Wstecz / Spis treści / Dalej
ROZDZIAŁ ÓSMY: MIEJSCE SPOTKAŃ
Do tej pory sądziłem, że dobrze wiem, czym jest ludzkie doświadczenie, ale gdy patrzę na całą tę sprawę z perspektywy czasu, zaczynam podejrzewać, że wszystko, co mi się przydarzyło, zostało od początku do końca dokładnie zaplanowane.
Teraz mogłem spokojnie i bez obaw opuszczać ciało fizyczne, gdyż zyskałem pewność, że prowadzi mnie moje “całkowite ja", które w razie potrzeby o wszystko się zatroszczy i wszystkiemu zaradzi, co prawdopodobnie skłoniło mnie do wspomnianych przypuszczeń. Nawet jeśli moje ego miało o mnie zbyt wygórowane mniemanie, to ja zdawałem sobie sprawę, że to duża przesada.
I znów wyszła na jaw jedna z wielce wątpliwych cech mego charakteru – nie potrafiłem biernie uczestniczyć w rozgrywających się wydarzeniach, lecz musiałem zrozumieć powody, dla których dzieje się tak, a nie inaczej. Toteż podczas każdej udanej podróży poza ciało usiłowałem dowiedzieć się, kto nią kieruje, kto ją prowadzi. Początkowo moi przewodnicy byli niezauważalni. Nikogo nie widziałem i nikogo nie słyszałem. Miałem jednak wrażenie, że za mną się ktoś znajduje – jakaś istota, która wskazuje mi dokąd mam się udać. Gdy odwracałem się chcąc ją zobaczyć, nie mogłem nikogo dostrzec, ale czułem, że jest to ktoś życzliwie do mnie nastawiony. Tak, nie byłem sam, lecz w towarzystwie innej istoty – co do tego nie było żadnych wątpliwości.
Ponownie przewertowałem swoje notatki i zauważyłem w nich coś, co poprzednio uszło mej uwagi. Opuszczaniu ciała od samego początku towarzyszyły przyjacielskie istoty. Byłem zdumiony, że zignorowałem tak oczywisty fakt. Teraz, dzięki świeżemu spojrzeniu, ich obecność wyraźnie rzucała się w oczy. A więc ręka pomagająca mi wydostać się, dłoń na moim ramieniu, czy też odpowiedź na moje przeraźliwe wrzaski – to były przecież jedne z subtelnych dowodów ich wsparcia. Swego czasu istoty te nazwałem pomocnikami i myślę, że to nie najgorsze określenie i że można by przy nim pozostać. W końcu zrozumiałem, że moimi doznaniami kierowali właśnie owi “niewidzialni pomocnicy" a nie “wyższe ja", któremu –jak sądziłem – powierzałem tę funkcję.
Od chwili, gdy zdałem sobie z tego sprawę, próbowałem nawiązać jakiś kontakt z taką towarzyszącą mi istotą (istotami?), lecz bez rezultatu. W tym miejscu muszę coś sprostować. Wydawało mi się tylko, że z ich strony nie ma żadnego odzewu, gdyż nie werbalizowali wypowiedzi. Docierały one do mnie w postaci obrazów i akcji, a niekiedy doznań i odczuć. Po jakimś czasie zacząłem sobie uświadamiać, że odbieram te przekazy, mimo iż są wyrażone w innej niż znana mi mowie, że się tak wyrażę. My, ludzie, znamy tylko ten język, który sami wymyśliliśmy. Tymczasem okazało się, że ilekroć zwracam się do mych niewidzialnych przyjaciół, zawsze dostaję od nich odpowiedź, i to niezależnie od sposobu, w jaki się z nimi komunikuję. Potwierdzały to w dużej mierze moje wczesne notatki. Tak więc moje ego odzyskało trochę utraconej pewności siebie.
Nadal pozwalałem im prowadzić się podczas podróży poza ciało, gdyż bez względu na to kim byli, znali się na tym bez porównania lepiej ode mnie. Usiłując nawiązać z nimi kontakt, za każdym razem próbowałem innego sposobu porozumiewania się, aż wreszcie trafiłem na właściwy. Odtąd do istoty, która przypuszczalnie znajdowała się za mną, kierowałem niezwerbalizowane myśli, wyrażając je za pośrednictwem obrazów, dziejącej się akcji, bądź przekazując pewne uczucia i emocje. Odpowiedź przychodziła natychmiast – zawsze w tej samej formie. Przedstawiano mi kilka możliwości zachowania się w tej samej sytuacji, zestawionych w sposób ułatwiający mi zrozumienie, jak powinienem postąpić. Muszę przyznać, że bardzo wolno uczyłem się tej nowej “mowy", podczas gdy “ONI" wykazywali zdumiewającą wręcz cierpliwość. I w ten oto sposób zrodziły się podwaliny systemu zwanego dziś komunikacją niewerbalną (NVC). Dla mojej świadomości był to milowy krok naprzód. Wiedziałem już, że istnieje coś takiego jak komunikacja niewerbalna i zrozumiałem, na czym polega różnica między tym, a dotychczas mi znanym sposobem porozumiewania się. Nic dodać, nic ująć.
Od momentu, gdy wzajemnie zaaprobowaliśmy ten sposób kontaktowania się, coraz dalej zapuszczałem się w swoich podróżach poza dało, a zarazem przeżywałem je znacznie intensywniej.
