poszukasz. Z tym, że większość ludzi wykonuje tutaj tę czynność bez robienia kopii.)

Zbladł. (A dlaczego miałoby się to robić, skoro nie powstaną kopie?)

Zamigotałem. (Według mojego perceptu, potrzeba przetrwania była tak silna, że należało się upewnić, iż każdy gatunek będzie chciał podjąć trud reprodukowania się. A więc zrobiono tak, aby każdy akt reprodukowania się stanowił, no... uciechę.)

Znów zbladł. (Uciechę! Ale tamci w chacie nie wyglądali na cieszących się z tego, co robią!)

Sfałdowałem się. (Musiałbyś być człowiekiem, aby zrozumieć, w czym rzecz. Tego również nie da się przekazać w rocie. W każdym razie i tę potrzebę wynikającą z instynktu samozachowawczego możesz tutaj zaspokoić do woli.)

BB rozświetlił się. (A więc po co to cale zamieszanie? Wszystko gra! Ludzie biorą to, czego potrzebują, jest tego pod dostatkiem, każdy skręt może się nasycić i wrócić tam, skąd przybył.)

Zwróciłem się do wewnątrz i zamknąłem. Zrobiła się z tego trudna lekcja, i to dla mnie, nie dla niego. Byłem prawie pewien, że to się nie uda. I rzeczywiście – nie wychodziło. No bo niby jak mam mu wytłumaczyć, że wszyscy ludzie większość swego czasu spędzają na robieniu takich czy innych rzeczy, po to, aby utrzymać się przy życiu, że często chcą tę samą rzecz i zabijają się, by ją zdobyć, iż są tak zaprzątnięci tym, żeby zabezpieczyć swą egzystencję, że nie wiedzą kiedy przestać gromadzić dobra, nawet jeśli mają wszystkiego pod dostatkiem, że ludzie tworzą duże kluby, które nazywają narodami i starają się zniszczyć inne narody stanowiące, jak im się wydaje, zagrożenie ich życia, że to wszystko tak bardzo absorbuje ich myśli i wpływa na czyny, iż zupełnie nie pamiętają o tym, że poza czysto fizyczną egzystencją istnieje jeszcze inne życie...

(Znów przeciekasz, RAM.) BB przerwał mi rozmyślania. (Masz racje. Nie uchwycę perceptu żadnej z tych spraw. Co to jest praca? Czy mówiąc o zabijaniu masz na myśli to, że ludzie zabijają się i zjadają nawzajem? A co to znaczy, że nie pamiętają?)

Robiłem, co mogłem. (Praca jest czymś, co ludzie robią, by dostać pieniądze, no... energię do płacenia, no... do dawania innym ludziom. W zamian za tę energię otrzymują to, co jest im potrzebne do zaspokojenia życiowych potrzeb.)

(Energia pieniężna, tak? To musi być coś bardzo mocnego. Nie mam na to identu.)

(I nie możesz mieć. Tylko ludzie posiadają taką energię, ma ona wyłącznie fizyczny charakter. Działa jedynie na Ziemi i tylko pomiędzy ludźmi. Co gorsza, każda grupa ludzi, no... narody...)

(Acha, duże kluby... Na KT-95 mamy kluby gier.)

(Tak, duże kluby zrzeszające wiele osób. Każdy z nich ma wiosny typ energii pieniężnej i wymieniają się pieniędzmi.)

Wygładził się. (A więc jeśli potrzebuję jelenia na pokarm, chatę do mieszkania i przykrycie dla dala, to muszę dać energię pieniężną, by to dostać.)

(Pracujesz, płacisz i dostajesz.)

Skoncentrował się na przejeżdżających samochodach. (A te pokrowce? Czy je również można otrzymać w zamian za energię pieniężną?)

(Tylko w ten sposób.)

(To jest dla mnie zanadto skomplikowane.) Wygładził się całkowicie. (Gdybym był człowiekiem, odsunąłbym się od wszystkich i tylko r obił kopie, nic więcej... Czy to takie śmieszne?)

Kołysałem się mocno i nie mogłem się zamknąć.

Zbladł. (Czyżby do tego też potrzebna była energia pieniężna?)

Sfałdowałem się. (No to w końcu wychodzi.)

Nagle poczułem głośny i wyraźny sygnał naglący do powrotu. Starałem się go odeprzeć i równocześnie przyciągnąć uwagę BB. Musiałem wrócić, ale przecież nie mogłem go zostawić w tym miejscu, nie będzie wiedział, jak się stąd wydostać... jednak sygnał był bardzo natarczywy i nie mogłem nic na to poradzić. Zacząłem się powoli wycofywać. Opierałem się jeszcze przez chwilę, aż w końcu zadecydowałem, że wrócę na Ziemię, zobaczę o co chodzi, i powrócę tutaj najszybciej jak będę mógł. Wtedy przyśpieszyłem, dotarłem do drugiego ciała, wsunąłem się w nie szybko, po czym wszedłem w ciało fizyczne. Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po pokoju. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, nie miałem pełnego pęcherza, nie zdrętwiały mi ręce ani nogi, nie czułem żadnego bólu. Być może mój powrót spowodowała jakaś przyczyna natury zewnętrznej – dzwoniący telefon, huk odrzutowca lub jeszcze coś innego. Natychmiast pomyślałem o BB stojącym w osłupieniu na rogu Czterdziestej Drugiej i Brodwayu. Zrobiłem krótki relaks, by przygotować się do wyjścia z ciała, lecz byłem zbyt podniecony i nie udawało się. Po jakichś sześciu nieudanych próbach, zasnąłem.

