14. DWA JEDNOKIERUNKOWE MOSTYSiedzieliśmy z don Juanem przy stole w jego kuchni. Był wczesny ranek. Właśnie wróciliśmy do domu po spędzonej w górach nocy. Musieliśmy tam przenocować, tak długo trwało bowiem odtwarzanie mojej historii z jaguarem. Tej nocy, kiedy przypomniałem sobie rozszczepioną percepcję, ogarnęła mnie euforia, Don Juan swoim zwyczajem wykorzystał to, wywołując we mnie burzę zmysłowych doznań, których nazajutrz nie byłem sobie w stanie przypomnieć. Pozostała mi tylko euforia. – Odkrycie, że można być w dwu miejscach jednocześnie, jest bardzo podniecające – powiedział don Juan. – Nasz umysł jest intelektem, a intelekt wyobrażeniem, jakie mamy o sobie. Dlatego też; wszystko, co wykracza poza nasze mniemanie o nas samych, odstręcza nas albo przyciąga, zależnie od naszej natury. Przyjrzał mi się uważnie, po czym się uśmiechnął, jakby właśnie odkrył coś nowego. – Albo pociąga nas i odpycha zarazem – oświadczył. – Wygląda na to, że my dwaj jesteśmy właśnie tacy. Odparłem, że w moim przypadku nie chodzi o sprzeczne uczucia tego rodzaju, ale o to, że przeraża mnie ogrom możliwości tkwiących w dwoistym postrzeganiu. – Nie przeczę, że byłem w dwóch miejscach naraz – powiedziałem – ale napawa mnie to takim lękiem, że nie mogę dać wiary temu, co się stało. – Ty i ja mamy to do siebie, że z początku bardzo nas fascynują takie zjawiska, a po pewnym czasie całkowicie o nich zapominamy – zauważył don Juan i roześmiał się. – Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Tym razem to ja wybuchnąłem śmiechem. Byłem pewien, że stroi sobie ze mnie żarty, choć jednocześnie biła od niego taka szczerość, że gotów byłem mu uwierzyć. Powiedziałem, że spośród jego uczniów tylko ja nauczyłem się nie wierzyć jego zapewnieniom, że jesteśmy mu równi. Pamiętam, jak w zaufaniu mówił swoim praktykantom, każdemu z osobna: "Ty i ja jesteśmy do siebie tacy podobni. Ale z nas durnie!" Byłem przerażony, widząc, że mu wierzą. – Ty nie przypominasz żadnego z nas, don Juanie – oświadczyłem. – Jesteś lustrem, w którym nie możemy dojrzeć swoich wizerunków. Nie potrafilibyśmy ci dorównać. – Widzisz rezultaty długotrwałych wysiłków – powiedział don Juan. – Masz przed sobą czarownika, który nauczył się w końcu wypełniać zamierzenia ducha, to wszystko. Na wiele sposobów opisywałem ci etapy, przez które przechodzi wojownik na swej drodze do wiedzy. Jeżeli chodzi o związek wojownika z intencją, można wyróżnić w nim cztery stadia. W pierwszej fazie wojownik nie ma żadnego pożytku ze swej zaśniedziałej więzi; w drugiej oczyszcza ją z naleciałości; w trzeciej uczy się nią posługiwać, a dopiero w czwartej uczy się akceptować plany abstrakcji. Don Juan twierdził, że osiągnięcie tej ostatniej fazy nie odmienia go w zasadniczy sposób, a jedynie czyni bardziej zaradnym. Tak więc kiedy zapewniał mnie i resztę praktykantów, że jest bardzo do nas podobny, wcale nie żartował. – Dobrze rozumiem twoje trudności – kontynuował. – Kiedy się z ciebie śmieję, przypomina mi się, jak sam się zachowywałem w podobnej sytuacji, i to mnie właśnie tak śmieszy. Ja również ze wszystkich sił trzymałem się zwykłego, codziennego życia. Wszystko mówiło mi, żebym przestał, ale nie potrafiłem. Tak jak ty, bez zastrzeżeń ufałem swojemu rozsądkowi, nie mając do tego najmniejszego powodu – nie byłem już przecież zwykłym człowiekiem. Byłem wtedy w takim samym położeniu, jak ty teraz. Niosła mnie fala codziennych zdarzeń, a ja zachowywałem się jak zwykły śmiertelnik. Desperacko trzymałem się swych kruchych intelektualnych schematów. Nie popełniaj tego