Często prowadzono mnie do miejsca, które można by nazwać szkołą. Miejsce to całkowicie różniło sią od zapamiętanej przeze mnie szkoły dla osób przebywających poza ciałem w czasie snu. Tutaj – zaznaczam, że używam swobodnego przekładu na język werbalny – rolę nauczyciela pełniła promieniująca lśniącym, białym światłem... kula. Odczuwałem wibracje pozostałych istot – przypuszczałem, że to uczniowie – znajdujących się wszędzie wokół mnie, ale na tym się kończyło. Nie dostrzegłem żadnego kształtu, niczego, co by tłumaczyło, kim i czym one są. Nauka polegała na zarzucaniu ucznia mnóstwem następujących jedna za drugą empirycznych wiadomości, które należało natychmiast sobie przyswoić oraz bombardowaniu go kulami myśli, których faktycznej nazwy nie sposób wyrazić słownie, a które ja nazwałem rotami. Jest to najwyraźniej bardzo popularny sposób porozumiewania się w komunikacji niewerbalnej. To co zdołałem z tej nauki zapamiętać, próbowałem, wprawdzie z mieszanymi rezultatami, przetransponować na ludzki język. Jednak w żaden sposób nie potrafię powiedzieć, czemu ma służyć taka wiedza w naszym codziennym, uwarunkowanym przez czas i przestrzeń życiu. Może stanowi przygotowanie do następnej inkarnacji, może do wykorzystania w innych, niematerialnych systemach energetycznych, a może zrozumienie tego po prostu przerasta moje możliwości. To ostatnie przypuszczenie wydaje się najbardziej prawdopodobne.
A więc nasze stosunki przybrały całkowicie nową postać. Zacząłem ufać memu niewidzialnemu przewodnikowi (przewodnikom?) bardziej niż sobie samemu. Podam przykład. Nigdy nie darzyłem pełnym zaufaniem obsługi pasażerskiego samolotu – być może wynika to stąd, że zbyt dobrze znam się na sprawach pilotażu. Ale czasami muszę szybko przenieść się z miejsca na miejsce, więc wsiadam do samolotu, zapinam pasy i lecę – niespokojny i ze skurczonymi mięśniami. W tych warunkach oczywiście nie ma mowy o zaśnięciu.
Podczas podróży poza ciało było zupełnie inaczej. Pomocnicy wiedzieli znacznie lepiej ode mnie, dokąd i w jaki sposób prowadzić ten “samolot". Moja ufność i wiara w nich wzrastała z każdym “lotem". W tym przypadku nie zrezygnowałem tak, jak podczas podróżowania fizycznymi samolotami, lecz wraz z komplikowaniem się trasy, uświadamiałem sobie, jak mało wiem. Istoty, które mnie “pilotowały" nazwałem zdrobniale “INSPEKAMI", co stanowiło skrót od “istoty rozumne" (ang. INSPECS – skrót od Intelligent Species), a z czego można by wyciągnąć wniosek, że ludzie istotami rozumnymi nie są.
Dzięki ich pomocy czułem się całkowicie bezpieczny, mogłem więc śmielej i bardziej niż dotychczas świadomie zapuszczać się w rejony cyklicznych pierścieni okołoziemskich. Wiedziałem, że w razie potrzeby wybawiliby mnie z opresji, jakkolwiek zorientowałem się, że mamy nieco odmienne pojęcie o niebezpieczeństwie, bowiem, gdy zdawało mi się, że już ze mną koniec i wrzaskliwie wzywałem ich na ratunek, “ONI" dopiero za ósmym czy dziewiątym razem wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Stosowana przez nich praktyka była częścią systemu intensywnego uczenia się.
Mieli ulubioną metodę nauczania – symulację. Był to szybki szybki sposób przekazywania wiedzy, a przyswojone tą drogą wiadomości zapamiętywało się na zawsze. Symulacja polegała na tym, że INSPEKI odtwarzały obrazy takich sytuacji, z którymi stykamy się na Ziemi, a uczący się – w tym przypadku byłem nim ja – odbierał je w swojej świadomości. Obrazy wydawały się tak realne, że nie potrafiłem powiedzieć, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna fikcja. Nie wiem, jak daleko sięgają imitacyjne uzdolnienia moich nauczycieli, i nie mam pojęcia w jakim zakresie stosują oni technikę, o której tu mowa. Być może tak jest tylko w moim konkretnym przypadku, ale nie sądzę. Uważam natomiast, że należałoby się poważnie zastanowić nad możliwościami użycia symulacji w innych dziedzinach.
Jeśli o mnie chodzi, posługiwano się nią przeważnie wtedy, gdy trzeba było prędko usunąć jakąś drobną emocję, która utrudniała mi percepcję, bądź zaciemniała jej obraz. Czasami taka emocja powodowała zachwianie równowagi. Na ogól nie zdawałem sobie sprawy z takiego zaburzenia, ale moi nauczyciele widzieli je i obiecywali zlikwidować. Lekcja odbywała się tylko wtedy gdy wyraziłem na nią zgodę. Ponieważ wszystkie pokazywane mi wydarzenia sprawiały wrażenie prawdziwych, powoli zaczynałem je... przeżywać, zazwyczaj były to krótkie, nieskomplikowane incydenty, zmuszające do podjęcia decyzji w bardzo niesprzyjających okolicznościach.
Część zasadnicza – nauka, którą należało gruntownie sobie przyswoić – stanowiła racjonalną i konstruktywną analizę mojego problemu. Jeśli nie nadążałem za akcją, symulację powtarzano aż do skutku. Nawet podczas powtórki nie mogłem pozbyć się wrażenia prawdziwości odtwarzanych scenek. Dopiero po zakończeniu szkolenia rozumiałem, czemu ono służyło.
Kiedy nasi eksperymentatorzy z laboratorium nawiązali współpracę z istotami rozumnymi posługującymi się językiem werbalnym, niektóre z nich bardzo mi przypominały INSPEKI. Co więcej, istoty te witały mnie jak dobrego znajomego, a i ja czułem, że są mi bliskie.
