15. WYBÓR WŁASNEJ POWIERZCHOWNOŚCI

Don Juan chciał, żebyśmy przed moim powrotem do domu jeszcze raz wybrali się w góry, do wyprawy tej jednak nigdy nie doszło. W zamian poprosił mnie o podwiezienie do miasta – musiał się tam z kimś spotkać. Po drodze mówił o wszystkim, tylko nie o intencji. W gruncie rzeczy byłem z tego zadowolony. Po południu, kiedy załatwił już swoje sprawy, poszliśmy odpocząć w jego ulubionym miejscu: na jednej ze stojących w rynku ławek. Byłem zmęczony i senny, jednak w pewnej chwili niespodziewanie się ożywiłem, a mój umysł stał się niezwykle lotny. Byłem zaskoczony tą odmianą, co rozśmieszyło don Juana, który od razu zorientował się, co się dzieje. Kiedy przemówił, wyjął mi z ust to, co właśnie chciałem powiedzieć. Być może było akurat odwrotnie: to ja wyłuskałem jedną z jego myśli.

– Gdyby spojrzeć na życie przez pryzmat godzin, a nie lat, byłoby niezwykle długie – stwierdził. – Nawet liczone w dniach wydawałoby się nie mieć kresu.

Myślałem dokładnie o tym samym. Potem powiedział, że czarownik mierzy swoje życie godzinami. Jego jedna godzina odpowiada swoją intensywnością całemu życiu zwykłego człowieka. Ta intensywność przydaje się przy magazynowaniu informacji w ruchach punktu scalającego.

Nalegałem, by wyjaśnił to bliżej. Przypomniałem sobie, że widząc moje trudności z notowaniem naszych rozmów, polecił mi kiedyś pewien sposób metodycznego przechowywania zebranych przeze mnie informacji na temat świata magii. Miałem je nie tyle zapisywać na papierze czy zapamiętywać, ile przechowywać w ruchach mojego punktu scalającego.

– Nawet najmniejsze przesunięcie punktu scalającego udostępnia percepcji nowe, odrębne obszary – powiedział don Juan. – Tam właśnie można przechowywać informacje: nasze doznania zebrane w labiryntach świadomości.

– Ale jak można magazynować informacje w czymś tak nieuchwytnym? – zapytałem.

– Umysł jest równie mglisty. Polegasz na nim, bo go znasz – odparł don Juan. – Ruch punktu scalającego wywołuje podobne skutki, ale nie jesteś z nimi tak obeznany.

– Chciałbym się tylko dowiedzieć, w jaki sposób gromadzi się informacje.

– Zawierają je nasze doświadczenia – wyjaśnił don Juan. – Kiedy po pewnym czasie czarownik przesunie swój punkt scalający w to samo miejsce, w którym punkt znajdował się w czasie jakiegoś wydarzenia, przeżywa je na nowo. Wywołane w ten sposób wspomnienie odtwarza wszystkie informacje zgromadzone w ruchu punktu scalającego. Intensywność jest nieodłącznym atrybutem przemieszczania punktu scalającego. Ty na przykład żyjesz w tej chwili bardziej intensywnie niż zwykle, a więc, by tak rzec, gromadzisz intensywność. Pewnego dnia przeżyjesz ten moment na nowo, przesuwając swój punkt scalający na powrót w to miejsce, w którym się obecnie znajduje. Tak właśnie czarownicy przechowują informacje. Powiedziałem don Juanowi, że chociaż w ciągu ostatnich kilku dni przywołałem wiele wydarzeń z przeszłości, jednak nie zauważyłem, by jakąkolwiek rolę odegrały w tym jakieś szczególne procesy myślowe.

– Jak można rozmyślnie odtwarzać zdarzenia z przeszłości? – zapytałem.

– Intensywność, będąca jednym z aspektów intencji, w naturalny sposób powiązana jest z blaskiem oczu czarownika – wyjaśnił don Juan. – Aby przywołać któryś z odosobnionych obszarów percepcji, czarownik musi jedynie wybrać określony blask swoich oczu, związany z miejscem, do którego pragnie powrócić. No, ale o tym już ci mówiłem.

Byłem chyba bardzo zafrapowany, bo don Juan przyglądał mi się z poważną miną. Kilka razy próbowałem wykrztusić jakieś pytanie, ale nie byłem w stanie zebrać myśli.

– Czarownik żyje intensywniej od zwykłego człowieka – odezwał się don Juan – i dlatego w ciągu godziny może doświadczyć tyle, ile tamten przez całe życie. Przesuwając swój punkt scalający w nową, nieznaną pozycję, czarownik zużywa więcej energii niż zazwyczaj. Ten naddatek energii nazywa się intensywnością. Wszystko, co mówił, było dla mnie niezwykle jasne i proste, chociaż znaczenie jego słów wystawiało na próbę mój zdrowy rozsądek.

Don Juan spojrzał mi prosto w oczy i przestrzegł mnie przed typową dla czarowników zwodniczą reakcją: pragnieniem wyjaśnienia przeżyć w świecie magii w kategoriach rozumu.

– Czarownicy traktują swoje niespotykane doświadczenia jak swoiste zagadki – powiedział. – Przy ich pomocy osaczają samych siebie. Ich, jako tropicieli, kartą atutową jest świadomość roli percepcji w naszym życiu i świadomość jej niezmierzonych możliwości. Wyznałem, że obawiam się właśnie tych niecodziennych możliwości.

– Aby się chronić przed tym bezmiarem – rzekł don Juan – czarownicy uczą się zachowywać odpowiednie proporcje pomiędzy czterema nierozłącznymi elementami: bezwzględnością, sprytem, cierpliwością i wdziękiem. Chcąc doskonalić te cechy, czynią je swoim celem. Jest oczywiste, że te elementy są pozycjami punktu scalającego. Potem oznajmił, że te cztery czynniki z założenia kierują każdym postępkiem czarownika. Właściwie należałoby powiedzieć, że czarownik zawsze działa i przygotowuje się do działania z największą starannością, dbając o zachowanie pomiędzy tymi czterema zasadami określonych proporcji.

– Czarownicy używają tych czterech form osaczania, czterech różnych stanów psychicznych, czterech odcieni intensywności – ciągnął don Juan – do naprowadzenia swoich punktów scalających na wybrane pozycje.

