3. ABSTRAKCJA

Wczesnym rankiem wróciliśmy do domu don Juana. Zejście z góry zajęło nam mnóstwo czasu, głównie dlatego, że w ciemnościach bałem się osunąć ze stromizny, co tak śmieszyło don Juana, że musiał przystawać, by złapać oddech. Byłem wykończony, a mimo to nie mogłem zasnąć. Koło południa zaczęło padać. Bębnienie kropli o dach, zamiast mnie uśpić, przegnało senność. Wstałem, by poszukać don Juana. Drzemał w fotelu. Obudził się, kiedy podszedłem bliżej. Przywitałem się.

– Wygląda na to, że nie masz kłopotu z zaśnięciem – zauważyłem.

– Kiedy się boisz lub jesteś przygnębiony, nie kładź się do łóżka – odrzekł, nie patrząc na mnie. – Śpij jak ja, siedząc w fotelu.

Kiedyś don Juan zasugerował, że powinienem ucinać sobie dłuższe drzemki, leżąc na brzuchu, z głową zwróconą w lewo i stopami wystającymi poza łóżko – taki wypoczynek miał dodawać mi sił. Radził ponadto, bym dla ochrony przed zimnem przykrywał ramiona miękką poduszką, nie zakrywając jednak karku, oraz zakładał grube skarpety albo po prostu spał w butach. Z początku jego propozycja wydała mi się dziwaczna, później zmieniłem zdanie. W tej pozycji spało mi się wyjątkowo dobrze i budziłem się wypoczęty. Kiedy opowiedziałem o tym don Juanowi, zasugerował, bym zawsze skrupulatnie przestrzegał jego wskazówek, nie zastanawiając się, czy są słuszne. Wypomniałem mu, że poprzedniego wieczora nic nie powiedział o spaniu na siedząco. Nie mogłem zasną nie tylko z tego powodu, że byłem bardzo zmęczony, ale też dlatego, że zaintrygowało mnie to, co powiedział w jaskini.

– Daj spokój! – wykrzyknął. – Widziałeś już i słyszałeś rzeczy, które niepokoiły cię bardziej, mimo to spałeś dobrze. Trapi cię coś innego.

Przez chwilę sądziłem, że twierdzi, iż nie wyraziłem mu prawdziwej przyczyny mojego zatroskania. Chciałem to wyjaśnić, ale nie dał mi dojść do głosu.

– Ostatniej nocy w jaskini kategorycznie oświadczyłeś, że nie czujesz się skrępowany – powiedział. – Najwidoczniej było inaczej. Nie omawiałem szerzej kwestii jaskini, bo czekałem, jaka będzie twoja reakcja. Powiedział, że zgodnie z pierwotnym założeniem jaskinia miała służyć jako katalizator. Ściany wydrążono tak, by przystosować ją do pól energetycznych dwojga ludzi. Czarownicy doszli do wniosku, że sama skała i sposób jej wyżłobienia umożliwiają przenikanie się energii dwóch ciał, dwóch świetlistych kul. – Zabrałem cię do tej jaskini – ciągnął – nie dlatego bym lubił to miejsce, bo wcale tak nie jest. Miałem inny cel: pieczara ta ma służyć wprowadzeniu ucznia w stan wzmożonej świadomości. Jest to pomocne, choć z drugiej strony zaciemnia obraz rzeczy. Dawni czarownicy nie skłaniali się ku myśleniu – preferowali działanie.

– Zawsze mówiłeś, że taki był twój dobroczyńca – zauważyłem.

– Trochę z tym przesadziłem – odparł. – Tak jak kiedy mówię, że jesteś głupi. Mój dobroczyńca był nowoczesnym, poszukującym wolności nagualem, skłaniającym się ku działaniu, a nie myśleniu. Ty także jesteś nowoczesnym nagualem, idziesz tą samą ścieżką, jednak bardzo pociągają cię dziwactwa rozumu. To porównanie musiało go bardzo rozbawić. Jego śmiech odbił się echem w pustym pokoju. Kiedy podjąłem temat jaskini, don Juan udał, że mnie nie słyszy – to, że udaje, poznałem po jego oczach i uśmiechu. – Wczoraj w nocy specjalnie opowiedziałem ci pierwszy abstrakcyjny wątek – powiedział – w nadziei, że kiedy zastanowisz się nad moim sposobem postępowania wobec ciebie w ciągu wszystkich tych lat, domyślisz się pozostałych abstrakcyjnych wątków. Jesteśmy razem od tak dawna, że znasz mnie już bardzo dobrze. Starałem się, by w każdej chwili naszego związku moje czyny i myśli odpowiadały przedstawionym w tych wątkach wzorcom. Inaczej jest z opowieścią naguala Eliasa. Na pierwszy rzut oka jej tematem są ludzkie losy, ale naprawdę jest to historia o intencji. To intencja stawia na naszej drodze swoje budowle i zaprasza nas do wejścia – tak czarownicy pojmują to, co się wokół nich dzieje. Don Juan przypomniał mi, że zawsze uparcie próbowałem odkryć tkwiący w jego opowieściach porządek. Pomyślałem, że krytykuje moje próby rozpatrywania jego przekazu w kategoriach nauk społecznych. Chciałem mu wyjaśnić, że moje poglądy zmieniły się pod jego wpływem. Przerwał mi i uśmiechnął się. – Myślenie nie jest twoją mocną stroną – powiedział, wzdychając. – Pragnę, byś pojął porządek moich nauk, sprzeciwiam się jednak twojemu sposobowi rozumienia tego pojęcia. Dla ciebie porządek oznacza tajemne procedury związane niewidocznym spoiwem. Dla mnie porządek stanowią dwie rzeczy: konstrukcje, jakie w mgnieniu oka stawia przed nami intencja, oraz znaki, jakie nam daje, abyśmy nie zgubili się we wnętrzu tych konstrukcji. jak widzisz, opowieść naguala Eliasa jest nie tylko relacją z następujących po sobie, tworzących zdarzenie szczegółów. Pod tą powłoką kryje się budowla intencji. Historia ta miała dać ci wyobrażenie o nagualach z przeszłości i unaocznić, jak postępowali, by dostosować swoje myśli i działania do budowli intencji.