Nigdy nie spytałem INSPEKÓW wprost o to, jakie zadanie mają do wykonania na Ziemi. Przypuszczałem, że są po prostu istotami, które zakończyły już ludzką edukację, a teraz zamieszkują zewnętrzne pierścienie i pełnią rolę naszych pomocników. Zachowywali się podobnie do nas, z tym, że poziom ich wiedzy oraz technologia wskazywały na czerpanie z daleko głębszych źródeł niż ludzkie doświadczenie. Przemawiałby za tym fakt, iż zdawali się nie podlegać cyklom pierścieni. Wobec tego pytanie o motywy przyświecające ich działalności wyglądałoby na brak szacunku. A może celowo nie pytałem o pewne rzeczy w obawie utraty tego, co już udało mi się uzyskać? Może to właśnie było powodem, iż nie komunikowałem się z nimi podczas OOBE w sposób bezpośredni i świadomy?
Człowiek jest jednak beznadziejnie głupi – nie umie pozostawić spraw ich własnemu biegowi. Pewnej nocy przyszedł mi do głowy pomysł, który postanowiłem zrealizować, a więc gdy odczułem wibracje INSPEKÓW sądziłem, że tak jak zwykle, nakieruję się na sygnał – ident. Tymczasem okazało się, że jeszcze wiele muszę się nauczyć. Świadczy o tym następująca historia. Spisałem ją na podstawie notatek, starając się, aby po przełożeniu na język werbalny była choć trochę zrozumiała dla czytającego.
Czas: 2.17 rano... sypialnia...
Obudziłem się po upływie dwóch cykli snu, byłem wypoczęty i odprężony... opuściwszy ciało fizyczne metodą rotacji znalazłem się w drugim ciele... po wytoczeniu się z drugiego ciała wyczułem ident “INSPEKA"... był wprawdzie dość słaby, lecz sądziłem, że to wystarczy... Nakierowałem się nań... proces sięgania i rozciągania się przebiegł normalnie... szybko przedostałem się poza system pierścieni, czym nie byłem wcale zdziwiony... Ciepło, jakie teraz zacząłem odczuwać stawało się nie do zniesienia, więc już, już miałem wracać, gdy runąłem naprzód, waląc w coś głową, aż się zatrzęsło... Wyciągnąłem rękę i dotknąłem bariery – była gładka, twarda, z nieprzenikalnego materiału... Przyszedłem jakoś do siebie, choć wciąż czułem się źle z powodu gorąca. Myślałem, że to koniec sznura spowodował mój upadek i, że pora wracać do fizycznego ciała... a wtedy przede mną zajaśniało bardzo mocne, błyszczące światło o owalnym kształcie, które po jakimś czasie przybrało postać wysokiego humanoida... skulony, cofałem się przed tym blaskiem, a zdawało się to trwać wiecznie... po chwili zrobiło się chłodniej i byłem w stanie tolerować ową jasność.(Czy tak jest dla pana lepiej?)
“Lepiej" to było zbyt słabo powiedziane. Jeszcze chwila i byłbym się roztopił.
(Wyrżnął się pan w głowę?)
No cóż, można by to tak określić. Zwykle miałem głowę z przodu, podczas gdy teraz...
(Nie ma się czym przejmować. Ma pan mocną głowę, panie Monroe.)
Wytrąciło mnie to całkowicie z równowagi. Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że Bóg może mieć poczucie humoru. A na dodatek ten ich zwyczaj zwracania się do mnie per “panie Monroe"! Wyprostowałem się. Miałem nieomal chęć ich uściskać.
(Są bardziej odpowiednie sposoby...)
Byłem oszołomiony. Unosiłem się próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło.
(To, czego pan doświadczył, bardzo przypomina zjawisko, które wasi uczeni nazywają falą stojącą. Takie zjawisko zachodzi wówczas, gdy dwie energie poruszające się z jednakową prędkością fazową zderzają się, w wyniku czego nastąpi ich zanik. A właściwie to energia nie zanika wówczas całkowicie, lecz zmienia postać, prze
chodząc w inne stany dynamiczne.)Załóżmy, że już rozumiem, co się stało. Ale nadal nie mam pojęcia, gdzie jestem. Jeśli zapytam...
(“Gdzie" jest pojęciem względnym. Chcąc wytłumaczyć, co się z panem teraz dzieje w sposób najbardziej z waszego punktu widzenia racjonalny, należałoby powiedzieć, że znajduje się pan tuż przed wrotami do naszej rzeczywistości, w punkcie przemiany. Przysłużył się do tego użyty przez pana ident.)
Patrzcie! Jednak istnieje brama do niebios! A czy nie powinna ona być zbudowana ze złota i/lub pereł?
(Ma pan rację. Wszystko zależy od nastawienia obserwatora.)
Nareszcie zrozumiałem. Komunikowaliśmy się bardzo szybko i w tak naturalny sposób, że po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy. A więc znajdowałem się w punkcie przemiany, niedbale rozmawiając (prostuję: porozumiewając się) z tą istotą o cudownych wibracjach, zupełnie jak gdybym gawędził z nowym przyjacielem. ON/TO odpowiadał na moje pytania, zanim zdołałem je zadać. Wynikałoby z tego, że opanowałem Komunikację niewerbalną znacz
nie lepiej niż to sobie uświadamiałem. Nawet gdybym chciał, niczego nie udałoby mi się zataić, gdyż TO odczytywało każdą moją myśl. Otworzyłem się całkowicie.(Nie jest to konieczne, panie Monroe.)
Natychmiast zorientowałem się, dlaczego, TO/ONO było częścią procesu. Jednak miałem rację podejrzewając, że moimi podróżami kieruje zewnętrzne źródło inteligentnej energii.
(Tak, jeśli wziąć pod uwagę waszą obecną potrzebę indywidualizowania.)
Automatycznie zrodziło się pytanie. Od kiedy to trwa? Dopiero niedawno uświadomiłem sobie obecność pomocników i wiązałem ją z początkami mojej działalności poza ciałem. A jak było przedtem? Czy ONI zawsze...
(Dowie się pan we właściwym czasie.)