Niespodziewanie zauważyłem, że jest poirytowany. Zapytałem, czy mu się nie naprzykrzam moimi prośbami o wyjaśnienia.

– Nie mogę się po prostu nadziwić, że nasza racjonalność przywodzi nas do zguby – odpowiedział. – Nasza skłonność do rozważania, stawiania pytań i poszukiwania odpowiedzi odsuwa nas od magii, będącej próbą dotarcia do miejsca milczącej wiedzy. Wiedzy tej nie da się zdobyć rozumowo – trzeba jej doświadczyć. Uśmiechał się, a jego oczy płonęły jak pochodnie. Powiedział, że czarownicy, chcąc się uchronić przed przemożnym wpływem milczącej wiedzy, opracowali sztukę osaczania. Polega ono na nieznacznym, ale ciągłym przemieszczaniu punktu scalającego. Dzięki temu czarownicy zyskują na czasie i znajdują oparcie w swoim nowym świecie.

– Jedną z technik sztuki osaczania – kontynuował – jest kontrolowany kaprys. Czarownicy uważają, że jest to jedyna przydatna metoda zajmowania się własną osobą w odmiennych stanach świadomości i percepcji oraz wpływania na innych w zwyczajnym, codziennym życiu. Don Juan przedstawił mi kiedyś kontrolowany kaprys jako umiejętność celowego wprowadzania innych w błąd albo sztukę udawania, że jest się bez reszty pochłoniętym daną czynnością – sztukę doskonałej, pełnej symulacji. Kontrolowany kaprys jest nie zwykłym oszustwem, ale wymyślnym, pełnym artyzmu sposobem na oddzielenie się od wszystkiego przy jednoczesnym pozostawaniu jego częścią.

– Kontrolowany kaprys jest niełatwą sztuką – mówił dalej don Juan. – Trudno się jej wyuczyć. Wielu czarowników nie ma do niej zamiłowania: nie dlatego, by było w niej coś złego, ale dlatego, że jej praktykowanie zużywa mnóstwo energii.

Przyznał, że skrupulatnie tę sztukę praktykuje, ale nie lubi jej specjalnie, ponieważ jego dobroczyńca był w niej bardzo biegły. Być może niedostatki osobowości – określił siebie jako osobę nieszczerą i małostkową – sprawiły, że brakuje mu tej zręczności, niezbędnej do praktykowania kontrolowanego kaprysu.

Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Przestał mówić i przyglądał mi się ze złośliwym błyskiem w oku.

– Stykamy się z magią już w pełni ukształtowani – powiedział i z rezygnacją wzruszył ramionami. – Jedyne, co możemy, to stosować kontrolowany kaprys i śmiać się z siebie samych.

Wczuwając się w jego położenie, zapewniłem, że nie jest fałszywy ani małostkowy.

– Ależ to są podstawowe cechy mojej osobowości! – obstawał przy swoim.

Ja z kolei upierałem się, że się myli. – Praktykujący kontrolowany kaprys tropiciele uważają, że jeśli chodzi o ludzką osobowość, można wyróżnić jej trzy rodzaje – powiedział, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, jakim zawsze mnie obdarzał, gdy zapędzał mnie w kozi róg.

– To absurd – zaprotestowałem. – Ludzkie zachowanie jest zbyt złożone, by można było je tak łatwo sklasyfikować.

– Tropiciele powiadają, że nie jesteśmy tak skomplikowani, jak się nam wydaje – odparł. – Wszyscy należymy do jednej z trzech kategorii.

Zaśmiałem się nerwowo. W innych okolicznościach wziąłbym takie stwierdzenie za żart, jednak tym razem wiedziałem na pewno, że don Juan nie żartuje.

– Mówisz poważnie? – spytałem najgrzeczniej, jak umiałem.

– Najzupełniej – odrzekł don Juan i roześmiał się. Jego śmiech odprężył mnie trochę. Don Juan tymczasem dalej objaśniał klasyfikację, jaką posługują się tropiciele. Powiedział, że ludzie zaliczający się do pierwszej kategorii są znakomitymi sekretarkami, asystentami czy towarzyszami. Mają bardzo żywą, choć niezbyt budującą osobowość. Są uczynni, troskliwi, dobrze wychowani, zabawni, niewinni i delikatni. Kochają dom i do pewnych granic nawet nieźle sobie radzą. Jednym słowem, są najmilszymi ludźmi pod słońcem, ale mają jedną poważną wadę: nie potrafią być samodzielni. Muszą zawsze mieć kogoś, kto by nimi kierował. Kiedy wskaże się im drogę – nawet niezwykle trudną albo przeciwną ich zamierzeniom – potrafią dokonać zadziwiających czynów. Pozostawieni sami sobie, giną. Ludzie należący do drugiej klasy nie są ani trochę przyjemni. Są małostkowi, mściwi, zazdrośni, zawistni i samolubni. Mówią wyłącznie o sobie i zazwyczaj żądają, by inni dostosowali się do ich wymogów. Zawsze przejmują inicjatywę, nawet jeśli źle się z tym czują. Łatwo ich wytrącić z równowagi, a trudno zadowolić. Nie potrafią się odprężyć, żyją w poczuciu zagrożenia. Im mniej bezpiecznie się czują, tym bardziej są nieprzyjemni dla otoczenia. Ich główną wadą jest to, że mogliby zabić, byle przewodzić innym. Do trzeciej kategorii zalicza się osoby, które nie są ani miłe, ani nieprzyjemne. Nikomu nie służą ani się nie narzucają – inni ludzie są im raczej obojętni. Mają o sobie wygórowane mniemanie, oparte wyłącznie na własnych marzeniach i pobożnych życzeniach. Jedynym, co wychodzi im świetnie, jest oczekiwanie, że sprawy same się ułożą. Czekają, aż ktoś ich odkryje albo zdobędzie ich serce. Nie ma dla nich nic łatwiejszego niż wyobrażanie sobie swych przyszłych wielkich osiągnięć, obiecują wiele, ale nie dotrzymują przyrzeczeń, bo brakuje im odpowiednich umiejętności.

Don Juan oświadczył, że on z całą pewnością należy do drugiej klasy. Poprosił, bym z kolei ja określił swoją przynależność. Trzeba powiedzieć, że tym pytaniem zabił mi klina. Moje zakłopotanie bardzo go rozbawiło, ze śmiechu prawie tarzał się po ziemi.