Zapadła cisza, nie miałem nic do powiedzenia. Dla podtrzymania rozmowy zacząłem mówić o pierwszej rzeczy, jaka mi przyszła do głowy. Stwierdziłem, że po ty co usłyszałem o nagualu Eliasie, polubiłem go i mam o nim dobre zdanie. Natomiast wszystko, czego dowiedziałem się o nagualu Julianie, nie wiadomo dlaczego mnie niepokoiło. Wystarczyło, że o tym napomknąłem, a don Juan się rozpromienił. Zaśmiewał się tak bardzo, że musiał wstać z krzesła, żeby zaczerpnąć tchu. Położył mi rękę na ramieniu i stwierdził, że kochamy albo nienawidzimy tych do których sami jesteśmy łudząco podobni. Byłem tak idiotycznie zakłopotany, że znowu nie spytałem, co ma na myśli. Widać było, że wie, co się ze mną dzieje, bo nie przestawał się śmiać. W końcu oświadczył że nagual Julian był jak dziecko, które trzeba uczyć rozwagi i umiarkowania. Nie miał wewnętrznej dyscypliny – zdobywał ją, ucząc się magii. Ogarnęło mnie niczym nie uzasadnione poczucie, że muszę się bronić. Powiedziałem don Juanowi, że jestem zdyscyplinowany z natury.

– Oczywiście – powiedział protekcjonalnym tonem. – Nie spodziewajmy się, że będziesz do niego podobny w każdym calu. – Powiedziawszy to, znowu wybuchnął śmiechem.

Od czasu do czasu don Juan doprowadzał mnie do takiej rozpaczy, że chciało mi się wyć. Jednak tym razem ten nastrój nie trwał długo – zniknął, ustępując miejsca rozterkom innej natury. Spytałem don Juana, czy jest możliwe, bym wszedł w stan wzmożonej świadomości nie zdając sobie z tego sprawy. Przypuszczałem nawet że trwał on kilka dni.

– W tej fazie rozwoju możesz osiągać wzmożoną świadomość bez niczyjej pomocy – odrzekł. – Ten stan świadomości jest zagadką tylko dla rozumu. Od strony praktycznej nie ma w nim nic niepojętego. Tak jak ze wszystkim, gmatwamy sprawy, próbując przeniknąć rozumem otaczający nas ogrom.

Zauważył, że zamiast toczyć do niczego nie prowadzące spory na temat własnej osoby, powinienem raczej myśleć o przedstawionym mi wątku. Odpowiedziałem, że myślałem o tym cały ranek i doszedłem do wniosku, że alegorycznym przedmiotem opowieści były przejawy ducha, nie potrafiłem jednak rozpoznać wątku. Musiało to być coś nieokreślonego.

– Powtarzam raz jeszcze – powiedział don Juan tonem wykładowcy przepytującego studentów – że przejawy ducha to nazwa pierwszego abstrakcyjnego wątku magicznych historii. Jest jasne, że nie potrafisz go w tej chwili zrozumieć. Część, której nie pojmujesz, zwana jest budowlą intencji, milczącym głosem ducha bądź też ukrytym porządkiem abstrakcji.

Powiedziałem, że dla mnie słowo "ukryty" oznacza coś, co nie zostało wyjawione, jak w sformułowaniu "ukryte pobudki". Don Juan odparł, że w tym przypadku słowo to ma szersze znaczenie: symbolizuje wiedzę, do wyrażenia której nie potrzeba słów, leżącą poza zasięgiem bezpośredniego zrozumienia – z całą pewnością mojego. Chociaż pojęcie tej wiedzy wykraczało poza moje aktualne możliwości, don Juan nie wykluczał, że kiedyś będę do tego zdolny.

– Jeśli nie jestem w stanie pojąć abstrakcyjnych wątków, po co o nich mówić? – spytałem.

– Na tym etapie omawia się wątki i magiczne opowieści, gdyż taka jest reguła postępowania – odpowiedział.