Wprawdzie mogę być pewnym tylko tego, czego sam doświadczyłem, ale sądzę, że kontaktują się również z innymi ludźmi...
(Z bardzo wieloma, jeśli używamy innych metod, a w tym miejscu z nielicznymi.)
Wiedziałem, że nie mogło mnie spotkać nic lepszego. Jednakże nie przestawały mnie intrygować istoty, z którymi właśnie rozmawiałem.
(Jest nas dużo. Wielu z nas już pan pozna!.}
A więc nie myliłem się używając liczby mnogiej mówiąc o moich pomocnikach. Należało jeszcze coś wyjaśnić. Do tej pory miałem nadzieję, że nie mają mi za złe, iż nazwałem ich INSPEKAMI. Teraz to określenie wydawało mi się wręcz niestosowne.
(Jest równie dobre, jak każde inne.)
Ciekawiło mnie, czy są to te same istoty, z którymi zetknąłem się podczas pracy w laboratorium.
(W pewnych przypadkach tak, choć nie zawsze.)
Chciałem zapytać o tyle
rzeczy, a teraz jest ku temu najlepsza okazja...Nie mogłem powstrzymać się przed zadaniem następnego pytania. Zadałbym je bez względu na wypływające stąd konsekwencje – nawet gdybym wiedział, że odpowiedź jaką usłyszę, może mnie zabić.
(Nie zabije, ani jeden włos panu z głowy nie spadnie. Jest pan przygotowany na przyjęcie odpowiedzi. Świadczy o tym już sam fakt, że się pan tutaj znalazł, że przywiodła tu pana ciekawość, mówiąc waszymi słowami. Nie, nie stworzyliśmy tych form energetycznych, które obecnie doświadczają ludzkiego życia. Tak jak my, istnieliście jeszcze zanim Ziemia przybrała swój obecny kształt – fizycznej planety zamieszkanej przez żyjące w czasoprzestrzeni istoty zwane ludźmi. A ludzkie doświadczenie to zaledwie cząstka tego, czym jesteście w istocie. Niemniej je
dnak jest to ważna cząstka.)Próbowałem zrozumieć, dlaczego bycie człowiekiem jest takie ważne, po co właściwie zdobywamy ludzkie doświadczenie.
(Zaraz... Jak byście powiedzieli? I tak kropla wody nie zdoła pojąć, czym jest cale morze, ocean lub fala, która wyrzuca ją właśnie na piaszczysty brzeg.)
Chwileczkę! Powiedzieli to zupełnie jak ludzie. A więc prawdopodobnie są istotami, które mają już za sobą ten etap ewolucji, jakim jest zdobywanie ludzkiego doświadczenia.
(Istotnie, część z nas była już ludźmi, a ponieważ należę do tej mniejszości, wytypowano mnie do rozmowy z panem.)
Mniejszość... Ciekawe, co ONI rozumieją pod pojęciem mniejszości: pięć, dziesięć, tysiąc...
(Trudno jest dokładnie określić, ilu nas jest. Możliwe. ze sto razy więcej niż wszystkich ludzi żyjących teraz na Ziemi.)
Z tego wynikałoby, że istnieliście jeszcze zanim powstała ludzkość.
(To prawda. Przed powstaniem ludzkości. Tak jak i wy.)
Jeśli kilka setek bilionów jest mniejszością, to całość musi stanowić wielką liczbę.
(Nie, wiemy dokładnie, ilu nas jest. Nie trzeba liczyć poszczególnych części całości.)
Skoro jest was tak dużo, musicie mieć jeszcze inne ważne sposoby zdobywania wiedzy, takie których nie znają ludzie.
(Nasze sposoby zdobywania wiedzy w niczym nie różnią się od tych, z którymi zetknął się pan na waszej planecie. We wszystkich częściach tego, co znacie pod nazwą fizycznego universum, istnieje mnóstwo ośrodków, które nazwalibyście szkołami rozwoju świadomości.)
Założę się, że istoty, o których mówimy, korzystają ze wszystkich dostępnych sposobów zdobywania wiedzy.
(To jest z góry wygrany zakład, panie Monroe.)
Wtedy nastąpiło coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Nagle opuścił mnie strach. Poczułem ciepło i wielkie zrozumienie. Było to uczucie podobne do tego, jakie towarzyszy starej, głębokiej przyjaźni. Pomimo to nadal żywiłem szacunek dla tych istot, które wyglądem wcale nie przypominały aniołów. O ile w ogóle były aniołami.
(Jeśli pan chce, zaraz wyrosną nam skrzydła.}
Nie, nie
, tylko nie to. Bardzo proszę – żadnych skrzydeł. Ani aureoli. Kiedy tak stałem, wpatrując się w mojego przyjaciela INSPEKA, przyszła mi do głowy pewna myśl. To był bardzo wyraźny percept. Teraz już wiedziałem, czym byty, znane nam z przekazów, świetliste postacie otoczone aureolą. Otóż osoby przeżywające chwile nadzmysłowego widzenia, “dorysowywały" aureole nad głowami pojawiających się im człekokształtnych istot, chcąc odróżnić je od zwykłych ludzi. Ciekawe, jak często historia ludzkości notowała przypadki takiego nadzmysłowego widzenia? A więc czyniący cuda, święci, szamani oraz ci, którzy przyszli na Ziemię po raz ostatni, by zakończyć cykl ludzkich wcieleń – bez wątpienia oni wszyscy musieli doświadczać takich chwil.(Bez wątpienia, oni wszyscy.)
Musiałem to jeszcze dokładnie przemyśleć. Z tego, co przed chwilą dotarło do mej świadomości, wyraźnie wynikało, że INSPEKI istniały już na długo przed powstaniem ludzkości. Myślę, że egzystują od co najmniej kilku milionów lat.
(To prawda. Jeśli przy jąć stosowane przez was kryteria mierzenia czasu, można powiedzieć, że istniejemy od milionów lat. Tak samo. jak pan i wszystkie energie, które kiedykolwiek przybierały ludzką postać – jeśli spojrzeć na to z waszego punktu widzenia.)