błędu. – To nie ja trzymam się schematów, to one trzymają się mnie – powiedziałem, wywołując u don Juana salwę śmiechu. Oświadczyłem mu, że doskonale rozumiem, o co mu chodzi, jednak mimo iż się staram, nie potrafię się zachować, jak na czarownika przystało. Don Juan odpowiedział, że nie oswoiłem się jeszcze ze światem magii. Zadanie to jest utrudnione, jako że w świecie tym trzeba nawiązać ze wszystkim nowe związki, całkowicie różne od powiązań składających się na spójny obraz zwykłego świata. Stwierdził, że z jednej strony czarownicy nie mogą powrócić do swego starego, spójnego świata, a jednocześnie nie potrafią wykorzystać odmiennej spójności świata magii. Ta nowa spójność jest wątła, mało stabilna. Nie daje czarownikom takiej pewności, jaką mieli, będąc zwykłymi ludźmi. – Jak więc rozwiązują ten problem? – zapytałem. – Nikt z nas niczego nie rozwiązuje – odpowiedział don Juan. – Może to za nas zrobić duch. Jeśli tak się stanie, czarownik będzie działać sprawnie w swym nowym świecie, nie wiedząc nawet, jak to się dzieje. Z tego powodu zawsze, od kiedy cię spotkałem, twierdziłem, że liczy się tylko nieskazitelność. Czarownik żyje nienagannie i najwidoczniej to wystarczy do rozwiązania problemu. Dlaczego tak jest, nikt nie wie. Milczał przez chwilę. Potem skomentował myśl, która właśnie przyszła mi do głowy, zupełnie jakbym ją wypowiedział na głos. Pomyślałem, że nieskazitelność zawsze kojarzyła mi się z religijną moralnością. – Nieskazitelność, jak ci już wiele razy mówiłem, to nie to samo, co moralność – oznajmił. – Ona ją tylko przypomina. Nieskazitelność to najlepszy ze sposobów wykorzystania naszych zasobów energetycznych. Oczywiście, takie postępowanie wymaga umiarkowania, rozwagi, prostoty, niewinności, a przede wszystkim porzucenia wyobrażeń o sobie samym. Przywodzi to na myśl klasztorną regułę, jednak nie ma z nią nic wspólnego. Czarownicy powiadają, że aby kierować duchem, czyli sterować ruchem punktu scalającego, potrzeba energii. Jedyną metodą jej zgromadzenia jest nieskazitelność. Don Juan wspomniał, że nie trzeba uczyć się magii, by poruszyć swój punkt scalający. Zdarza się, że ruch ten wywołują naturalne, aczkolwiek dramatyczne okoliczności w rodzaju wojny, poczucia krzywdy, stresu, zmęczenia, bezradności. Gdyby ludzie doświadczający takich sytuacji potrafili przyjąć ideologię czarownika, bez trudu byliby w stanie pogłębić ten naturalny ruch. Mogliby wówczas dokonać zadziwiających rzeczy zamiast starać się za wszelką cenę powrócić do normalnego życia. – Kiedy pogłębi się ruch punktu scalającego – kontynuował don Juan. – ignorant, na równi z człowiekiem uczącym się magii, staje się czarownikiem. Pogłębienie ruchu nieodwołalnie unieważnia poprzednią spójność. – W jaki sposób pogłębia się ten ruch? – zapytałem. – Przez wykorzenianie naszych wyobrażeń o sobie. Przesunięcie punktu scalającego czy zniszczenie spójności nie jest wcale takie skomplikowane. Trudniej jest zgromadzić odpowiednią ilość energii. Jeśli się tego dokona, wystarczy przesunąć punkt scalający i bez wysiłku sięgnąć po rzeczy nie dające się ogarnąć rozumem. Don Juan oświadczył, że przekleństwem człowieka jest to, że przeczuwa swe ukryte możliwości, ale nie śmie ich wykorzystać. Czarownicy powiadają, że nasza niedola wynika z głupoty, której wtóruje ignorancja. Dodał, że potrzebą naszych czasów stało się poznanie nowych koncepcji odnoszących się wyłącznie do naszego wewnętrznego świata, opisujących go z punktu widzenia czarownika, a nie przeciętnego człowieka. Ludzie potrzebują nauk dotyczących zachowania się w obliczu nieznanego, w obliczu własnej śmierci. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej muszą poznać tajniki punktu scalającego. Niespodziewanie, bez uprzedzenia, nie dając mi czasu na przemyślenie jego słów, don Juan zaczął swą kolejną magiczną opowieść. Wspomniał, że przez cały rok był jedyną młodą osobą w gospodarstwie naguala Juliana. Był wtedy tak skoncentrowany na własnych sprawach, że nawet nie zauważył, kiedy jego dobroczyńca przyjął do domu innych młodych ludzi. W pierwszych miesiącach drugiego roku jego pobytu do rezydencji przybyło trzech mężczyzn i cztery kobiety. Don Juan uważał, że są to tylko służący, osoby bez znaczenia. Jednego z nowo przybyłych uczyniono nawet jego asystentem. Don Juan był przekonany, że nagual Julian zwabił ich do domu i podstępnie nakłonił do pracy za darmo. Współczułby im, gdyby nie fakt, że tak ślepo ufali nagualowi, a poza tym ich przywiązanie do domu i wszystkich jego mieszkańców przyprawiało go o mdłości. Uznał, że wszyscy ci młodzi ludzie mają niewolniczą naturę i nie chciał mieć z nimi do czynienia. Musiał jednak przyjaźnić się z nimi i służyć im radą – nie miał wprawdzie na to ochoty, ale nagual Julian zaliczył to do jego obowiązków. Kiedy przychodzili do niego z jakąś sprawą, był nieodmiennie wstrząśnięty i poruszony ich życiowymi doświadczeniami. W skrytości ducha gratulował sobie, że jest w lepszym od nich położeniu. Wiedział, że ma więcej rozumu, niż wszyscy oni razem wzięci. Chełpił się przed nimi, że potrafi przejrzeć naguala na wylot, chociaż tak naprawdę nie mógł pojąć jego postępowania. Śmiał się z ich chęci służenia innym pomocą. Uważał, że płaszczą się przed nagualem, mówił im wprost, że są bezlitośnie wykorzystywani przez znającego się na rzeczy tyrana. Do wściekłości doprowadzał go fakt, że cztery młode kobiety lgnęły do naguala Juliana i robiły wszystko, by sprawić mu przyjemność. By zapomnieć o swym gniewie, rzucał się w wir pracy albo całymi godzinami czytał książki, które nagual miał w domu. Czytanie stało się jego pasją. Domownicy wkrótce zorientowali się, że kiedy czyta, nie należy mu przeszkadzać. Wyjątkiem był nagual Julian, który bardzo lubił go niepokoić. Starał się, by don Juan zaprzyjaźnił się z młodymi ludźmi. Powtarzał często, że wszyscy, włącznie z don Juanem, są jego uczniami, praktykantami sztuki magii. Don Juan był przekonany, że nagual Julian nie ma pojęcia o magii, ale nie mówił tego głośno. Przysłuchiwał się słowom naguala, nie dając im wiary. Jego niedowierzanie nie robiło na nagualu Julianie żadnego wrażenia. Zachowywał się jakby nigdy nic: udzielał nauk wszystkim swoim uczniom, nie pomijając don Juana. Od czasu do czasu zabierał ich na całonocne wycieczki w pobliskie góry, gdzie miał zwyczaj pozostawiać ich na bezdrożach na pastwę losu, oddając przewodnictwo don Juanowi. Choć nagual twierdził, że osamotnieni na pustkowiu odkryją ducha, jednak nigdy im się to nie udało. Jeśli nawet coś takiego miało miejsce, don Juan nic z tego nie pojął. Nagual Julian tak wielką wagę przywiązywał do poznania ducha, że zrozumienie jego istoty stało się obsesją don Juana. Podczas jednej z nocnych wypraw nagual Julian nakłaniał don Juana, by ten "poszedł śladem ducha", nawet jeśli nie jest w stanie go zrozumieć. – Oczywiście, nagual mógł mieć na myśli tylko jedną rzecz, ruch punktu scalającego – powiedział don Juan. – Wierzył, że sformułowanie "idź śladem ducha" trafi mi do przekonania. Uważałem, że plecie bzdury. W tym okresie miałem już własne zdanie i światopogląd, byłem przeświadczony, że duch to nic innego, jak