Pod jego naciskiem z niechęcią wysunąłem przypuszczenie, że jestem mieszanką tych trzech typów.

– Przestań chrzanić o jakichś mieszankach – powiedział, wciąż się śmiejąc. – Jesteśmy istotami nieskomplikowanymi i każdy z nas należy do jednej z tych trzech kategorii. Mnie się wydaje, że ty również jesteś przedstawicielem drugiego typu. Tropiciele nazywają ich gnojkami.

Zacząłem protestować, mówiąc, że ta klasyfikacja jest poniżająca. Nie wygłosiłem jednak na ten temat dłuższej tyrady, jak zamierzałem. Zauważyłem tylko, że gdyby ta klasyfikacja odzwierciedlała rzeczywistość, każdy z nas byłby na wieki uwięziony w jednej z trzech kategorii, bez szansy na zmianę albo wybawienie.

Don Juan zgodził się ze mną i stwierdził, że dokładnie tak sprawy się mają. Dodał jednak, że istnieje sposób wyzwolenia się z tych więzów. Czarownicy już dawno nauczyli się, że cała ta klasyfikacja dotyczy tylko naszych wyobrażeń o sobie.

– Problem polega na tym, że traktujemy siebie poważnie – powiedział don Juan. – To, do jakiej kategorii przynależy nasz wizerunek, jest dla nas istotne, ponieważ jesteśmy zarozumiali. Gdybyśmy wyzbyli się próżności, nie dbalibyśmy o to, do jakiej klasy się zaliczamy.

– Jestem gnojkiem i zawsze nim pozostanę – dodał, trzęsąc się ze śmiechu. – Z tobą jest tak samo, ale ty wciąż traktujesz siebie serio, podczas gdy ja już dawno z tym skończyłem.

Byłem oburzony, chciałem się spierać, ale nie starczyło mi na to energii. Echo jego śmiechu, pobrzmiewające na opustoszałym rynku, wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Don Juan nagłe zmienił temat i jednym tchem wyliczył sześć podstawowych wątków, które omówił do tej pory: przejawy ducha, pukanie ducha do drzwi, fortel ducha, zstąpienie ducha, wymagania intencji oraz kierowanie intencją. Po chwili wymienił je jeszcze raz, jakby chciał, żebym je dobrze zapamiętał. Potem zwięźle podsumował wszystko, co już mi o nich opowiedział. Najwidoczniej zależało mu na tym, abym wszystkie te informacje zmagazynował w intensywności tej chwili. Wspomniałem, że podstawowe wątki wciąż są dla mnie zagadką. Źle się czułem z tym, że nie potrafię ich pojąć, a wyglądało na to, że don Juan nie zamierza omawiać tego zagadnienia.

Nalegałem, że muszę dowiedzieć się więcej o podstawowych wątkach. Don Juan przez chwilę jakby zastanawiał się nad moją prośbą, po czym skinął głową.

– Ja również miałem wielkie trudności ze zrozumieniem tego tematu – powiedział. – I tak samo zadawałem wiele pytań. Byłem chyba bardziej od ciebie egocentryczny i do tego miałem paskudny charakter. Znałem tylko jeden sposób pytania: zrzędzenie. Ty jesteś raczej wścibski i natarczywy – tak czy owak, jesteśmy w swoich dociekaniach jednakowo irytujący, choć z różnych powodów.

Don Juan, nim zmienił temat, dorzucił tylko jedną informację do naszej dyskusji o podstawowych wątkach. Oświadczył, że ujawniają się nam niezmiernie powoli, ukazując się i znikając bez żadnej prawidłowości.

– Powtarzam ci po raz setny, że każdy człowiek, który ruszy z miejsca swój punkt scalający, może przemieścić go dalej – powiedział. – Nauczyciel potrzebny jest nam tylko po to, by bezlitośnie nas popędzać. Bez niego uleglibyśmy naturalnej skłonności do zatrzymania się i pogratulowania sobie dotychczasowych sukcesów.

Dodał, że my dwaj jesteśmy typowymi przykładami tego, jak bardzo można sobie pobłażać. On miał to szczęście, że jego dobroczyńca, wspaniały tropiciel, nie oszczędził go. Don Juan wspomniał, że podczas nocnych wypraw na odludzie nagual Julian wyczerpująco opisywał mu istotę próżności i zasady ruchu punktu scalającego. Dla naguala Juliana próżność była potworem o trzech tysiącach głów. Jak twierdził, można stawić mu czoło i pokonać na jeden z trzech sposobów: po pierwsze, odcinając każdą głowę po kolei; po drugie, głodząc próżność na śmierć poprzez osiągnięcie zagadkowego stanu zwanego bezlitosnym miejscem; po trzecie, unicestwiając ją w jednej chwili i płacąc za to swoją symboliczną śmiercią.

Nagual Julian polecał tę trzecią drogę, jednak twierdził, że trzeba być szczęściarzem, by móc samodzielnie wybrać sposób uśmiercenia potwora. Zazwyczaj bywa tak, że to duch wyznacza kierunek drogi czarownika, który musi się z tą decyzją pogodzić. Don Juan powiedział, że jego dobroczyńca tak nim kierował, by głowy próżności odpadały kolejno, jedna po drugiej. Don Juan postępował tak samo ze mną, ale z innym skutkiem. Ja osiągnąłem bardzo dobre wyniki, podczas gdy on w swoim czasie w ogóle na takie traktowanie nie reagował.

– Mój przypadek był szczególny – ciągnął don Juan. – Od chwili, w której mój dobroczyńca zobaczył mnie leżącego na drodze, z raną od kuli, wiedział, że jestem nowym nagualem. Zrobił, co trzeba, a potem, kiedy mój stan zdrowia na to pozwolił, przesunął mój punkt scalający. Wtedy bez większego wysiłku ujrzałem w zwykłym polu energetycznym postać potwora. Jednak to dokonanie, zamiast mi pomóc, jak to było zaplanowane, zatrzymało na dobre ruch mojego punktu scalającego. I podczas gdy pozostali uczniowie stopniowo przemieszczali swoje punkty scalające, mój trwał w pozycji, dzięki której byłem zdolny widzieć potwora.

– Ale czy twój dobroczyńca nie powiedział ci, co się dzieje? – zapytałem, zmartwiony tą niepotrzebną komplikacją.