Kiedy obudziłem się, był już ranek. Ponownie próbowałem opuścić ciało, ale o tej porze nigdy mi to nie wychodziło. Dzień spędziłem tak jak zwykle, lecz co jakiś czas przypominał mi się BB. Dobrze wiedziałem, że za to co się wydarzyło, ponoszę stuprocentową odpowiedzialność. W końcu późnym popołudniem poczułem się na tyle zmęczony, że mogłem się zrelaksować. Poszedłem do laboratorium, zamknąłem drzwi, włączyłem odpowiednie sygnały dźwiękowe i wszedłem do kabiny. Położyłem się na wodnym łóżku, założyłem słuchawki i prawie natychmiast rozluźniłem się. Reszta była już łatwa. Odłączyłem się od ciała fizycznego, wytoczyłem z drugiego ciała, zacząłem rozciągać się i – zatrzymałem. Tuż przede mną stała jakaś postać.

(Hej, RAM, dokąd idziesz?)

Zawibrowałem. (Jak się tu znalazłeś?)

BB był bardzo gładki. (Gdy ciągnąłeś ten krótki skok, poszedłem za twoim identem. Nie miałem zamiaru zostać w tym całym szumie Wiązki M bez ciebie. Tutaj jest znacznie lepiej.)

(Mam nadzieję.)

(Twoje życiowe potrzeby muszą być bardzo duże, bo masz więcej niż jedną chatę.)

Zamigotałem. (To nie jest chata, to miejsce, w którym pracujemy.)

(Będąc tu utworzyłem sobie dobry percept na temat tego jak wychodzisz z fizycznego ciała. Czy to twoje ciało?)

Zawibrowałem. (Naturalnie, że moje! Nie wchodzę w ciała innych ludzi.)

(Dlaczego?)

Zamigotałem. (No, bo... to nie jest zgodne z zasadami.)

(Jakimi zasadami?)

(Nie wiem, to nie, no... percept mówi, że tego się nie robi. Sądzę, że nie mógłbym tego zrobić, nawet gdybym chciał.)

(Czy wiesz o tym, że się obracasz i wyginasz przy wychodzeniu?)

Sfałdowałem się. (Nie mam pojęcia, jak to wygląda z zewnątrz.)

(Na KT-95 robimy coś podobnego podczas jednej z zabaw, wówczas gdy wchodzimy do innego systemu i wychodzimy z niego. Słuchaj, a co robią te wszystkie skręty w dużej chacie?)

Zawibrowałem. (Wchodziłeś tam?)

Wygładził się. (Trochę się tu kręciłem. Nie udało mi się przyciągnąć twojej uwagi, więc musiałem się czymś zająć. Rzuciłem im kilka rot. Byli zadowoleni. Co oni robią?)

(Starają się pokonać przyzwyczajenia związane z instynktem samozachowawczym... i na nowo nauczyć się tego, co zapomnieli. To jest szkoła.)

(Nie wiedziałem, że do tego potrzebna jest szkoła.)

Odwróciłem się. (Powinniśmy dokończyć naszą lekcję, potrzebny ci jest dalszy ciąg.)

Sięgnąłem i rozciągnąłem się. Skierowałem się w stronę pierścienia położonego najniżej, tuż poza fazą, w której znajduje się świat fizyczny. To była ta najbardziej nieprzyjemna strefa, ale miałem pewność, że jeśli pozostaniemy na górnej krawędzi to nikt nas nie zauważy i nie będziemy nagabywani. Nie chciałem, by nas zaczepiano. Dla porównania wybrałem ten sam ident: “ Nowy Jork, Ulica Czterdziesta Druga". Nastąpił szybki ruch – i już znaleźliśmy się dwa metry nad ulicą.

BB wygładził. (O, wróciliśmy tutaj. Jest tak samo, jak przedtem, tylko znacznie więcej ludzi.)

(Przypatruj się tym. których widzisz najlepiej.)

Otworzył się i oczywiście zauważył zmianę. Wśród osób żyjących aktualnie w ciałach fizycznych kręciło się pełno istot, które zmarły, lecz nie zdawały sobie z tego sprawy. Oto mężczyzna zamierzając zatrzymać taksówkę ruszył z chodnika w jej kierunku i przeszedł przez nią na wylot, a teraz stał patrząc w osłupieniu, jak samochód za samochodem przejeżdża przez jego ciało, a raczej przez przestrzeń, którą to dało zdawało się zajmować. Szczupły młodzieniec o długich włosach, nie wyglądający na więcej niż osiemnaście lat starał się zwrócić na siebie uwagę grupy młodych ludzi, którzy stali oparci o zaparkowany samochód. Obchodził ich w koło prosząc o ogień, ale nie reagowali na jego prośbę, gdyż nie mogli go ani widzieć, ani słyszeć. Tęgawy policjant w mundurze paradował przed wystawami sklepów wymachując pałką i zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że nikt go nie dostrzega. Elegancko ubrana kobieta w nieokreślonym wieku grzebała w portmonetce w poszukiwaniu bilonu na kupno gazety i bezwiednie przeszła przez ścianę pobliskiego budynku. Starszy mężczyzna próbował wzbudzić zainteresowanie dwóch młodych prostytutek stojących w drzwiach burdelu i zdenerwował się, ponieważ nie zauważały jego obecności. Zobaczył, jak człowiek mający ciało fizyczne wszedł do zakładu i pomachał dwudziestodolarówką przed nosem jednej z dziewczyn, a kiedy panienka prowadziła klienta na górę, podążył za nimi. Stara kobieta szła wolno ulicą, nie widząc nikogo i niczego dookoła, co jakiś czas schylała się, by podnieść peta, lecz jej ręka przechodziła przez niego na wylot. Ciemnoskóry mężczyzna stał zuchwale w samym środku przechodzącego tłumu, na jego twarzy malowała się nienawiść, w ręku trzymał nóż, którym uderzał każdego przechodnia, nie widząc, że nikomu nie robi krzywdy, że nikogo nie rani. W barze naprzeciwko nie ogolony stary człowiek starał się podnieść i wypić każdego drinka postawionego przed klientem, a potem wdrapywał się na plecy pijącego i próbował poczuć smak i moc alkoholu, ale bez żadnego rezultatu.