charakter, wola, siła czy śmiałość. Sądziłem, że nie muszę ich szukać: miałem wszystkie te cechy. Nagual Julian twierdził stanowczo, że duch jest czymś nieokreślonym: nie można odczuć jego obecności, a tym bardziej mówić o nim. Można go jedynie przywołać, uznając jego istnienie. Odpowiedziałem mu wtedy tak samo, jak ty: nie da się wezwać czegoś, co nie istnieje. Don Juan powiedział mi, że tak długo spierał się z nagualem, aż ten w końcu przyrzekł mu przy wszystkich domownikach, że jednym ruchem pokaże mu nie tylko, czym duch jest, ale również jak go określić. Obiecał uczcić lekcję don Juana, wydając wielkie przyjęcie dla domowników, a nawet dla sąsiadów. Don Juan wtrącił, że w tamtych latach, przed Rewolucją Meksykańską, nagual Julian i siedem jego towarzyszek mogli bez trudu uchodzić za zamożnych właścicieli dużego gospodarstwa. Nikt nie wątpił w ich wizerunek, zwłaszcza naguala Juliana, bogatego i przystojnego: dziedzica, który poświęcił karierę duchownego dla opiekowania się swoimi siedmioma niezamężnymi siostrami. Pewnego razu w deszczowej porze roku nagual Julian oznajmił, że kiedy tylko przestanie padać, wyda obiecane don Juanowi wspaniałe przyjęcie. I rzeczywiście: w pewne niedzielne popołudnie zabrał wszystkich domowników nad brzeg wezbranej od opadów rzeki. Nagual jechał konno, a don Juan biegł za nim w stosownej odległości. Zawsze poruszali się w ten sposób, na wypadek, gdyby spotkali sąsiadów, dla których don Juan był tylko osobistym służącym dziedzica. Nagual uznał, że najodpowiedniejszym na piknik miejscem będzie wysoki brzeg rzeki. Kobiety przygotowały posiłek i napoje. Specjalnie na przyjęcie sprowadzono z miasta muzyków. Na fetę sproszono również pracowników hacjendy, sąsiadów, a nawet przechodzących wędrowców, których przyciągnęły odgłosy zabawy. Jedzono i pito, ile dusza zapragnie. Nagual tańczył ze wszystkimi kobietami, śpiewał i recytował wiersze. Opowiadał dowcipy i, ku wielkiej uciesze zgromadzonych, odegrał przy pomocy pań parę zabawnych scenek. W pewnej chwili zapytał, czy ktoś z obecnych – w szczególności uczniów – chciałby uczyć się wraz z don Juanem. Wszyscy się wymówili, zdając sobie sprawę z bezpardonowych zagrywek gospodarza. Wtedy nagual Julian zapytał don Juana, czy na pewno chce się dowiedzieć, czym jest duch. Don Juan musiał przytaknąć, po prostu nie mógł się już wycofać. Oświadczył, że jest w pełni gotowy. Nagual poprowadził go nad wzburzoną rzekę i kazał mu uklęknąć. Następnie zaczął wypowiadać długie zaklęcie, którym wzywał moce wiatru i gór i prosił siły rzeki, by udzieliły don Juanowi porady. Nagual wypowiedział to pełne znaczenia zaklęcie tak lekceważącym tonem, że wszyscy wybuchnęli śmiechem. Kiedy skończył mówić, poprosił don Juana, by stanął przed nim z zamkniętymi oczami. Następnie wziął go jak dziecko na ręce i wrzucił do spienionej wody, krzycząc: "tylko nie obrażaj się na rzekę, na miłość boską!" Wspominając to wydarzenie, don Juan skręcał się ze śmiechu. Być może w innych okolicznościach historia ta rozśmieszyłaby również mnie, wtedy jednak bardzo mnie przygnębiła. – Trzeba było widzieć ich miny – mówił don Juan. – Kiedy spadałem, dostrzegłem wyraz przerażenia na twarzach uczestników zabawy. Nikt się nie spodziewał, że ten piekielny nagual zrobi coś takiego. Kiedy don Juan wpadł do wody, pomyślał, że nadszedł jego koniec. Nie potrafił zbyt dobrze pływać i od razu poszedł na dno. Gdy tonął, nie mógł sobie darować, że dopuścił do tego, co się stało. Gniew nie pozwolił mu wpaść w panikę. Myślał tylko o tym, że nie zamierza zginąć w tej przeklętej