– Mój dobroczyńca nie wierzył, że wiedzą można kogoś obdarować – odparł don Juan. – Uważał, że wiedza przekazywana bezpośrednio jest nieprzydatna: gdy jest potrzebna, nie ma jej pod ręką. Sądził, że wystarczy napomknąć o jej istnieniu, by zainteresowana osoba sama po nią sięgnęła.

Don Juan, w przeciwieństwie do swojego dobroczyńcy, był zdania, że każdemu należy się wolność wyboru – tym właśnie różniły się ich metody nauczania.

– A czy nauczyciel twojego dobroczyńcy, nagual Elias, nie powiedział ci, jak sprawy się mają? – dopytywałem się.

– Owszem, próbował – odparł don Juan, wzdychając – ale ja byłem wtedy zupełnie nieznośny. Wydawało mi się, że wiem wszystko. Pozwalałem im mówić do woli i nigdy ich nie słuchałem.

Aby wybrnąć z tego impasu, nagual Julian postanowił zmusić don Juana, by ten jeszcze raz, choć w inny sposób, samodzielnie przesunął swój punkt scalający. Przerwałem mu, by spytać, czy zdarzyło się to przed, czy po historii z rzeką. Opowieści don Juana nie były ułożone chronologicznie, tak jak bym sobie tego życzył.

– Było to kilka miesięcy później – odrzekł don Juan. – Niech ci się nie wydaje, że odmieniło mnie doznanie rozszczepionej percepcji. Nie byłem ani trochę mądrzejszy czy bardziej rozsądny. Przyjrzyj się samemu sobie. Nieustannie niszczyłem spójność twojego świata, można powiedzieć, że rozrywałem ją na kawałki. No i spójrz, wyglądasz, jakby nigdy nic. To naprawdę najwyższe osiągnięcie sztuk tajemnych i intencji. Ja byłem taki sam. Wir zdarzeń wciągał mnie na krótko. Potem zapominałem o wszystkim i odtwarzałem ciągłość swojego starego świata, jak gdyby nic się nie stało. Właśnie dlatego mój dobroczyńca sądził, że zmieniamy się tylko wtedy, kiedy umieramy.

Wracając do swojej historii, don Juan powiedział, że do ataku na spójność psychiki don Juana nagual posłużył się Tuliem, owym nietowarzyskim mężczyzną. Don Juan zaczął od tego, że wszyscy uczniowie, z nim włącznie, zgadzali się tylko w jednej sprawie: uważali, że Tulio jest arogancki, ograniczony i niegodny uwagi. Nienawidzili go, bo albo ich unikał, albo patrzył na nich z góry. Czuli się podle, gdy ich lekceważył. Byli przekonani, że Tulio nie odzywa się do nich, ponieważ nie ma nic do powiedzenia. Wierzyli, że jego najbardziej uderzająca cecha, wyniosła obojętność, jest tylko przykrywką dla bojaźliwości. Jednak pomimo nieprzyjemnego usposobienia, ku zmartwieniu wszystkich uczniów Tulio miał zadziwiająco duży wpływ na wszystkich domowników, a zwłaszcza na naguala Juliana, który wpatrywał się w niego jak w obraz.

Pewnego ranka nagual Julian wyprawił swoich uczniów na cały dzień do miasta. Don Juan pozostał w domu jako jedyny spośród młodzieży. Koło południa nagual Julian, jak to miał w zwyczaju, udał się do swojego gabinetu, by sprawdzić księgi rachunkowe. Napotkawszy don Juana, zdawkowo poprosił go o pomoc przy sporządzaniu zestawienia. Kiedy don Juan przejrzał pokwitowania, szybko zorientował się, że w księdze brakuje kilku zapisów, które Tulio, nadzorca posiadłości, zapomniał poczynić. To przeoczenie, ku uciesze don Juana, rozzłościło naguala Juliana, który kazał don Juanowi odnaleźć Tulia, doglądającego pracy na roli, i poprosić go, by przyszedł do gabinetu.

Don Juan pobiegł natychmiast i całą drogę – około pół mili – rozkoszował się perspektywą rozzłoszczenia Tulia. Ma się rozumieć, nie biegł sam, towarzyszył mu jeden z wieśniaków, mający chronić go przed potworem. Gdy don Juan dotarł na pole, odnalazł Tulia, który z pewnej odległości obserwował pracujących chłopów. Don Juan już wcześniej zauważył, że Tulio nie cierpi zbliżać się do innych, woli przyglądać się im z daleka. Opryskliwym i rozkazującym tonem don Juan zażądał, by Tulio poszedł z nim do rezydencji, gdzie oczekuje go nagual Julian. Tulio ledwie słyszalnym szeptem odpowiedział, że obecnie jest zbyt zajęty, ale mniej więcej za godzinę będzie mógł przyjść.

Don Juan upierał się przy swoim, wiedząc, że Tulio nie będzie się z nim spierać i po prostu odwróci wzrok. Ku jego zaskoczeniu, Tulio zaczął głośno przeklinać. Było to tak niesłychane, że rolnicy przerwali pracę i zdziwieni spoglądali jeden na drugiego. Don Juan nigdy dotąd nie słyszał, by Tulio podniósł głos, nie mówiąc o głośnych bluźnierstwach. Zdezorientowany, wybuchnął nerwowym śmiechem, a Tulio tak się rozzłościł, że rzucił w niego kamieniem. Don Juan uciekł w te pędy. Pobiegł, wraz z obstawą, do domu. Przed drzwiami natknął się na Tulia, który spokojnie rozmawiał i żartował z towarzyszącymi mu kobietami. Odwrócił głowę, jak zwykle ignorując don Juana, który, pełen gniewu, wypomniał mu, że plotkuje w najlepsze, podczas gdy jest potrzebny nagualowi. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby oszalał.

Tego dnia Tulio wyraźnie nie był sobą: wrzasnął na don Juana, każąc mu zamknąć pieprzoną mordę i dbać o własne pieprzone sprawy, i zarzucił mu próbę oczernienia go przed nagualem Julianem.