Czy
z tego wypływałby wniosek, że my ludzie – mam na myśli nie zmaterializowaną część naszej energii – w istocie jesteśmy INSPEKAMI, nie zdając sobie z tego sprawy?(O ile nam wiadomo, zostaliśmy stworzeni przez to samo źródło.)
Ale przecież nie jesteśmy tacy sami jak wy.
(Trudno
jest to wytłumaczyć przy pomocy terminologii, którą się posługujecie. Spójrzmy jak jest zbudowana materia. Składa się z wielu różnych form. Te, które poruszają się dośrodkowo nazwaliście podstrukturami lub atomami. Ich ciągły ruch powoduje tworzenie się dużych struktur cząsteczkowych, czego efektem jest powstawanie odrębnych układów. Wasi uczeni dostrzegli energetyczną zależność między tymi cząsteczkami. Uświadomili sobie ruch wirowy samej cząsteczki. To wirowanie powoduje siła twórcza. Jest ona naszą wspólną cechą.)Takie założenie wyjaśniałoby ogromne różnice występujące między znaną mi rzeczywistością a tą, której doświadczałem podczas pobytu poza ciałem. Różnice tak diametralne, że nie było mowy o jakiejkolwiek zbieżności, czy choćby podobieństwie tych światów.
(Komplikuje pan coś, co w naszej rzeczywistości jest bardzo proste. Taki nieprawdziwy obraz powstaje w pańskiej świadomości w wyniku iluzji czasoprzestrzeni, która zniekształca percepcję.)
Spróbuję jeszcze raz. Musi istnieć jakaś zależność między INSPEKAMI a ludźmi. W przeciwnym razie nie zaprzątaliby sobie nami głowy. Z jakiegoś powodu potrzebują nas, a my z kolei – ich. Jeszcze przed nami zdobyli ludzkie doświadczenie. Wciąż trafiam kulą w płot.
(Wszystkie pańskie spostrzeżenia są słuszne – pomijając nieliczne wyjątki.)
Gdzieś z tyłu dotarł do mnie nieprzyjemny sygnał, z tyłu... Z jakiego tyłu? Sygnał stawał się coraz bardziej natarczywy i denerwujący. Próbowałem go zignorować. To, co akurat robiłem było niezwykle ważne i nie mogłem tego przerwać. Zamierzałem skoncentrować się na następnym pytaniu-myśli, ale sygnał wciąż mi przeszkadzał. Odwróciłem się sądząc, że w ten sposób się go pozbędę, a wówczas zdałem sobie sprawę, że oznacza on konieczność powrotu do ciała. Racja, zupełnie zapomniałem o swoim ciele fizycznym! Musiałem do niego wracać, choć nie miałem na to najmniejszej ochoty. Taka szansa może się więcej nie powtórzyć...
(Możemy spotykać się w tym miejscu tyle razy, ile pan tylko zechce. Aby to panu ułatwić, wyślemy silniejszy sygnał naprowadzający.)
Przesłali mi wibracje ciepłej, pełnej zrozumienia przyjaźni i jeszcze jakiegoś, znacznie silniejszego, uczucia. Z wdzięcznością odwzajemniłem się tym samym. Następnie przywołałem ident fizycznego ciała i rozciągnąłem się. Miałem wrażenie, że powrót trwa krótko – machinalnie wsunąłem się najpierw do drugiego ciała, a potem do fizycznego. Z przyzwyczajenia spojrzałem na zegarek: była 2.23 rano. Czyżby trwało to tylko sześć minut? Natomiast powód dla którego musiałem wrócić, okazał się niezwykle banalny. Zajęty myślami o tym, co wydarzyło się podczas tych sześciu minut, wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki opróżnić pęcherz.
Przez resztę nocy spałem bardzo mało, o ile w tym przypadku w ogóle można mówić o śnie.
Natłok codziennych spraw i związane z tym napięcie oraz podniecenie towarzyszące oczekiwaniu na dalsze kontakty i próby wychodzenia z ciała, uniemożliwił mi spotkania z INSPEKAMI na dobrych kilka tygodni. Miałem kłopoty z osiągnięciem stanu pomiędzy jawą a snem. Kiedy już udało mi się zrelaksować, po prostu... zasypiałem. Wiedziałem, iż jest to spowodowane tym, że się za bardzo wysilam, że usiłuję “wymusić" OOBE, ale nic nie mogłem na to poradzić. Wreszcie zaniechałem wszelkich prób i... poszło gładko.
Czas: 4.45 rano...
obudziłem się wypoczęty, znacznie później niż zwykle i po oderwaniu się od ciała metodą rotacji, bez trudu znalazłem się w drugim ciele... Wyjście z drugiego ciała było równie łatwe, przywołałem sygnał naprowadzający... Jest! Jest! Opanowałem podniecenie... sięgnąłem i rozciągnąłem się, podążając za identem. Po jakimś czasie (miałem wrażenie, że trwa to krótko) zatrzymałem się... Przede mną stała świetlista | postać, a za nią inne. Próbując zachować spokój i obojętność, skoncentrowałem się na promieniowaniu, które poprzednio tak mnie męczyło. Teraz było zupełnie znośnie – a może po prostu zaczynałem się do niego przyzwyczajać.(I jedno, i drugie, panie Monroe. Złagodziliśmy je nieco, ze względu na pana.)
Wiele razy wyobrażałem sobie, jak będzie wyglądało nasze następne spotkanie, jak podejmę przerwaną dyskusję. Przygotowałem nawet kolejność zadawanych pytań, licząc się z tym, że nasza rozmowa znów zostanie gwałtownie przerwana. A teraz nie wiedziałem, od czego zacząć. Pierwsze pytanie, pierwsze pytanie...