rzece, z rąk tego pieprzonego faceta. Kiedy dotknął stopami dna, odbił się od niego. Rzeka nie była głęboka, ale rozlewała się szeroko. Don Juan płynął pieskiem, usiłując przeciwstawić się bystremu prądowi. Rzeka niosła go coraz dalej. Walka z żywiołem wprowadziła go w dziwny stan, dzięki któremu zrozumiał swój błąd. Był człowiekiem pełnym gniewu – kipiąca złość powodowała, że nienawidził innych i przeciwstawiał się im. Wobec rzeki nie mógł jednak zachowywać się tak, jak zwykł był to czynić: nienawidzić jej, walczyć z nią, tracić cierpliwość, czy okazywać zdenerwowanie. Jedyne, co mógł, to płynąć z prądem. Wspominając to wydarzenie, don Juan oświadczył, że owa refleksja umożliwiła to, co miało się stać w następnej chwili: niczym kropla przepełniająca czarę, wywołała swobodny ruch jego punktu scalającego. Niespodziewanie, nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje, poczuł, że zamiast unosić się na wodzie, biegnie brzegiem rzeki. Gnał tak prędko, że nie mógł się nad tym zastanowić. Niosła go jakaś olbrzymia siła – przelatywał nad kamieniami i zwalonymi drzewami, jakby ich tam wcale nie było. W pewnym momencie zdecydował się spojrzeć na płynącą obok rwącą rzekę. W rdzawej wodzie ujrzał samego siebie, miotanego bystrym nurtem. Nigdy w życiu nie spodziewałby się takiego widoku. Bez udziału intelektu zorientował się, że znajduje się jednocześnie w dwóch miejscach. W jednym z nich, we wzburzonej rzece, był bezradny – potrzebował pomocy. Całą swoją energię skierował na uratowanie się. Bez zastanowienia zaczął zmieniać kierunek ruchu, tak by oddalić się od brzegu. Było to niezmiernie trudne: musiał dać z siebie wszystko, by skręcić choć odrobinę. Miał wrażenie, że wlecze za sobą pień drzewa. Odchylenie toru o kilka jardów zajęło mu całą wieczność. Wysiłek był zbyt wielki. Niespodziewanie przestał biec, a zaczął spadać w głąb przepastnej studni. Wpadł do wody. Była tak zimna, że krzyknął. Wtedy okazało się, że płynie rzeką, niesiony jej wartkim nurtem. Ponowne znalezienie się w rwącej wodzie tak go wystraszyło, że ze wszystkich sił zapragnął znaleźć się, zdrowy i cały, na brzegu. I oto w jednej chwili był znowu na suchym lądzie, biegł na złamanie karku równolegle do rzeki, ale w pewnej od niej odległości. Biegnąc, spojrzał na płynącą szybko wodę i zobaczył siebie, usiłującego utrzymać się na powierzchni. Chciał krzyknąć, nakazać temu drugiemu don Juanowi płynąć pod kątem do nurtu, ale nie potrafił wykrztusić ani słowa. Niezmiernie cierpiał z powodu swej pozostającej w wodzie części. Ten ból stał się łączącym ich pomostem: natychmiast znalazł się znowu w rzece, próbując skręcić w stronę brzegu. Przenoszenie się pomiędzy dwoma miejscami było tak niesamowite, że zapomniał o strachu. Nie dbał już o swój los. Na przemian płynął rzeką i biegł jej brzegiem, sam decydował, kiedy dokonać zmiany. W każdym razie ciągle skręcał w lewo, oddalając się od rzeki lub płynąc w stronę lewego brzegu. Po przepłynięciu około pięciu mil udało mu się wreszcie wydostać z wody. Tam, w nadbrzeżnych zaroślach pozostał przez ponad tydzień. Czekał, aż woda opadnie i będzie mógł przeprawić się na drugą stronę. Musiał też ochłonąć z przerażenia i zebrać siły. Opowiadając o tym zdarzeniu, don Juan powiedział, że intensywne i długotrwałe uczucia związane z walką o życie przesunęły jego punkt scalający bezpośrednio w położenie milczącej wiedzy. Ponieważ nigdy nie przywiązywał wagi do tego, co nagual Julian mówił mu o punkcie scalającym, nie wiedział, co się z nim dzieje. Przerażała go myśl, że już nigdy nie będzie