Skonsternowane kobiety zaczęły głośno wzdychać. Przyglądały się don Juanowi z dezaprobatą i próbowały uspokoić Tulia. Don Juan nalegał, by Tulio poszedł do gabinetu naguala i wyjaśnił sprawę rachunków, a Tulio w odpowiedzi kazał mu iść do diabła. Don Juan trząsł się ze złości. Proste zadanie, jakim miała być prośba o uporządkowanie ksiąg, stało się koszmarem. Poskromił jednak swój gniew. Kobiety przyglądały mu się uważnie, co znowu go poirytowało. Tłumiąc wzburzenie, pobiegł do gabinetu naguala. Tulio tymczasem spokojnie powrócił do przerwanej rozmowy z kobietami, śmiali się, jakby usłyszeli przezabawny dowcip

. W gabinecie czekała don Juana kolejna niespodzianka: za biurkiem naguala siedział Tulio, pochłonięty przeglądaniem rachunków. Don Juan najwyższym wysiłkiem opanował złość. Uśmiechnął się do Tulia, nie czuł potrzeby konfrontacji. Nagłe zrozumiał, że sprawa Tulia jest tylko pretekstem – nagual Julian chce go wypróbować, sprawdzić, czy się zdenerwuje. Don Juan nie zamierzał dać mu tej satysfakcji. Nie podnosząc wzroku znad ksiąg, Tulio powiedział, że jeśli don Juan szuka naguala, może go znaleźć w drugiej części domu. Don Juan pobiegł we wskazanym kierunku. Kiedy przebiegał przez patio, natknął się na spacerującego naguala Juliana, któremu towarzyszył Tulio. Nagual był tak pochłonięty rozmową, że nie zauważył don Juana – Tulio musiał go delikatnie pociągnąć za rękaw, dając mu znać, że przybył asystent.

Nagual rzeczowo przedstawił don Juanowi wszystkie szczegóły dotyczące rachunku, o którym właśnie z Tuliem rozmawiali. Mówił długo i wyczerpująco. Na koniec poprosił don Juana o przyniesienie z gabinetu księgi rachunkowej, po to, by mógł zrobić odpowiednią notatkę i przedstawić ją Tuliowi do podpisania. Don Juan nic z tego wszystkiego nie rozumiał. Nagual mówił tak trzeźwo i konkretnie, że cała sprawa nabrała znowu zwyczajnego wymiaru. Zniecierpliwiony Tulio, tłumacząc się pilnymi obowiązkami, kazał don Juanowi jak najszybciej przynieść księgę.

Don Juan pogodził się już z rolą klowna. Wiedział, że nagual szykuje jakąś niespodziankę – jego spojrzenie zapowiadało jeden z jego okrutnych żartów. Poza tym Tulio powiedział tego dnia więcej niż w ciągu całego dwuletniego pobytu don Juana w domu naguala. Don Juan bez słowa pobiegł do gabinetu. Jak można się było spodziewać, Tulio dotarł tam przed nim. Czekał, siedząc na rogu biurka i niecierpliwie stukając obcasem w podłogę. Wręczył don Juanowi rejestr, o który chodziło, i kazał się wynosić. Choć don Juan spodziewał się tego, był jednak zaskoczony. Wpatrywał się w Tulia, rozzłoszczonego i ordynarnego. Mało brakowało, a wybuchnąłby gniewem. Powtarzał sobie, że to tylko próba. Zaczął sobie wyobrażać, że jeśli zawiedzie, zostanie wyrzucony. Mimo podniecenia zauważył, że Tulio musi poruszać się niezwykle szybko, skoro za każdym razem go wyprzedza. Don Juan spodziewał się, że Tulio będzie oczekiwał na niego u boku naguala. Gdy się to potwierdziło, nie był wprawdzie zdziwiony, ale nie mógł pojąć, jak było to możliwe. Dostał się na patio najkrótszą drogą, a Tulio nie poruszał się przecież prędzej od niego. Gdyby nawet go wyprzedził, musieliby się spotkać gdzieś po drodze. Nagual Julian wziął księgę z rąk don Juana, jakby nie działo się nic szczególnego. Wypełnił odpowiednią rubrykę, a Tulio złożył pod nią swój podpis. Ciągle omawiali sprawę rachunku i nie zwracali uwagi na don Juana, który wpatrywał się badawczo w Tulia, usiłując zrozumieć, na jaką próbę go wystawiają. Wydawało mu się, że chcą sprawdzić jego nastawienie, o które zawsze im chodziło. Nagual odprawił don Juana, mówiąc, że chce omówić z Tuliem interesy na osobności. Don Juan poszedł poszukać kobiet, aby się dowiedzieć, co sądzą o tej dziwnej sytuacji. Uszedł nie więcej jak dziesięć stóp, kiedy spotkał Tulia i dwie kobiety, prowadzących ożywioną rozmowę. Kiedy tylko ich ujrzał, pognał z powrotem na patio. Napotkał tam Tulia dyskutującego z nagualem. Zrodziło się w nim nieprawdopodobne podejrzenie. Popędził do gabinetu – Tulio siedział tam przy księgach, tak zaabsorbowany pracą, że nawet go nie zauważył. Gdy don Juan zapytał, co się dzieje, Tulio tym razem zachował się w typowy sposób: nic nie odpowiedział ani nie spojrzał na don Juana.

Przez głowę don Juana przebiegła wtedy kolejna niesłychana myśl. Pobiegł do stajni, osiodłał dwa konie i poprosił mężczyznę, który go tego dnia ochraniał, by mu towarzyszył. Pojechali galopem na pole, w miejsce, gdzie wcześniej napotkali Tulia. Był tam, gdzie go pozostawili. Nie odezwał się do don Juana ani słowem. Kiedy don Juan zaczął go wypytywać, wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.

Don Juan natychmiast zawrócił. Zostawił swojego opiekuna przy koniach i wpadł do domu. Tulio jadł obiad z kobietami. Tulio także rozmawiał z nagualem. I wreszcie Tulio siedział nad rachunkami. Don Juan musiał usiąść, ze strachu oblał się zimnym potem. Wiedział, że nagual Julian poddaje go próbie – oto stał się obiektem jednego z jego przerażających żartów. Doszedł do wniosku, że ma trzy możliwości: zachowywać się, jakby nic się nie wydarzyło, zastanowić się nad celem tej próby albo też spytać, ponieważ nagual Julian wmawiał mu, że zawsze jest gotów wyjaśnić każdą wątpliwość. Wybrał trzecią ewentualność. Poszedł do naguala Juliana i poprosił go o wyjaśnienie, co się z nim wyprawia.