Zwróciłem się do BB. (Wystarczy ci?)

Migotał silnie. (Co się z nimi dzieje?)

(To ludzie, którzy umarli fizycznie, ale nie zdają sobie z tego sprawy. Znają wyłącznie ludzką egzystencję w ciele fizycznym i teraz starają sieją przedłużyć. Są przekonani, że poza nią nie istnieje nic innego.)

(A czy nie mógłbyś dać im innego perceptu?)

Wygładziłem się. (Jeśli o mnie chodzi, to kiedy już przejdę na tamtą stronę, zapewne będę pomagał w takich przypadkach. Dla niektórych jest to stałe zajęcie.)

Zbladł. (Zajęcie?)

(Tym się właśnie zajmują – starają się przyciągnąć uwagę takich istot jak te.)

(Czy chciałbyś zobaczyć, do czego może doprowadzić skrajne wypaczenie instynktu przetrwania?)

Zamigotał. (Oczywiście, że tak, prowadź.)

Wiedziałem, że był poruszony, ale musiałem doprowadzić lekcję do końca. Wtedy będę miał pewność, że zrozumiał, czym są zewnętrzne pierścienie. Sięgnąłem, skierowałem się na ident “stos seksualny" i rozciągnąłem się. Ruch trwał krótko. Zatrzymaliśmy się. Znajdowaliśmy się w odległości niecałych trzech metrów od stosu. Stojący obok mnie BB był blady i zamknięty, koncentrował się. Czekałem. Po chwili znów się nieco otworzył. Odwróciłem się od kłębowiska wijących się ludzkich ciał i częściowo zamknąłem. Nie mogłem tego znieść.

BB słabo wibrował. (Co im się stało?)

(Umarli fizycznie, ale przynajmniej zdają sobie sprawę, że są teraz inni niż przedtem, a ponieważ sądzą, że w związku z tym za nic już nie odpowiadają, więc pozwalają sobie na wszystko.)

(Ale... co oni właściwie robią?)

Nie mają żadnych zainteresowań poza reprodukowaniem się, przy czym nie chodzi tu o robienie kopii, lecz samą czynność reprodukowania. Tylko to znają i tylko na tym im zależy. Ciągle próbują to robić, ale nie osiągają żadnej satysfakcji, gdyż do tego potrzebne jest ciało fizyczne, a oni nie mają już fizycznych ciał.

BB spróbował jeszcze raz się temu przyjrzeć, ale odwrócił się. (Chodźmy stąd.)

Chciałem, by rota, którą zdobędzie była prawdziwa. (Rozumiesz już, o co chodzi?)

(Tak, tak. chodźmy stąd.)

Sięgnąłem i rozciągnąłem się, będąc pewien, że podąża tuż za mną. Mknąc minęliśmy skupiska nieruchomych szarych postaci, które nie należały ani do tego, ani do tamtego świata; były na wpół świadome i oczekiwały, że się coś wydarzy – i jestem pewien, że tak będzie. W tym paśmie szum Wiązki M był bardzo słaby. Zatrzymałem się w środku następnego wewnętrznego pierścienia. Wszędzie wokół nas znajdowały się istoty bardzo przypominające ludzi. Nie wykraczały świadomością poza swą własną rotę i zajmowały się wyłącznie swoimi sprawami.

BB trącił mnie lekko. (Dlaczego się tu zatrzymałeś? Tutaj też panuje mocny szum.)

Otworzyłem się. (Jest duża różnica pomiędzy tymi, a poprzednio przez nas obserwowanymi istotami. Te już zdają sobie sprawę, że nie mają ciał fizycznych, ale poza tym niewiele więcej wiedzą. Zwróć uwagę na tę parę, a zdobędziesz percept.)

BB odwrócił się. Skoncentrował się na pewnej kobiecie. Sprawiała wrażenie przechadzającej się. Była w średnim wieku, otyła, po twarzy spływały jej łzy... (Tak mi przykro, tak przykro... mamusia nie miała zamiaru zostawić cię, laleczko, lecz nic nie mogła na to poradzić, aleja wrócę, wrócę, by ci pomóc, jak tylko będę mogła... Jakoś wrócę...)

Wskazałem wyglądającego na mniej więcej sześćdziesiąt lat mężczyznę, który nerwowo chodził tam i z powrotem, uderzając pięścią o dłoń drugiej ręki... BB znów się skoncentrował... (Cholera, cholera jasna! I to właśnie wtedy, kiedy już wszystko ułożyłem i miałem się tym nacieszyć. Cholera! Teraz ona wyda wszystko na ciuchy i podróże, a ja zostałem na lodzie. Muszę jakoś wrócić i odzyskać to. Cholera! Cholera!...)

Zwróciliśmy się w kierunku siedzącego mężczyzny, którego wiek trudno było określić. Patrzył ślepo przed siebie, powoli kiwając głową... (Nie miałem okazji wyjaśnić, że wcale nie chciałem jej uderzyć. Byłem pijany, po prostu byłem pijany, to wszystko. Co za piekielna sytuacja! I co mam teraz zrobić? Wiedziałem, że zbliża się zakręt... Przecież musi być jakieś wyjście...)

Naszą uwagę przyciągnęła szczupła dziewczyna ubrana w niebieskie dżinsy. Ręce wsparła na biodrach, rozglądała się wokół zuchwale... (A niech to! A więc tak wygląda umieranie! Nie widzę żadnego Boga ani aniołów... Wiedziałam, że tak będzie, wiedziałam! Cholera!)