normalny. Kiedy jednak zbadał swą rozszczepioną percepcję, spodobała mu się możliwość wykorzystania jej w praktyce. Ta dwoistość trwała całymi dniami. Potrafił wcielać się w jedną ze swych postaci albo być obydwiema naraz. Gdy był jednocześnie dwiema osobami, żadna z nich nie działała skutecznie, a rzeczy traciły swą wyrazistość – z tego powodu tą formą dwoistości więcej się nie zajmował. Natomiast stawanie się tylko jedną otwierało przed nim niepojęte możliwości. Gdy w zaroślach dochodził do siebie, ustalił, że jedna z jego postaci jest bardziej ruchliwa od drugiej, potrafi przebywać w mgnieniu oka duże odległości oraz wyszukiwać kryjówki i znajdować pożywienie. Wcielając się w tę osobę, udał się pewnego razu do domu naguala, by zobaczyć, czy martwią się tam jego nieobecnością. Usłyszał, że młodzież lamentuje z jego powodu – było to dla niego niespodzianką. Bardzo mu się spodobało, że może sprawdzić, co o nim myślą, i byłby przyglądał się im bez końca, gdyby nie nagual Julian, który złapał go i położył kres jego poczynaniom. Była to jedyna chwila, w której don Juan naprawdę lękał się naguala Juliana. Słyszał, jak nagual każe mu zaprzestać tego bezsensownego postępowania. Nagual pojawił się znienacka, w postaci czarnego, dzwonowatego, masywnego obiektu, i mocno schwycił don Juana. Trudno powiedzieć, w jaki sposób go złapał, w każdym razie jego uścisk był bardzo bolesny: don Juan poczuł ostry, szarpiący ból w żołądku i pachwinie. – W jednej chwili znalazłem się znowu nad brzegiem rzeki. – wspominał don Juan. – Wstałem, przeszedłem wodę, której poziom niedawno się obniżył, i poszedłem w stronę domu. Tu przerwał i zapytał mnie, co sądzę o tej historii. Odpowiedziałem, że jego opowiadanie zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. – Mogłeś przecież utonąć! – niemal krzyczałem, oburzony. – Co za okrucieństwo! Nagual Julian musiał oszaleć! – Poczekaj chwilę – zaprotestował don Juan. – Nagual Julian postępował w nieludzki sposób, ale nie był szalony. Jako nagual i nauczyciel zachował się bez zarzutu: wykonał to, co do niego należało. Owszem, mogłem zginąć. Wszyscy musimy ryzykować. Jeżeli chodzi o ciebie, mało brakowało, a pożarłby cię jaguar. Mogłeś też umrzeć z powodu wielu spraw, z którymi cię zapoznawałem. Nagual Julian był władczy, bezpośredni i śmiały. Dążył wprost do celu. Uważałem, że chociaż nagual Julian udzielił don Juanowi wartościowej lekcji, jego metody były dziwaczne i niewspółmierne do zamierzonych skutków. Zwierzyłem się don Juanowi, że nie dawało mi spokoju to, co słyszałem dotąd o nagualu Julianie. Miałem o nim bardzo złe zdanie. – Boisz się chyba, że pewnego dnia wrzucę cię do rzeki albo każę ci założyć sukienkę – odpowiedział, śmiejąc się. – To dlatego nie akceptujesz naguala Juliana. Przyznałem mu rację, a on zapewnił, że nie zamierza powtarzać metod swojego dobroczyńcy, gdyż nie potrafi za ich pomocą osiągnąć właściwych efektów. Uważał, że jest równie bezwzględny jak nagual Julian, ale brakuje mu wprawy niezbędnej do stosowania takich sposobów. – W tamtym czasie – kontynuował don Juan – nie doceniałem jego mistrzostwa, a z pewnością nie podobało mi się to, co ze mną zrobił. Teraz, im dłużej się nad tym zastanawiam, coraz bardziej podziwiam styl, z jakim przeniósł mnie wprost w położenie milczącej wiedzy. Don Juan powiedział, że pod wpływem tego niezwykłego przeżycia kompletnie zapomniał o potworze. Całą drogę powrotną przebył samodzielnie. Kiedy był już prawie u drzwi domu naguala Juliana, zmienił zdanie i poszedł szukać pocieszenia u naguala Eliasa. Stary nagual pokazał