Nagual był sam, wciąż siedział nad rachunkami. Odłożył księgę i uśmiechnął się. Powiedział don Juanowi, że nauczył go dwudziestu jeden nie-działań, dzięki którym don Juan miał odciąć trzy tysiące głów swojej próżności. Niestety, nie spełniły one swej roli. Wobec tego nagual postanowił wypróbować inną metodę unicestwienia próżności don Juana – zaprowadzić go do bezlitosnego miejsca. Don Juan doszedł do przekonania, że nagual Julian oszalał. Zrobiło mu się go nawet żal, kiedy słyszał, jak nagual plecie bzdury o nie-działaniach, potworach o trzech tysiącach głów i bezlitosnych miejscach. Nagual Julian łagodnym tonem poprosił don Juana, żeby poszedł do szopy za domem i wywołał stamtąd Tulia. Don Juan westchnął i ostatkiem sił powstrzymał się od śmiechu. Przejrzał na wylot metody naguala. Wie– dział, że nagual chce przy pomocy Tulia ponowić próbę. Don Juan przerwał swoje opowiadanie i spytał mnie, co sądzę o zachowaniu Tulia. Na podstawie mojej wiedzy o świecie magii uznałem, że Tulio był czarownikiem, który umiał w szczególny sposób przemieszczać swój punkt scalający, sprawiając wrażenie, że jest w czterech miejscach naraz.

– A więc, jak myślisz, co znalazłem w szopie? – zapytał don Juan, uśmiechając się szeroko.

– Wydaje mi się, że albo był tam Tulio, albo nikogo nie było – odpowiedziałem.

– Gdyby było tak, jak mówisz, moja spójność nie ucierpiałaby wcale – powiedział don Juan.

Próbowałem wyobrazić sobie najdziwniejsze rozwiązania. Zasugerowałem, że don Juan mógł znaleźć w szopie śniące ciało Tulia. Przypomniałem, że sam wyczyniał ze mną podobne rzeczy przy pomocy jednego z czarowników z jego grupy.

– Nic podobnego -– odparł don Juan. – To, co tam zastałem, zakrawało na kpinę, ale nie było to nic wydumanego, nic nie z tego świata. A więc, jak sądzisz, co to mogło być?

Powiedziałem, że nie znoszę zagadek. Dodałem, że doświadczyłem za jego sprawą wielu niesamowitych rzeczy i dlatego teraz nie potrafię wyobrazić sobie nic innego. Jeśli więc nie chodzi o nic dziwacznego, poddaję się.

– Kiedy wchodziłem do szopy, spodziewałem się, że Tulio się w niej ukrył – powiedział don Juan. – Byłem pewien, że kolejną częścią mojej próby będzie idiotyczna, wkurzająca zabawa w chowanego. Jednak zupełnie nie byłem przygotowany na to, co zobaczyłem: wszedłem do szopy i ujrzałem czterech Tuliów.

– Jak to, czterech Tuliów? – spytałem.

– Było tam czterech mężczyzn – odparł don Juan. – I każdy z nich był Tuliem. Wyobrażasz sobie moje zaskoczenie? Wszyscy siedzieli w jednakowej pozycji, z nogą założoną na nogę. I patrzyli na mnie. Gdy ich zobaczyłem, wrzasnąłem i uciekłem. Kiedy wybiegłem na zewnątrz, zatrzymał mnie i rzucił na ziemię mój dobroczyńca. Wtedy, ku memu przerażeniu, spostrzegłem, że czterech Tuliów wychodzi z szopy i zmierza w moją stronę. Wydzierałem się wniebogłosy, a oni zaczęli mnie szczypać swoimi grubymi paluchami. Czułem się tak, jakby dziobały mnie wielkie drapieżne ptaki. Krzyczałem, aż wreszcie coś we mnie pękło i wszedłem w stan niezwykłej obojętności. Nigdy przedtem nie czułem niczego podobnego. Odepchnąłem od siebie czterech Tuliów i wstałem. Cały czas tylko mnie łaskotali. Podszedłem do naguala i poprosiłem o wyjaśnienie zagadki tych czterech mężczyzn. Nagual Julian wyjaśnił don Juanowi, że owi mężczyźni są mistrzami osaczania. Ich imiona powstały wskutek kontrolowanego kaprysu ich nauczyciela, naguala Eliasa, który posłużył się hiszpańskimi liczebnikami, uno, dos, tres, cuatro, dodając je do imienia Tulio. Powstały w ten sposób cztery imiona: Tuliuno, Tuliodo, Tulitre i Tulicuatro. Nagual Julian przedstawił kolejno don Juanowi czterech mężczyzn. Stali w szeregu, obok siebie. Don Juan kłaniał się każdemu z nich, a oni w odpowiedzi kiwali głowami. Nagual powiedział, że Tuliowie są tropicielami – don Juan sam mógł się przekonać, że mają zadziwiające umiejętności. Dodał, że jeżeli chodzi o umiejętność nierzucania się w oczy, ci czterej sięgnęli szczytu – był to wielki triumf naguala Eliasa. Jako tropiciele byli niezrównani: praktycznie istniał tylko jeden z nich. Chociaż ludzie codziennie widzieli ich i stykali się z nimi, nikt oprócz domowników nie wiedział, że jest ich czterech. Don Juan doskonałe rozumiał wszystko, co mówi nagual Julian. Dzięki niezwykłej jasności umysłu pojął, że dosięgnął bezlitosnego miejsca. Bez niczyjej pomocy uświadomił sobie, że bezlitosne miejsce jest pozycją punktu scalającego unieczynniającą użalanie się nad sobą. Wiedział również, że zdoła utrzymać uzyskany wgląd i zdobytą mądrość tylko przez chwilę, a jego punkt scalający wkrótce powróci do pozycji wyjściowej. Kiedy don Juan usłyszał, że nagual oczekuje ewentualnych pytań, doszedł do wniosku, że zamiast polegać na własnej bystrości umysłu, powinien zwrócić baczną uwagę na wyjaśnienia naguala.