Ostrożnie poruszaliśmy się wśród tłumu ludzkich istot. Były bardzo różne. Wybraliśmy siwego mężczyznę w średnim wieku. Stał z założonymi rękami i patrzył na mgłę... (No cóż, zrobiłem wszystko, co mogłem. Zostawiłem im pieniądze w banku, dom w dobrym stanie i do tego ubezpieczony. Trzeba by wymienić prawą przednią oponę w samochodzie. Mam nadzieję, że Ben zajmie się kontraktem z Holmesem. Będzie im brakowało mnie w firmie. Chciałbym zjeść jeszcze jeden obiad u Luigiego, już nigdy nie skosztuję takich frutti di marę...)

BB obrócił się w moim kierunku. (Jest mocno zamknięty. Może uda nam się z nim porozumieć?)

Sfałdowałem się. (No to spróbuj.)

Przysunął się do mężczyzny i rzucał mu prosto w twarz małe roty. Za każdym razem mężczyzna wymachiwał ręką, jak gdyby opędzał się od siedzącej mu na nosie muchy. To była jedyna reakcja z jego strony. W końcu BB dał za wygraną i podążył za mną, zanurzając się we mgle pierścienia. Trudno mi było pogodzić się z myślą, że kiedyś tak samo ulegałem HTSI (Human Time Spice Illusion – ludzkiej iluzji czasu i przestrzeni – przyp. tłum.), ale wiedziałem, że to niestety prawda. Jeśli nawet miałem o tym rotę, to była ona głęboko schowana. Naturalnie wolałem myśleć, że się od niej uwolniłem.

Przydałby się nam jeszcze jeden postój przed osiągnięciem linii granicznej. Kiedy mgła stała się nieco rzadsza, zatrzymałem się. Wśród czegoś, co wyglądało jak rozpadliny skalne stała kobieta. Spostrzegła nas i zaczęła krzyczeć. BB cofnął się.

Kobieta zbliżyła się ku nam, wymachując rękami. (Odejdźcie ode mnie, wysłannicy szatana! To prawda, że grzeszyłam, ale nie więcej niż inni, słowo daję. Nie możecie zabrać mnie do piekła, bo jestem przyzwoitą kobietą. Idźcie raczej po te lafiryndy z Front Street!)

Nagle zatrzymała się, upadła na kolana i opuściwszy głowę, zaczęła szlochać. (Proszę, nie zabierajcie mnie do pieklą... Proszę was! Chcę być razem z moją córką. Jest gdzieś tutaj w pobliżu. Była taka dobra... Umarła przede mną. Wiem, że nie poszła do piekła... Błagam was, błagam!)

Robiłem, co mogłem. (Twoja córka była dobra. Jeśli się uspokoisz, przyjdzie i odnajdzie cię. Myśl o niej, siedź spokojnie i myśl o niej, a na pewno cię odnajdzie. Jak miała na imię?)

Kobieta przestała szlochać, ale nie podniosła głowy, niezdolna do jasnego myślenia. Powiedziałem pod wpływem impulsu. (Klara wkrótce cię odnajdzie.)

Powoli podniosła głowę i otworzyła oczy ze zdziwienia, a ja odwróciłem się i poprowadziłem BB dalej.

BB zwrócił się do mnie. (Ale ją zaskoczyłeś, RAM!)

Sfałdowałem się. (Trafiło się ślepej kurze ziarno.)

Przybladł. (Co takiego?...)

(To jeszcze jedno ludzkie powiedzenie.)

Nie zawsze udawało mi się obrać właściwą drogę. Wreszcie wynurzyliśmy się z mgły i wydostali na otwartą przestrzeń. Tu właśnie zamierzałem się zatrzymać. To miał być ten nasz ostatni postój zanim dotrzemy do linii granicznej. Moim oczom ukazał się następujący widok. Na przejrzystym niebie nie było ani jednej chmurki. Przed nami stał drewniany domek, za domkiem widać było porośniętą lasem górę. Z prawej strony spienione fale błękitnego oceanu uderzały miarowo o skalisty brzeg. Krajobraz przypominał Maine lub Kalifornię, ale to nie było żadne z tych miejsc. To w ogóle nie było żadne określone miejsce.

(Słuchaj, dlaczego się zatrzymaliśmy?) spytał BB.

(Ident “Charlie". To mój przyjaciel. Spróbuj.)

Spróbował i nagle zobaczył to wszystko, co widziałem ja – ocean, wybrzeże, domek, niebo i górę. Zamigotał. (Czyżbyśmy znów byli na Ziemi?)

Wygładziłem się. (Nie, to zrobił Charlie.)

BB zbladł. (Charlie... zrobił?!)

(Często wspomina miejsce, które lubił na Ziemi, więc sporządził jego kopię.)

(Mógł zrobić coś takiego?)

(To prawie jak rota.)

Drzwi domku otworzyły się i wyszedł z nich Charlie. Wyglądał jak zwykle – niski, tłuściutki, z okrągłą twarzą, ubrany w kraciastą koszulę. Tym razem zamiast jasnych kędziorów miał ciemne i proste włosy.

Zbliżył się do nas i podaliśmy sobie dłonie. (Cześć, Robert, widzę, że znów wyszedłeś.)

(Cześć, Charlie. A co się stało z twoimi włosami?)

Zamigotał. (Mam nową przyjaciółkę. Ona woli proste i ciemne włosy, więc je zmieniłem. Jest w domu. Chcesz ją poznać?)

Spojrzał w kierunku BB. (Ktoś jest z tobą?)

Wygładziłem się. (Tak, to mój przyjaciel.)

Wpatrywał się w niego intensywnie. (Dostrzegam zaledwie kontury czegoś.)

(Przywitaj się z BB.)