mu sens tkwiący w poczynaniach naguala Juliana. Kiedy nagual Elias usłyszał historię don Juana, nie mógł ukryć podniecenia. Z entuzjazmem wyjaśnił mu, że jego dobroczyńca jest znakomitym tropicielem, którego zawsze interesują praktyczne zagadnienia i który bez końca poszukuje pragmatycznych rozwiązań i punktów widzenia. Tamtego dnia, nad rzeką, swoim postępowaniem dowiódł, że jest mistrzem sztuki osaczania. Wszyscy goście byli nim zauroczeni. Wydaje się, że nawet rzeka była na jego rozkazy. Nagual Elias utrzymywał, że kiedy don Juan walczył o życie z wartkim nurtem, rzeka pomogła mu pojąć, czym jest duch. Dzięki temu zdołał wkroczyć bezpośrednio w dziedzinę milczącej wiedzy. Wspominając tamte czasy, don Juan stwierdził, że był wtedy tylko niedoświadczonym młokosem: słuchał naguala Eliasa, nie rozumiejąc ani słowa, choć żywił dla jego żarliwości niekłamany podziw. Nagual Elias wyjaśnił don Juanowi, że tropiciele przykładają wielką wagę do brzmienia i znaczenia słów. Są one dla nich kluczami otwierającymi wszystko, co zamknięte. Dlatego też tropiciele muszą określić swój cel przed przystąpieniem do jego realizacji. Nie mogą jednak od samego początku wyjawić swojego głównego zamierzenia, dlatego starannie dobierają słowa, by decydujący cios był zaskoczeniem. Nagual Elias nazwał takie postępowanie budzeniem intencji. Wyjaśnił don Juanowi, że nagual Julian obudził intencję, podkreślając z przesadą przed wszystkimi domownikami, że jednym ruchem pokaże don Juanowi, czym jest duch i jak go określić. Ta wypowiedź była kompletnie bezsensowna, gdyż nagual Julian wiedział, że ducha nie da się opisać. Jest oczywiste, że chciał, by don Juan znalazł się w miejscu milczącej wiedzy. Kiedy nagual Julian złożył oświadczenie mające ukryć jego prawdziwy ceł, zebrał tylu ludzi, ilu zdołał, czyniąc ich wszystkich świadomymi czy bezwiednymi współsprawcami. Słyszeli, co zamierza, ale nie wiedzieli, co naprawdę chce przez to powiedzieć. Nagual Elias błędnie zakładał, że kiedy don Juan pozna prawdę, przestanie być tak nieznośnie buntowniczy i wyniosły. Cierpliwie kontynuował wyjaśnienia. Stwierdził, że kiedy don Juan zmagał się z nurtem rzeki, dotarł do trzeciego punktu. Wytłumaczył, że pozycję milczącej wiedzy nazywa się trzecim punktem, gdyż przed jego osiągnięciem należy przejść przez drugi punkt, czyli bezlitosne miejsce. Oświadczył, że kiedy punkt scalający don Juana zyskał odpowiednią mobilność, don Juan stał się człowiekiem dwoistym, dzięki czemu mógł przebywać jednocześnie w dwóch miejscach: w miejscu rozumu i miejscu milczącej wiedzy, albo swobodnie się między nimi przenosić. Nagual Elias był zdania, że don Juan dokonał wspaniałej rzeczy. Był tak zachwycony, że uściskał go jak małego chłopca. Wciąż powtarzał, że don Juan, pomimo swej ignorancji – a może właśnie z jej powodu – przesłał całą swą energię z jednego miejsca w drugie. Nagual sądził, że świadczy to o naturalnej, bardzo korzystnej mobilności punktu scalającego don Juana. Wyjaśnił, że punkty scalające wszystkich ludzi są mobilne z natury, jednak większość z nas prawie nigdy tej zdolności nie wykorzystuje. Do spontanicznego przemieszczenia punktu może dojść albo pod wpływem czarownika – jak to było w przypadku don Juana – albo w dramatycznych okolicznościach, na przykład w trakcie walki o życie. Zasłuchany don Juan był zahipnotyzowany głosem starego naguala. Kiedy słuchał uważnie, nadążał za biegiem jego rozumowania – z nagualem Julianem nigdy mu się to nie zdarzyło. Nagual Elias kontynuował wyjaśnienia. Otóż ludzkość jak mówił, znajduje się w