Chciał wiedzieć, w jaki sposób Tuliowie sprawiali wrażenie, że są jedną osobą. Bardzo go to ciekawiło, ponieważ przyjrzawszy się im wszystkim naraz, stwierdził, że nie są wcale identyczni. Owszem, nosili te same ubrania, byli mniej więcej tego samego wzrostu, wieku i budowy, ale na tym ich podobieństwo się kończyło. Jednak nawet wtedy, kiedy na nich patrzył, mógłby przysiąc, że istnieje tylko jeden Tulio. Nagual Julian wyjaśnił mu, że jesteśmy nauczeni koncentrować wzrok na najbardziej uderzających – i do tego już nam znanych – rysach oglądanych obiektów. Sztuka tropiciela polega na tym, by wytworzyć określone wrażenie, ukazując oku obserwatora cechy przez siebie wybrane, takie, których nie sposób nie zauważyć. Umiejętnie wzmacniając takie wrażenie, tropiciele potrafią sprawić, że obserwator będzie święcie przekonany o prawdziwości swoich spostrzeżeń.

Nagual Julian powiedział, że kiedy don Juan przybył do rezydencji w damskim przebraniu, kobiety były tym zachwycone i rozbawione. Natomiast towarzyszący im mężczyzna, którym akurat był Tulitre, od razu narzucił don Juanowi pierwszą z interpretacji postaci Tulia. Odwrócił się bokiem do niego, skrywając twarz, wzruszył pogardliwie ramionami, jakby go to wszystko nudziło, i odszedł, żeby na osobności uśmiać się do łez. Tymczasem kobiety umocniły to pierwsze wrażenie: były zakłopotane i nieomal zagniewane tym nietowarzyskim zachowaniem. Od tamtej pory, kiedy któryś z Tuliów znalazł się w pobliżu don Juana, uwypuklał i doskonalił swój obraz, aż wreszcie don Juan nie umiał już uchwycić niczego poza tym, czym go karmiono. Wtedy przemówił Tuliuno. Powiedział, że znieczulanie don Juana na wszystko, co różne od obrazu, jakiego miał się spodziewać, trwało około trzech miesięcy. Po tym czasie stał się tak ślepy, że Tuliowie nie musieli już mieć się na baczności. Zaczęli się zachowywać normalnie, a nawet przestali nosić jednakowe stroje. Mimo to don Juan nie dostrzegł różnicy. Kiedy do domu przybyli pozostali uczniowie, Tuliowie musieli zacząć całą grę od początku. Tym razem stanęli. przed trudniejszym zadaniem, ponieważ młodzi ludzie byli spostrzegawczy i było ich więcej. Don Juan poprosił Tuliuna o dalsze wyjaśnienia dotyczące wyglądu Tulia. Tuliuno przytoczył słowa naguala Eliasa, który twierdził, że wygląd jest istotą kontrolowanego kaprysu. Dodał, że tropiciele nie używają rekwizytów, ponieważ wizerunek powstały przy ich pomocy jest nierealistyczny, łatwy do przeniknięcia. Tropiciele tworzą swoją powierzchowność wybierając ją – tylko oni to potrafią. Wtedy odezwał się Tulitre. Oznajmił, że powierzchowność jest czymś, o co prosi się ducha – można jej żądać, ale nigdy nie wymyśla się jej samemu. Tak więc Tuliowie musieli swojego wyglądu domagać się od ducha. Nagual Elias, aby to ułatwić, zamknął ich razem w małym, położonym na uboczu pomieszczeniu. Tam przemówił do nich duch. Powiedział, że najpierw muszą mieć intencję upodobnienia się. Po czterech tygodniach całkowitej izolacji ich jednorodność stała się faktem. Nagual Elias mawiał, że intencja stopiła ich w jedno, dzięki czemu zyskali pewność, że indywidualność każdego z nich pozostanie w ukryciu. Mieli przed sobą jeszcze jedno zadanie: przywołać powierzchowność, którą miały postrzegać osoby postronne. By nadać jej taki kształt, jaki mógł oglądać don Juan, wzywali intencję. Nowy wygląd trzeba było z wielkim wysiłkiem doskonalić, koncentrując się – pod kierownictwem naguala Eliasa – na wszystkich niezbędnych szczegółach. Następnie czterej Tuliowie przedstawili don Juanowi w zarysie swoje najważniejsze cechy zewnętrzne: gwałtowne gesty wyrażające pogardę i wyniosłość; nagłe, niby w gniewie, zwracanie twarzy w prawą stronę; zwroty tułowia sugerujące chęć ukrycia twarzy za lewym barkiem; pełne złości przeciąganie dłonią po czole, jakby dla odgarnięcia włosów; chód zręcznej, ale niecierpliwej osoby, zbyt nerwowej, by mogła się zdecydować, którędy pójść.

Don Juan powiedział, że te i wiele innych szczegółów sprawiało, iż osoba Tulia głęboko zapadała w pamięć. Była tak charakterystyczna, że jeśli któryś z czworga chciał ją wyświetlić w umyśle don Juana lub innego ucznia, wystarczyło, by zasugerował którąś z jej cech, a oni automatycznie dopowiadali sobie całą resztę. Obraz ten był tak spójny, że Tulio stał się dla don Juana i pozostałych uosobieniem wszelkich obrzydliwości. Gdyby jednak spojrzeli w głąb siebie, przyznaliby, że Tulio był niezapomnianą postacią: czy chciał tego, czy nie, przypominał zwinny, tajemniczy cień. Don Juan spytał Tuliuna, w jaki sposób przyzywali Intencję. Tuliuno wyjaśnił, że tropiciele wzywają ją na głos. Zazwyczaj wybiera się na ten cel małe, ciemne, odosobnione pomieszczenie. Na czarnym stoliku stawia się zapaloną świecę, a następnie zbliża się oczy do płomienia na odległość kilku cali. Wtedy powoli, wyraźnie i z namysłem wymawia się słowo intencja, tak często, jak uzna się to za konieczne. Mówi się to wysokim, to znów niskim głosem, ale zmian tych nie przeprowadza się celowo.

Tuliuno podkreślił, że nieodłącznym warunkiem wzywania intencji jest skoncentrowanie się bez reszty na tym, co zamierzone. W ich przypadku chodziło o jednolitość oraz o powierzchowność Tulia. Kiedy intencja stopiła ich w jedno, musieli jeszcze przez kilka lat pracować, by osiągnąć pewność, że ich jednorodność oraz wygląd Tulia będą rzeczywiste dla przygodnego obserwatora. Zapytałem don Juana, co sądzi o tym sposobie przyzywania intencji. Odpowiedział, że jego dobroczyńca i nagual Elias upodobali sobie rytuały i dlatego stosowali rekwizyty w rodzaju świec, zaciemnionych pomieszczeń i stolików.