Charlie powiedział niepewnie. (Wprawdzie cię nie widzę, BB, ale cześć! Witaj w Krainie Fantazji!)

BB zamigotał. (Cześć. Charlie.)

Na twarzy Charliego odbiło się zdziwienie. (Usłyszałem go, usłyszałem go! Usłyszałem go, mimo że go nie widzę!)

BB zakołysał się lekko. (A ja cię widzę, Charlie!)

Charlie zwrócił się do mnie. (A więc nauczyłeś go techniki OOBE i teraz masz towarzysza podróży. To

Wspaniale!)

Wygładziłem się. (To nie jest całkiem tak, jak myślisz, Charlie. Widzisz...)

(Wiesz co, Robercie? Musisz nauczyć go lepiej się dostrajać. Nie widzę nawet wyraźnych zarysów, obraz jest tak zamazany i rozedrgany, jak podczas falowania gorącego powietrza na pustyni. Czy wciąż mnie słyszysz, BB?)

BB musiał przechwycić percept Charliego, gdyż Charlie był szeroko otwarty. (Głośno i wyraźnie, Charlie. Poziom zero, plus minus trzy DB.)

Charlie wyraźnie się ucieszył. (Ależ to mój język, BB! Przynajmniej cię słyszę. Powiedz, jak ci się podoba to, co zrobiłem? Musiałem się trochę napracować, aby fale oceanu uderzały o skały jak należy, słowo wam daję. Robercie, przecież lubisz zachody słońca, spójrz na ten.)

Odwróciliśmy się i popatrzyliśmy na ocean. Jasnobłękitne niebo powoli pociemniało, a na horyzoncie ukazały się rozbłyski czerwieni, oranżu i złota stapiające się w jedną barwę. Na niebie pojawiły się warstwy chmur, co było znakomitym dopełnieniem kompozycji obrazu i stwarzało właściwą perspektywę. Brzegi chmur przybrały różowo-fioletowy odcień. Przypomniało mi się Oahu na Hawajach.

Charlie zwrócił się do mnie. (Chyba niezłe jak na pierwszy szkic, co?)

(W swoim ostatnim fizycznym życiu Charlie był inżynierem elektronikiem) wyjaśniłem BB.

(Sądzę, że nie najgorszym) dodał Charlie. (Ale to było nic w porównaniu z tym, co można zrobić tutaj. A ty czym się zajmujesz, BB? Pracujesz razem z Robertem?)

BB zamigotał. (Jestem z KT-95)

Charlie wyglądał na zaskoczonego. (KT-95? Nie słyszałem o czymś takim. Gdzie mieści się ta firma?)

Zdecydowałem się nie owijać w bawełnę. (On nie przybył z Ziemi. Nie jest nawet człowiekiem.)

Zaniemówił na moment. (No nie, chyba nie masz zamiaru znów mi czegoś wciskać?!)

Zaśmiałem się. (Ale kiedy to prawda Charlie.)

Charlie odwrócił się w tę stronę, gdzie jak mu się zdawało powinien stać BB. (Robert opowiadał mi niestworzone historie o innych światach, o nie znanych nam polach energii, takie różne rzeczy. Zgadzam się z nim co do tego, że na innych planetach poza naszym systemem słonecznym może występować inteligentne życie, ale on ma na myśli cos zupełnie innego. Jestem nawet w stanie zrozumieć, że ludzkie życie może przybrać taką formę jak ta moja obecna egzystencja. A więc wziął ciebie, aby nabrać Charliego. Wystarczyło, że się trochę zdesynchronizowales, dzięki czemu wyglądasz bardzo niewyraźnie i już mamy zamierzony efekt – oto Robert przyprowadził ze sobą niezwykłą istotę.)

BB zamigotał. (Nie, Charlie, ja nie...)

(Dobra, kupuję to. Niezły dowcip, nie gorszy od innych.) Zachichotał. (Powiadasz, że skąd jesteś?)

(Z KT-95, Charlie.) BB wygładził się. (Tam jest zupełnie inaczej niż tutaj.)

(Oczywiście, że jest inaczej. Mogę się o to założyć.) Roześmiał się. (A co tam robisz? To znaczy ty, osobiście?)

(Ja, no... gram w różne gry.)

(Jakie gry?)

(Trudno byłoby to wyjaśnić, ale mogę ci jedną pokazać.)

Charlie uśmiechnął się. (Dobra, pokaż. Jestem chłopakiem z Missouri.)

Przerwałem im. (Myślę, że nie powinieneś, BB. My... nie mamy dużo czasu.)

Charlie roześmiał się głośno. (Ha, musisz go z tego wyciągnąć. Robercie, no nie? Powinieneś był go lepiej przeszkolić. Wiesz, BB, wydaje mi się, że przybyłeś na Ziemię, aby obronić nas, ludzi przed nami samymi, by uchronić nas od zagłady nuklearnej lub cos w tym rodzaju.)

BB zbladł. (Nie, nie. Byliśmy właśnie na wycieczce TSI i...)

(Po prostu wybraliście się na wycieczkę, tak?)

(No właśnie. I wtedy...)

(A gdzie jest to twoje KT-95?)

BB zamigotał. (Wystarczy pociągnąć dwa długie skoki w jego kierunku.)

Charlie zwrócił się do mnie z uśmiechem. (Dobra robota, Robercie. W pełni doceniam wysiłek, jaki musieliście włożyć w wymyślenie czegoś takiego. Dostarczcie mi jeszcze trochę rzetelnych faktów, a na pewno wam uwierzę.)

Uśmiechnąłem się. (Spróbuję. Ale teraz musimy już iść. Dziękujemy za gościnę. Podobał mi się twój zachód słońca.)

Podaliśmy sobie z Charlim ręce, a potem on zwrócił się do BB. (Odwiedź mnie kiedyś, BB. Nie musisz czekać. aż przyprowadzi cię Robert.)