(Był pan ciekaw, jakie powiązania łączą nas z istotami, które wcześniej od was zdobyły ludzkie doświadczenie...)
Iść do łazienki! Co za bezsens! Przecież tym razem zrobiłem wszystko, aby temu zapobiec. Żadnej kawy, bardzo mało płynów...
(Czy przypadkiem nie przywiązujecie zbyt dużej
wagi do przyczyny i skutku?)Uwolnić się od przywiązani No właśnie, muszę to zapamiętać! A co to za istoty stoją za moim przyjacielem? Nie przypominam ich sobie...
(Jak pan słusznie zauważył, w tym spotkaniu biorą udział jeszcze inni spośród nas. Jest pan spostrzegawczy. Są, jak by pan powiedział... zainteresowani, nie, ,,ciekawi" to lepsze określenie. Bardzo dobrze je pan zna.)
Jestem przekonany, że tym razem nie obejdzie się bez pomocy, rozmawiam bowiem z istotą, a właściwie z istotami, które ze względu na ich ingerencję w ludzkie życie uważano za samego Boga, różne bóstwa, anioły, szatana...
(Nie zamierzaliśmy tego robić. Chcieliśmy tylko poczynić pewne... poprawki.)
W takim razie mam do czynienia z UFONAUTAMI i latającymi talerzami. Myślę, że to nawet lepiej pasuje do obecnie panujących teorii kulturowych.
(Tym razem przegrałby pan zakład, panie Monroe. Istoty, o których pan mówi, są reprezentantami innego układu. Wkrótce się pan o tym przekona.)
Lepiej dam temu spokój, nie trzeba zbaczać z tematu. Dlaczego robicie te poprawki – wszystko jedno, czym one są?
(Używając waszych określeń należałoby powiedzieć, że niezwykle istotnym elementem doświadczenia życiowego jest wolna wola. Łatwo więc przewidzieć, ze ludzie będą zbaczać z wyznaczonej im ścieżki. Owe poprawki to tylko... nie mogę znaleźć właściwego określenia... regulacja. Tak. regulacja.)
W tym momencie nadszedł percept. Uświadomiłem sobie ogromną maszynę... niezwykle skomplikowaną... kręciło się po niej mnóstwo INSPEKÓW, tu obracały pokrętłem, ówdzie zaworem, zdejmowały i czyściły filtr, dopasowywały fale na oscyloskopie, sprawdzały przepływ włożonej energii. Przepływ! To było właśnie to! Istoty, z którymi rozmawiałem, zajmowały się regulowaniem przepływu energii w ludzkim życiu! Po chwili wyobr
ażenie maszyny całkowicie się zatarło, a pozostał widok Ziemi z okalającymi ją pierścieniami ludzkiej energii, zjawiskowy w swej istocie...(Ten percept wskazuje, iż czyni pan postępy.)
Ale skoro INSPEKI stworzyły ludzkie życie, to powinny były przewidzieć, że będzie ono wymagało... zachowania ciągłości, że trzeba je będzie modyfikować.
(Nie stworzyliśmy ani znanej wam czasoprzestrzeni, ani ziemskiej planety, ani ludzkości, ani samej energii. To nie jest nasze zadanie, jak by pan powiedział. Zajmujemy się uwalnianiem najczystszej energii i przekazywaniem jej na zewnątrz, toteż, jeśli zachodzi potrzeba, wyrównujemy wewnętrzny przepływ.)
Chciałbym i ja spróbować czegoś takiego. Zobaczyć, jak wygląda życie w czystej formie, bez żadnych zniekształceń.
(Zapoznamy pana z pierwotnym planem, z planem stworzenia.)
Cierpliwość to największa zaleta...
(Mówiąc waszymi słowami, ludzkie życie zostało tak zaplanowane, że najpierw musicie nauczyć się chodzić, a dopiero potem – latać. Ci, którzy chcą najpierw latać, muszą wrócić i przypomnieć sobie, że dopiero co nauczyli się chodzić. To było konieczne w pana przypadku.)
Teraz
przyszła kolej na jedno z trudniejszych pytań. Dlaczego właśnie ja? Dlaczego akurat ja zacząłem od latania?(Odznacza się pan pewną cechą charakteru, dzięki której może pan wykonać bardzo ważne zadanie mające wielkie znaczenie na obecnym etapie rozwoju ludzkiej świadomości.)
Co to za cecha! O jakim zadaniu oni mówią! Chyba jest mało ważne, jeśli nie potrafię go sobie uzmysłowić.
(Musi pan dokonać wiwisekcji, gdyż jedyną osobą, która zna pana naprawdę jest... pan sam. A zadanie wykonuje pan bardzo dobrze – co było zresztą do przewidzenia.)
Wprawdzie nie orientuję się, na czym ono polega, ale sądzę, że ktoś pomaga mi je wykonywać... Za szybko, nie od razu, trzeba to wyjaśnić po kolei... Zaraz, a wracając do początku mego “latania" – czy już wtedy mi pomagano?
(Tak, udzielono panu wówczas pewnego wsparcia. Motorem pańskiej działalności była jedna z właściwości pańskiego charakteru. Powinien pan wiedzieć, o którą z nich chodzi. Kieruje pańskimi poczynaniami tak często, iż musi pan zdawać sobie z niej sprawę.)
Nagle pojawił się percept. Wiedziałem już, o jaką cechę mego charakteru chodzi. Miałem do niej ambiwalentny stosunek – zawsze przynosiła więcej kłopotów niż korzyści. No tak, mają na myśli ciekawość.
(Racja.)
A przecież znane przysłowie mówi, że “Ciekawość to pierwszy stopień do piekła".
(W tym przysłowiu jest mowa o ciekawości innego rodzaju. Rzeczywiście, taka ciekawość może doprowadzić do zguby. Ale ludzkie życie ma wiele form.)
Gdybym wiedział, na czym polega moje zadanie, łatwiej by mi je było wykonać.