Mimochodem zauważyłem, że sam mam wielką skłonność do rytualnych zachowań, uważam, że ceremoniał jest niezbędny do skoncentrowania uwagi. Don Juan serio potraktował moje spostrzeżenie. Opowiedział, że kiedy widział moje ciało, w tworzącym je polu energetycznym dostrzegł pewien rys, który wszyscy starożytni czarownicy posiadali i którego chciwie poszukiwali u innych: jasne pole w dolnej prawej części świetlistego kokonu. Tę jasność wiązano z zaradnością i chorobliwymi skłonnościami. Ci nikczemni czarownicy upodobali sobie sterowanie ludźmi posiadającymi te cenne właściwości, starali się je wzmacniać i podsycać nimi złe skłonności ich posiadaczy.

– A więc w człowieku istnieje zło – powiedziałem triumfalnym tonem. – Zawsze temu przeczyłeś, mówiłeś, że zła nie ma, że istnieje tylko moc.

Mój wybuch zaskoczył mnie samego. W jednej chwili doszło do głosu moje katolickie wychowanie, a książę ciemności stanął przede mną jak żywy. Don Juan krztusił się ze śmiechu.

– Oczywiście, mamy swoją ciemną stronę – odparł. – Przecież zabijamy bez żadnego powodu, w imię Boga palimy bliźnich, niszczymy samych siebie, tępimy żywe istoty i zatruwamy ziemię. A potem ubieramy się w odświętne szaty i słuchamy głosu Pana, który do nas przemawia. I co nam mówi? Każe nam zachowywać się grzecznie, bo w przeciwnym wypadku nas ukarze. Bóg straszył nas od stuleci, ale nic to nie zmieniło. Nie dlatego, że jesteśmy źli, ale dlatego, że jesteśmy głupi. O tak, człowiek ma ciemną stronę, która nazywa się Głupota.

W milczeniu przyznałem mu rację. Z zadowoleniem skonstatowałem, że don Juan jest mistrzem dyskusji – znowu obrócił moje argumenty przeciwko mnie. Don Juan wyjaśnił mi po chwili, że za sprawą tego samego rytuału zwykli ludzie pobudowali olbrzymie świątynie będące pomnikami próżności, a czarownicy wznieśli swe chorobliwe i obsesyjne konstrukcje. Dlatego też obowiązkiem każdego naguala jest tak kierować świadomością, by płynęła ku abstrakcji, niezadłużona, z czystą hipoteką.

– Co przez to rozumiesz, don Juanie? – zapytałem.

– Rytuał znakomicie służy przykuwaniu uwagi – powiedział – ale drogo nas kosztuje. Tą ceną są chorobliwe skłonności, żądające od naszej świadomości zaciągania wielkich długów hipotecznych. Don Juan porównał ludzką świadomość do pełnego duchów zamku. Zwykła świadomość jest jak spędzenie Całego życia w jednym zapieczętowanym pokoju. Wchodzimy do tego pomieszczenia przez magiczny otwór – narodziny, a wychodzimy przez inny, podobny – śmierć. Czarownicy natomiast potrafią znaleźć inne wyjście, przez które mogą opuścić pokój, pozostając przy życiu. To, trzeba przyznać, wspaniałe osiągnięcie. Jednak naprawdę zadziwiającym dokonaniem jest wybranie wolności – moment, w którym czarownik nie tylko opuszcza zapieczętowany pokój, ale rezygnuje z błąkania się po tym wielkim nawiedzonym zamku i wychodzi na zewnątrz. Chorobliwe skłonności uniemożliwiają napływ energii niezbędnej do uzyskania wolności. Powodują, że czarownik gubi się i błądzi po pogmatwanych, mrocznych ścieżkach nieznanego. Spytałem don Juana, czy w Tuliach nie było czegoś chorobliwego.

– Dziwactwo nie jest tym samym, co wypaczenie – odparł. – Poczynaniami Tuliów kierował sam duch.

– Co chciał osiągnąć nagual Elias, trenując ich w ten sposób?

Don Juan spojrzał na mnie i roześmiał się głośno. W tym samym momencie zapaliły się oświetlające plac latarnie. Wstał ze swojej ulubionej ławki i pogłaskał ją, jakby była jego psem czy kotem.

– Wolność – odpowiedział. – Chciał wyzwolić ich percepcję z oków konwencji. Uczył ich, by stali się artystami, gdyż osaczanie jest sztuką. Czarownik nie kupuje ani nie sprzedaje dzieł sztuki – jedyną ważną dla niego sprawą jest możliwość ich wykonania.

Staliśmy przy ławce, przyglądając się drepczącym wieczornym przechodniom. Historia o czterech Tuliach napełniła mnie złymi przeczuciami. Don Juan poradził mi, bym wracał do Los Angeles, długa podróż miała dać wytchnienie mojemu punktowi scalającemu po wszystkich ruchach, jakie wykonał w ciągu kilku ostatnich dni.

– Towarzystwo naguala bardzo wyczerpuje – stwierdził. – Męczy, a nawet szkodzi.

Zapewniłem, że nie jestem wcale zmęczony i że nie ma mowy o jego negatywnym wpływie. Prawdę mówiąc, jego obecność działała na mnie jak narkotyk – nie mogłem się bez niej obejść. Mogło to wyglądać na pochlebstwa, była to jednak szczera prawda.

Obeszliśmy rynek w koło kilka razy w kompletnym milczeniu.

– Jedź do domu i przemyśl podstawowe wątki magicznych opowieści – oświadczył kategorycznie don Juan. – A właściwie nie myśl o nich, lecz zrób to, co najważniejsze: przesuń swój punkt scalający w miejsce milczącej wiedzy. Pamiętaj jednak, że twoje działania stracą sens, gdy zabraknie ci przytomności umysłu, niezbędnej do panowania nad punktem ruchu. Zatrzaśnij drzwi wyobrażeń o sobie. Bądź nieskazitelny, a spłynie na ciebie energia, dzięki której dotrzesz do miejsca milczącej wiedzy.