pierwszym punkcie, odpowiadającym rozumowi, jednak lokalizacja punktów scalających większości ludzi nie odpowiada dokładnie tej pozycji. Ci, których punkty znajdują się dokładnie w położeniu rozumu, są prawdziwymi przywódcami ludzkiej rasy. Ludzie ci, czyniący genialny użytek ze swojego rozumu, najczęściej pozostają nieznani. Kiedyś, dawno temu, ludzkość znajdowała się w trzecim punkcie, który, rzecz jasna, był wtedy odpowiednikiem pierwszego. Później ludzie przenieśli się do miejsca rozumu. W czasach gdy pierwszym punktem była milcząca wiedza, sytuacja była podobna: Punkty scalające większości ludzi wcale nie były położone dokładnie w miejscu milczącej wiedzy. Oznacza to, że przywódcami są zawsze ci, których punkty scalające leżą w miejscu ściśle odpowiadającym położeniu intelektu albo milczącej wiedzy. Pozostali są tylko widzami: w przeszłości byli to miłośnicy bezgłośnej wiedzy, teraz można ich zaliczyć do wielbicieli rozumu. To z tej większości wywodzą się ci, którzy podziwiają wielkich obu pozycji i śpiewają hymny na ich cześć. Nagual stwierdził, że ludzkość dłużej przebywała w położeniu milczącej wiedzy i dlatego właśnie my, ludzie, tak bardzo jej pragniemy. Don Juan poprosił starego naguala o wyjaśnienie, czego właściwie oczekuje nagual Julian. Pytanie to wydało się nagualowi Eliasowi bardziej dojrzałe i inteligentne, niż było w istocie. Swoją odpowiedź sformułował w taki sposób, że don Juan nie był w stanie nic z niej zrozumieć. Odrzekł, że nagual Julian swoimi naukami próbuje naprowadzić punkt scalający don Juana na pozycję rozumu, tak aby don Juan potrafił myśleć samodzielnie zamiast stać się jednym z sentymentalnych prostaczków rozmiłowanych w metodycznych dziełach intelektu. Jednocześnie nagual Julian stara się uczynić z don Juana prawdziwego, oderwanego od przypadkowych spraw czarownika, który nie będzie miał nic wspólnego z masą nieoświeconych wielbicieli nieznanego. Nagual Elias zapewnił don Juana, że jedynie człowiek będący uosobieniem intelektu może bez trudu przemieścić swój punkt scalający i stać się wcieleniem milczącej wiedzy. Tylko ci, którzy stoją dokładnie na jednej z dwóch pozycji, mogą jasno widzieć tę drugą. To właśnie dzięki temu nastąpił wiek rozumu: z położenia milczącej wiedzy nietrudno było dostrzec pozycję intelektu. Stary nagual powiedział don Juanowi, że od milczącej wiedzy w stronę rozumu przechodzi się po jednokierunkowym moście zwanym "troską". Ci, którzy naprawdę poznali milczącą wiedzę, wchodzą nań, gdy zaczynają poszukiwać jej źródeł. Drugi jednokierunkowy most, wiodący od rozumu ku milczącej wiedzy, nazywa się "czystym zrozumieniem". Most ten utożsamia uświadomienie sobie przez człowieka rozumu tego, że intelekt jest tylko jedną z wielu wysp zagubionych wśród bezkresne– go oceanu. Nagual dodał, że korzystać z obydwu mostów może tylko czarownik pozostający w bezpośrednim kontakcie z duchem – siłą udostępniającą obydwie pozycje. Podkreślił, że wszystko, co tamtego dnia uczynił nad rzeką nagual Julian, było spektaklem przeznaczonym nie tyle dla zebranych gapiów, ile dla ducha, obserwującej jego poczynania mocy. Swoimi spontanicznymi harcami i figlami cieszył wszystkich, a zwłaszcza moc, do której się zwracał. Nagual Elias zapewnił don Juana, że duch słucha tylko tych, którzy przemawiają w języku gestów. Należy przez to rozumieć nie umowne znaki czy mowę ciała, ale wszystko, co robi się żywiołowo, z rozmachem czy poczuciem humoru. Robiąc ukłon w stronę ducha, czarownicy wydobywają z siebie wszystko, co najcenniejsze, i bezgłośnie ofiarowują to abstrakcji. |