(Podczas następnych spotkań spróbujemy uprzytomnia panu, jak funkcjonuje całość, której malutką cząstkę pan stanowi. Bez tej świadomości nie zdoła pan uzyskać jasnego perceptu, lub innymi słowy – wszystkie otrzymane przez pana roty będą zawierały fałszywy obraz wykonywanego przez pana zadania.)
Uchwyciłem się obietnicy zawartej w oświadczeniu, jednocześnie czując, że nie zasługuję na to, co mnie spotyka, że nie dorastam do stawianych mi wymagań... Byłem zdumiony swoim zachowaniem... Z jakim tupetem ich wypytuję, a ta moja kompletna ignorancja! ...Zareagowali na błyśniecie moich myśli tak mocnymi wibracjami, że niewiele brakowało, a straciłbym panowanie nad s
obą i wybuchnął płaczem... W tych wibracjach nie wyczuwało się ani lekceważenia, ani litości, ani protekcjonizmu... Wyrażały one uczucia znacznie silniejsze niż przyjaźń i braterstwo, silniejsze od więzi rodzinnych i miłości, uczucia, których nie sposób było wyrazić słowami... Gdyby powiedzieli, że mnie stworzyli, uwierzyłbym w ich boskość bez zastrzeżeń.(Nie stworzyliśmy pana. Nikt z nas nie jest Bogiem, panie Monroe.)
I na dodatek wiedzieli, jak przywołać mnie do porządku. To ich “panie Monroe"! Gdybym w tej chwili znajdował się w ciele fizycznym, roześmiałbym się z ulgą. Muszę im podziękować, to było mi potrzebne.
(Mamy dla pana jeszcze inne imię. Możemy go używać, jeśli pan sobie życzy.)
Wolałbym, żeby tego nie robili – przynajmniej na razie. Nie miałem nic przeciw temu, że zwracali się do mnie per “panie Monroe", gdyż nie brzmiało to oficjalnie, w ich tonie nie czuło się dystansu. Byłem ciekaw, od kiedy posługują się tym identem.
(Jeden z nas użył kiedyś tego określenia podczas spotkania w pana miejscu pracy... tak, w laboratorium, a później posługiwaliśmy się nim już wszyscy.)
Od razu zorientowałem się, o którego z nich chodzi. Poprosiłem, aby go ode mnie pozdrowiono.
(Już to zrobiliśmy.)
Ale to nie uwalniało mnie od problemu. Nadal nie uzyskałem odpowiedzi na najważniejsze pytanie. A skoro nie mam pojęcia, dokąd się udaję i w jakim celu, znów mogę pójść w niewłaściwym kierunku. Doskonale zdaję sobie sprawę, że zrobiłem to już wiele razy...
(Już niedługo będzie pan wszystko wiedział. Nastąpi bowiem gwałtowny rozwój pańskiej świadomości, w czym oczywiście panu dopomożemy. Ale najpierw trzeba zrobić cos innego. Pewien aspekt pańskiego rozwoju wymaga jeszcze udoskonalenia. Trzeba się pospieszyć, bo – mówiąc waszymi stówami – czas ucieka.)
Jeśli liczą czas według własnych norm, może to potrwać nawet milion lat. Do tej pory po mnie i po całej ludzkości dawno nie będzie śladu.
(Mówiliśmy o czasie dotyczącym pańskiego obecnego życia w ciele fizycznym. Ponieważ należy przyspieszyć rozwój pana świadomości zalecamy, aby jako jedynego sygnału naprowadzającego używał pan podanego przez nas identu. Do momentu pojawienia się go proszę koncentrować się na swoim ciele fizycznym.)
Innymi słowy mówiąc – wraz z nadejściem sygnału skończy się zabawa, trzeba będzie wziąć się do roboty.
(Na początek poddamy pana pewnym próbom. Będziemy panu towarzyszyć podczas tych doświadczeń, ale nie w pana fizycznej świadomości. Przygotowaliśmy ćwiczenia, które pomogą panu wykonać to zadanie. Chce pan spróbować?)
Choć nie miałem pojęcia, na czym to zadanie polega, przeczuwałem, że będzie trudne. No, ale jeśli ćwiczenia mają pomóc... Oczywiście, że chcę spróbować!
(W takim razie proszę zwrócić się do wewnątrz i mocno zamknąć.)
KLIK!
Prowadzę samolot. Jest to pożyczony jednosilnikowiec. Nazywa się Navion. Teraz lecę nad dużym miastem. Obok mnie siedzi Bill. Znajdujemy się na wysokości jakichś sześciuset metrów, tuż pod chmurami. Turbulencja jest nieznaczna. Przyrządy pomiarowe wyglądają na sprawne. Jestem umówiony w mieście, nad którym właśnie przelatujemy.
Bill nachyla się nade mną i wrzeszczy mi do ucha.
(Jeśli chcesz zdążyć, musisz zaraz lądować.)
Rozglądam się na wszystkie strony. (Nie widzę lotniska.)
(Daj spokój z lotniskiem.) Bill wskazuje teren pod nami.