BB zawibrował. (Nie muszę?)

(Nie. Wpadnij, kiedy będziesz miał ochotę. Tylko nie przestrajaj się następnym razem. Wtedy będę cię lepiej widział.)

(A przy okazji), wtrąciłem, (czy podjąłeś już decyzję co do następnego wcielenia?)

Wzruszył ramionami. (Cały czas o tym myślę. Nie śpieszy mi się.)

(To dobrze. Nie wybierz zbyt pochopnie.)

(No pewnie.)

Wygładziłem się. (Trzymaj się, Charlie.)

Oddaliliśmy się. Wkrótce znów mknęliśmy wśród mgły. Kiedy zmieniła się jej konsystencja, zdałem sobie sprawę, że mijamy linię graniczną. Od tego miejsca wszystko gwałtownie się zmienia. Zastanowiłem się, dokąd teraz się udać. Wiedziałem, że sunący tuż za mną BB usiłuje poskładać percept, jak to na niego podziałało, ale był zbyt mocno zamknięty. Mnie percept nie był wcale potrzebny. Widziałem, że Charlie zrobił na nim wrażenie. To była następna ludzka istota – wprawdzie nie mająca chwilowo ciała fizycznego – z którą mógł porozumieć się bez trudu. Po całym tym bałaganie, jaki panował w dolnych pierścieniach, zjawił się Charlie, który wydawał się całkiem normalny, który wiedział, jak robić różne rzeczy – grać? – w nowy i ekscytujący dla BB sposób, a ponadto Charlie był istotą mającą poczucie humoru bardzo zbliżone do poczucia humoru BB. Istniał tylko jeden mały problem. Gdyby Charlie dostał prawdziwą rotę, nie uwierzyłby, że BB rzeczywiście istnieje.

Uznałem, że na tyle głęboko weszliśmy w zewnętrzny pierścień, iż możemy zatrzymać się, nie mając identu. Mgła stała się trochę rzadsza i niewyraźne dotąd zarysy budynków zaczęły nabierać realniejszych kształtów. Budowle te stały w nieregularnych, dość dużych odstępach od siebie i różniły się pod względem formy. W niektórych przypadkach różnice były znaczne, w innych – niewielkie. Część domów sprawiała wrażenie zbudowanych z kamienia. Większość z nich wieńczyły iglice, wieże, wieżyczki i kopuły – w najprzeróżniejszych konfiguracjach. Niektóre miały ozdobne witraże w okrągłych oknach. Opuściliśmy się i skierowali do wejścia najbliższego domu. W tym momencie w jego drzwiach ukazała się kobieta, która zaczęła schodzić po szerokich schodach. Gdy doszła do ostatniego stopnia, spojrzała w naszą stronę i zatrzymała się. W jej oczach nie było widać lęku, tylko niepewność.

Wypaliłem bez chwili namysłu. (My nie gryziemy.)

Zareagowała od razu. (Wcale cię o to nie podejrzewałam. Zastanawiałam się tylko, jak cię zakwalifikować. Mamy tak dużo komitetów. Nie zachowujesz się jak nowicjusz.)

Uśmiechnąłem się. (My tylko zwiedzamy.)

(Nasz kapłan twierdzi, że tutaj nie ma zwiedzających,) odpowiedziała zdecydowanie. (Nie znalazłbyś nas, gdybyś nie wyznawał naszej wiary. To nic złego być nowicjuszem. Zabiorę cię do Telmy. Ona stoi na czele komitetu przyjmującego nowych.)

Uśmiechnąłem się. (Nie, dziękujemy. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę.)

Zdziwiła się. (Ciągle mówisz “my". Czy chcesz dać do zrozumienia, że nie jesteś jedną osobą? Mamy tutaj wykłady na temat zwielokrotnionej osobowości, prowadzi je dr Frankel. Możesz na nie chodzić.)

BB wtrącił się. (Dlaczego ona nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności? Charlie był jej świadom.)

Uśmiechnęła się. (Co ty... Och, już rozumiem, nazywasz się Charlie Ram, tak?)

(Niezupełnie.) odpowiedziałem. To było interesujące. Zmieszała wibracje BB z moimi, by dopasować je do swojego perceptu.

(Czyż to nie cudowne wiedzieć, naprawdę wiedzieć, że życie jest wieczne?) Rozłożyła szeroko ramiona. (Och, bardzo dobrze pamiętam, jak się czułam, gdy umarłam i przyprowadzili mnie tutaj, jak ukrywałam swoje wątpliwości. Dlatego rozumiem, co ty teraz przeżywasz. Ale nie martw się. Szkolą niedzielna i lekcje reindoktrynacji wszystko ci wyjaśnią. Dziwi mnie tylko, że przybyłeś tu sam, że nikt cię nie przyprowadził.)

Musiałem zadać to pytanie ze względu na BB. – Był pochłonięty tym, co się działo. (Ale to nie jest niebo, prawda? Nie jest to miejsce, w którym przebywa Bóg?)

Zaśmiała się beztrosko. (O to samo spytałam na początku, gdy mnie tutaj przyprowadzono. Tylko się nie rozczaruj. Jesteśmy zaledwie u bram nieba. Nasz kapłan, dr Fortune mówi w każdą niedzielę. Muszę przyznać, że jego kazania są zupełnie inne niż kazania wygłaszane przez wielebnego Wilsona w Lexington, gdzie żyłam w ciele fizycznym.)

(Czy zamierzasz wrócić?)

Skrzywiła się. (Masz na myśli powrót do fizycznego życia?)

Wygładziłem się. (Tak, właśnie to.)

Zastanowiła się przez chwilę. (Jeszcze nie wiem. Dr Fortunę wygłasza na ten temat kazania. Mówi w nich, że jeśli się stąd odchodzi, można wrócić na Ziemię lub pójść gdzie indziej.)