(Musisz natychmiast lądować. Tam!)Potakując, kieruję samolot w dół, zmniejszam szybkość, zniżam pułap, teraz lecę trójką, wykonuję łagodną spiralę, zastanawiając się, gdzie wylądować... na ulicy jest pełno samochodów... o, szeroki, płaski dach, odwracam się w kierunku Billa chcąc zobaczyć, czy aprobuje mój wybór, ale... nie ma go, po prostu go nie ma! Jeszcze raz sprawdzam wskazania przyrządów – jestem poniżej trzystu, prędkość lotu: 600 kilometrów na godzinę, schodzę do stu pięćdziesięciu. Muszę jak najszybciej wybrać miejsce lądo
wania, w końcu jeśli zatrzymam samolot na dachu, to nikogo nie zabiję, a na ulicy... biorę więc kurs na dach, klapy całkowicie wychylone, pikuję... opuszczam Naviona na wprost krawędzi dachu... trzeba unieruchomić wyjący sygnał alarmowy... wyłączyć aparaturę sterowniczą... opuścić samolot, opuścić... zniża się, hamulce, naciskam na nie z całej siły... szybko zbliżam się do przeciwległej krawędzi dachu, teraz zwalnia, zaczyna lądować, zniża się... zatrzymuje! Wzdycham. Już się nie trzęsę. Jest gorąco, więc otwieram osłonę kabiny i wyskakuję z samolotu. Stoję na dachu i patrzę na Naviona. Jest cały, nic mu się nie stało, nie widać śladu zadrapania... Trzeba zwrócić go właścicielowi, ale jak? Przecież w żaden sposób nie zdołam wystartować z sześćdziesięciometrowego dachu. Wobec tego muszę zdjąć skrzydła i spuścić samolot na ulicę przy pomocy dźwigu, co za głupi pomysł... dlaczego...KLIK!
COFNIĘCIE
KLIK!
...ulica czy dach... ulica, kierowcy zobaczą, że ląduję i zrobią mi miejsce na środku jezdni... klapy całkowicie wychylone, pikuję... nie stracić z oczu tego niższego budynku... dokładnie nad ulicą, prosto w sam środek... sprawdzam turbulencję, na skrzyżowaniu boczne wiatry... nagły błysk, zatrzymać samolot... wydostać się stąd, wydostać się stąd, czy naprawdę mn
ie nie widzicie?... trzeba unieruchomić wycie sygnału alarmowego... samolot opuszcza się na mnie, za szybko... płomień światła, gorąco, straszliwie gorąco.KLIK!
COFNIĘCIE
KLIK!
Prowadzę samolot. Jest to pożyczony jednosilnikowiec. Nazywa się Navion. Teraz lecę nad dużym miastem. Obok mnie siedzi Bill. Znajdujemy się na wysokości jakichś sześciuset metrów, tuż pod chmurami. Turbulencja jest nieznaczna. Przyrządy pomiarowe wyglądają na sprawne. Jestem umówiony w mieście, nad którym właśnie przelatujemy.
Bill
nachyla się nade mną i wrzeszczy mi do ucha. (Jeśli chcesz zdążyć, musisz zaraz lądować.)Rozglądam się na wszystkie strony. (Nie widzę lotniska.)
(Daj spokój z lotniskiem.) Bill wskazuje teren pod nami.
(Musisz natychmiast lądować! Tam!)(Nie dam się nabrać!)
odkrzykuję mu w odpowiedzi. (Spotkanie trzeba będzie odłożyć, tak, nawet jeśli stracę przez to ten interes. No dobrze, a gdzie jest lotnisko?)KLIK!
COFNIĘCIE.
KLIK!
...Lecimy pożyczonym samolotem. Jestem umówiony w mieście, nad którym właś
nie przelatujemy.Bill nachyla się nade mną i wrzeszczy mi do ucha. (Jeśli chcesz zdążyć, musisz zaraz lądować.)
Rozglądam się na wszystkie strony. (Nie widzę lotniska.)
(Daj spokój z lotniskiem.) Bill wskazuje teren pod nami.
(Musisz natychmiast lądować! Tam!)Śmieję się, przesuwam poprzeczkę steru na stronę Billa, zaciskam szelki spadochronu wokół klatki piersiowej, następnie odpinam pas bezpieczeństwa i otwieram właz.
(Odprowadź samolot!) – krzyczę, skacząc tak daleko, by nie zawadzić o ogon samolotu. Pociągam drążek D
, czuję szarpnięcie otwierającego się spadochronu i zaczynam płynąć w dół.KLIK!
COFNIĘCIE.
KLIK!
(...Dziękuję za propozycję pożyczenia mi Naviona, ale prowadzi się go zbyt ciężko i w żaden sposób nie zdążyłbym na umówione spotkanie, wobec tego zadzwonię i odwołam je...)
KLIK!
Znajdowałem się wśród gęstej mgły, siedzący obok mnie Bill kołysał się lekko.
(Trzeba przyznać, że zajęło ci to dość dużo czasu!)
Przybladłem, a po chwili zakołysałem się razem z nim.
(Nic mi nie pomogłeś!)Wygładził się. (To tylko dla twojego dobra.)
Rozejrzałem się.
(Gdzie jest...)(Dostałem polecenie. A ty lepiej wracaj. Musisz przemyśleć jeszcze wiele spraw.)
Sfałdowałem się. (Chyba tak. Do zobaczenia.) Odwróciłem się, skierowałem do wewnątrz. Odnalazłem ciało fizyczne i wszedłem w nie bez trudu. Usiadłem na łóżku, następnie wstałem, włożyłem płaszcz kąpielowy i wyszedłem na taras. Była jasna, cicha i ciepła noc. Wciąż nie wiedziałem, dlaczego to wszystko się wydarzyło, ale nie miałem żadnych wątpliwości co do tego, że wydarzyło się naprawdę. A skoro udało mi się doświadczyć czegoś takiego, to powstaje pytanie – ile jeszcze tysięcy żyjących teraz na Ziemi ludzkich istot ma za sobą identyczne lub podobne przeżycia? A nawet jeśli są ludzie, którzy przeszli przez takie jak ja próby, to komu o nich opowiedzą? Zastanawiałem się też nad tym, jaką świadomość posiadają istoty zamieszkujące inne planety krążące wokół bilionów widocznych na niebie gwiazd? Czy jest to świadomość zbliżona do naszej? Przecież wszyscy jesteśmy połączeni polem rozumnej energii.
Kiedy tak stałem i patrzyłem w rozgwieżdżone niebo, czułem się bardzo mały. Ale wiedziałem, że nie jestem sam. Wcale nie jestem sam.