BB powiedział do mnie. (Słyszałeś, RAM? Ten skręt Fortunę zdobył porządny percept!)

(Masz rację, BB.)

Kobieta gapiła się na mnie. (Co ty tam do siebie mamroczesz? Tak, sądzę, że dr Fortunę ma rację. Ale on jest mężczyzną, a nie skrętem.)

Pytałem dalej. (A więc ludzie stąd odchodzą?)

Uśmiechnęła się. (O, tak. Co niedziela tracimy wielu z naszej kongregacji. Dr Fortunę twierdzi, że tak ma być.)

(Kiedy kończy się msza, wstają i wychodzą głównym wyjściem. Potem już ich nie widzimy. Znikają, zanim wyjdzie reszta. To jest rodzaj kościelnego rytuału.)

Zastanawiałem się. (Czy oni w końcu idą do nieba?)

Była jasna i otwarta. (Tak przynajmniej sądzi większość w naszej kongregacji. Natomiast dr Fortunę zajmuje w tej sprawie ambiwalentne stanowisko. Po zakończeniu każdej mszy odczytuje cos w rodzaju zapowiedzi, podobnie jak wielebny Wilson za mojego życia w ciele fizycznym. Wyczytani wstają i kierują się do głównego wyjścia, tam dr Fortunę mówi im coś, czego reszta nie słyszy. Potem śpiewamy hymn i oni odchodzą.)

(A co ty o tym myślisz? Jak ci się wydaje, dokąd oni idą?)

Zawahała się. (Nie wiem. Tu wszystko jest inne niż to, czego się spodziewałam, musiałam wiele się nauczyć... jeszcze nie mam zdania na ten temat.) Roześmiała się. (Wciąż zadajesz mi pytania. Powinieneś zwrócić się do osób działających w komitecie przyjmującym nowicjuszy. Zaprowadzę cię do... Zaczekaj, dokąd pędzisz?)

(Musimy, chciałem powiedzieć – muszę już iść. Mam nadzieję, że spotkamy się w niebie) odkrzyknąłem jej w odpowiedzi, unosząc się.

Stała i ze zdumieniem przyglądała się, jak znikamy. W końcu przesłoniła ją mgła. Nieraz zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób zrelacjonowała naszą wizytę – jeśli w ogóle to zrobiła. Poruszaliśmy się powoli, a ja starałem się zaplanować odpowiedni przystanek, by dokończyć naszą lekcję. Nie byłem zbytnio pewien, czy udała nam się ta wyprawa. Zanadto się rozdrabniałem, przeskakiwałem od jednego zagadnienia do drugiego, pomijałem zbyt wiele spraw. To nie było odpowiednie zajęcie dla nowicjusza, a przecież nie miałem żadnej wprawy w udzielaniu takich lekcji, robiłem to po raz pierwszy. Poza tym wciąż było we mnie za dużo człowieka. Odpowiedź nadeszła od BB, który właśnie mnie trącił.

(Słuchaj. RAM, idziemy teraz do nieba?)

Zakołysałem się lekko, a potem wygładziłem. (Jeszcze nie. Mam percept, że nie mógłbym tam pójść, nawet gdybym chciał.)

(A gdyby tak inni ludzie rzucili mi kilka rot, nie tylko ty? To ma być nauka dla mnie, a ja tylko kręcę się w kółko, wiesz co mam na myśli? Wracajmy lepiej do Charliego.)

Nie odpowiedziałem mu na to, lecz przyśpieszyłem, gdyż zaświtał mi wyraźny percept. Już wiedziałem komu mamy złożyć ostatnią wizytę. Podążyłem w kierunku zewnętrznych krańców ostatniego zewnętrznego pierścienia, tam gdzie mgła była bardzo rzadka. W miarę jak zbliżaliśmy się do tego pierścienia, jego obrzeże stawało się coraz jaśniejsze, a gdy przedostaliśmy się do wnętrza kręgu, poświata rozbiła się na pojedyncze, łagodne światła. Emitowały je mieszkające tu istoty. Byli to nauczyciele, pomocnicy, przewodnicy po wewnętrznych pierścieniach. Wszyscy przebywali tu tymczasowo, lecz swoje obowiązki wypełniali z poświęceniem. Miałem na uwadze pewien ident, więc skierowałem się nań, a BB podążył za mną. W chwilę później zatrzymaliśmy się. Zobaczyliśmy grupę istot. Jedna z nich odłączyła się od pozostałych i podeszła do nas. Otaczało ją łagodne światło.

Otworzyłem się. (Skorzystaliśmy z twojego zaproszenia, Bill i przyszliśmy cię odwiedzić.)

Wygładził się. (Oczekiwaliśmy ciebie. Bob. A to jest twój przyjaciel z KT-95. Witaj BB.)

BB zamigotał. (Cześć.)

Nie było dla mnie wcale niespodzianką, że Bill wiedział o BB i całym splocie wydarzeń. Czasem odnosiłem wrażenie, że wszystkie moje przygody, nie wyłączając tej ostatniej, były od samego początku dokładnie zaplanowane. Wobec tego pozwoliłem, by Bill i BB dogadali się sami, co też zrobili.

Pierwszy odezwał się BB. (Jesteś tak jak RAM człowiekiem?)

Bill nieznacznie się zakołysał. (Zdobyłem dużo ludzkiej roty, BB. Przeszedłem przez ten cały, że tak powiem, młyn. Ale nie mam fizycznego ciała, jak Bob.)

(Czy dać ci rotę o sobie? Kim jestem i tak dalej?)

(Nie, nie trzeba. Mam dobry percept zarówno twój, jak i twojego przyjaciela AA, i KT-95. Natomiast interesuje mnie uzyskany przez ciebie podczas tej krótkiej lekcji percept ludzkiego życia.)

BB zamigotał. (Naprawdę chcesz go? Nie jest zbyt pełny.)

Bill wygładził się. (Daj mi taki, jaki masz.)

(A więc... ludzkie życie to najbardziej niejednorodny zespól gier rozgrywanych w obrębie innych gier... z, no, zasadami, które rządzą innymi zasadami, a wszystkie gry są tak pomieszane, że w ogóle nie wiesz, w którą z nich właśnie grasz. A ponieważ ludzie grają naraz w wiele gier, są tak zaabsorbowani tym, co robią, że zupełnie zapominają, iż wszystko jest tylko grą. Nawet nie wiedzą dlaczego grają i jak doszło do tego, że zaczęli grać.)

(Dobrze powiedziane, BB.)

(Wiesz, mógłbym teraz wrócić na KT-95 i rozdać wszystkim skrętom każdą część tej zdobytej przeze mnie roty jako oddzielną grę, a dostaliby od tego zawrotu głowy.)

(Pewnie, że mógłbyś.)

BB zamigotał. (Ale czegoś tu brakuje... a bez tego gra nie jest grą.)

Bill był bardzo gładki. (Czego na przykład?...)

(Jak się liczy punkty?! I kto to robi?!)

(Dobre pytanie.)

BB wibrował. (A gdzie jest zabawa? Po co masz brać udział w grze, skoro cię to nie bawi? No, a ci wszyscy ludzie, nie wygląda na to, aby choć jeden z nich miał z tego uciechę.)

Bill sfałdował się. (Czasem się bawią, niewielu z nich bawi się często, a zaledwie kilku – przez cały czas, ale tych trudno jest odnaleźć. Twój percept nie natrafił na te rzadkie przypadki.)

BB migotał. (Jest jeszcze jedno.)

(Co takiego?)

(To cos, co tak zakłóca Wiązkę M... to trzeszczenie. RAM powiedział, że to emocje. Nie mam najmniejszego pojęcia, czym są emocje. RAM uważa, że aby to zrozumieć musiałbym być człowiekiem.)

(Emocja to właśnie wyniki, punkty.)

BB pobladł, a ja czekałem na dalsze wyjaśnienia Billa. Też chciałem się dowiedzieć.

Bill mówił dalej. (Emocja jest tym, co sprawia, że gra wydaje się tak szalona, ale to jest właśnie gra, jedyna gra, w której rozgrywane są wszystkie inne gry. Wynik tych innych gier, czyli energia emocjonalna zasila wielką grę. Natomiast zadaniem wielkiej gry jest kontrolowanie i rozwijanie energii emocjonalnej aż do momentu, gdy osiągnie ona najdoskonalszy stan, który my, ludzie niezbyt precyzyjnie nazywamy miłością. I tak to trwa, dopóki nie zakończymy edukacji. Im więcej zdobywamy punktów, tym większą sprawia nam to radość. Większość z nas tutaj, czyli w miejscu, w którym się teraz znajdujemy, wykorzystuje swą energię, by pomagać innym ludziom – wszędzie i tak, jak tylko można. W ten sposób poprawiamy ich wyniki, a sami mamy więcej radości.)

BB zwrócił się do wewnątrz i zamknął. Po chwili znów się otworzył. (Bill...)

(Słucham, BB.)

BB zamigotał. (Nie mam żadnego perceptu – ani tej energii emocjonalnej, ani miłości. Nic a nic.)

Bill łagodnie wibrował.(Oczywiście, że masz.)

(Mam? Jak to?)

(A dlaczego jesteś tutaj? Dlaczego zadałeś sobie tyle trudu, by powrócić z KT-95? Dlaczego... się tu snujesz? Dlaczego zgodziłeś się na tę lekcję z Bobem? Dlaczego po prostu nie wracasz na KT-95, do swoich gier?)

BB całkowicie zbladł, zwrócił się do wewnątrz i zamknął. Nie zauważyłem u niego najmniejszego poruszenia, żadnych oznak wibracji. Bill ostrożnie go “dotknął", ale BB nie zareagował. Nigdy dotąd nie widziałem tak zachowującej się istoty niefizycznej, z wyjątkiem osób, które po śmierci ciała fizycznego popadły w stan oszołomienia. Nigdy też nie byłem świadkiem rozpoczęcia się takiego stanu. Zacząłem wibrować.

Bill delikatnie się otworzył. (Lepiej już wracaj. Zajmiemy się nim.)

Zawibrowałem silniej. (Nic mu się nie stanie?)

(Przyswaja sobie dużą rotę. Fakt, że nigdy nie był człowiekiem sprawia, iż odbywa się to... inaczej. Nic mu nie będzie.)

Właśnie pomyślałem, że nie powinienem był zabierać BB na tę wyprawę, gdy Bill powiedział: (Bob, to ja dałem mu rotę, która go powaliła. Teraz przeżywa stan podobny do tego, który nazywamy szokiem. Wracaj, bo twoja energia słabnie. Zadbamy o BB. Dojdzie do siebie.)

Odwróciłem się niechętnie, zrobiłem pół obrotu i dałem nura, podążając za identem mego fizycznego ciała. Bytem całkowicie spokojny o BB, ponieważ nie mogło być dla niego lepszej pomocy od Billa i jego Przyjaciół, no, może poza INSPEKAMI, ale granica dzieląca jednych od drugich była bardzo, bardzo cienka. Bez komplikacji wszedłem najpierw w drugie, a potem w fizyczne dało. Wszystko odbyło się spokojnie i zwyczajnie, zapomniałem tylko spojrzeć na zegarek.

Jeszcze przez wiele tygodni i miesięcy rozmyślałem o tej cienkiej granicy.