– Pewnego dnia zawarty w opowieściach ukryty porządek abstrakcji, czyli wiedza bez słów albo budowla intencji zostanie ci objawiony przez same historie. Nadal nic nie rozumiałem.

– Ukryty porządek abstrakcji to nie kolejność przedstawiania abstrakcyjnych wątków – wyjaśnił don Juan – ani ich wspólne elementy, ani też osnuta wokół nich intryga. Chodzi o bezpośredni wgląd w abstrakcję, bez udziału języka. Przyjrzał mi się badawczo. Zrozumiałem, że chce mnie ujrzeć.

– Nie pojmujesz tego jeszcze – oświadczył. Zrobił gest wyrażający zniecierpliwienie, a może zdenerwowanie, jakby rozzłościła go moja powolność. Zaniepokoiło mnie to, albowiem okazywanie oznak niezadowolenia nie leżało w naturze don Juana.

– Nie ma to nic wspólnego z tobą ani z tym, co robisz – odpowiedział, kiedy spytałem, czy rozzłościłem go lub rozczarowałem. – Kiedy cię zobaczyłem, pomyślałem, że twoja świetlista istota posiada pewną cechę, za którą dawni czarownicy oddaliby wszystko.

– Powiedz mi, co to takiego – nalegałem.

– Kiedy indziej – odrzekł. – Tymczasem zajmijmy się motorem naszego działania: abstrakcją, bez której nie byłoby ścieżki wojownika ani samych wojowników po szukujących wiedzy. Powiedział, że moje kłopoty nie są mu obce – sam przeszedł męki, by zrozumieć ukryty porządek abstrakcji. Stwierdził, że gdyby nie pomoc naguala Eliasa, skończyłby jak nagual Julian, który działał, ale niewiele rozumiał.

– Jaki był nagual Elias? – spytałem, zmieniając temat.

– Nie był podobny do swojego ucznia – odpowiedział don Juan. – Był krępym Indianinem, miał bardzo ciemną skórę, grube rysy, duże usta, wydatny nos, małe. czarne oczy i mocne czarne włosy bez śladu siwizny. Nie był tak wysoki jak nagual Julian, miał za to wielkie dłonie i stopy. Był człowiekiem skromnym i bardzo mądrym, ale brakowało mu iskry. W porównaniu z moim dobroczyńcą był nudziarzem. Ciągle samotny, stale zadający sobie pytania. Nagual Julian często opowiadał w żartach, że był przez swojego nauczyciela zalewany mądrością, i dlatego, za jego plecami, nazywał go "nagualem Lawiną". Nie mogłem zrozumieć tych dowcipów. Dla mnie nagual Elias był niczym powiew świeżego powietrza. Wszystko cierpliwie mi tłumaczył, tak jak ja tłumaczę tobie. W jego wyjaśnieniach było coś jeszcze – nie nazwałbym tego współczuciem, lecz wczuwaniem się w położenie drugiej osoby. Wojownik nie zna współczucia, ponieważ nie rozczula się nad sobą. Bez siły napędowej, jaką jest litość dla siebie samego, współczucie traci sens.

– Chcesz powiedzieć, że wojownik żyje tylko dla siebie?

– Tak, w pewnym sensie. Wojownik sam jest początkiem i końcem wszystkiego. Jednak styczność z abstrakcją pomaga mu przezwyciężyć próżność, jego własna jaźń staje się czymś oderwanym i bezosobowym. Nagual Elias miał wrażenie, że jestem do niego podobny, jeśli chodzi o życiowe przejścia i usposobienie. Dlatego uważał, że musi mi pomóc. Co do ciebie, nie czuję, by łączyło nas wiele. Z tego powodu odnoszę się do ciebie mniej więcej tak, jak traktował mnie mój dobroczyńca. Następnie don Juan powiedział, że nagual Elias wziął go pod swoje skrzydła w tym samym dniu, w którym na naukę do swego domu przyjął go nagual Julian. Nagual Elias wyjaśniał don Juanowi, na czym polega jego szkolenie; nie zważając, czy ten w ogóle coś pojmuje. Tak bardzo chciał mu pomóc, że na dobrą sprawę uwięził go, ochraniając w ten sposób przed brutalnymi napaściami naguala Juliana.

– Z początku stale przesiadywałem w domu naguala Eliasa – opowiadał don Juan. – Uwielbiałem to. W domu mojego dobroczyńcy ciągle musiałem być czujny, mieć się na baczności, ustawicznie bałem się, że może znowu coś dla mnie szykować. U naguala Eliasa byłem rozluźniony i pewny siebie, mój dobroczyńca zaś bez litości przykręcał mi śrubę. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego stawia mi tak bezwzględne wymagania. Sądziłem, że jest po prostu szalony. Don Juan powiedział, że nagual Elias był Indianinem ze stanu Oaxaca. Jego z kolei nauczycielem był pochodzący z tych samych okolic nagual o imieniu Rosendo. Nagual Elias był człowiekiem bardzo konserwatywnym, chroniącym swą prywatność, niemniej zyskał sobie sławę jako uzdrawiacz i czarownik nie tylko w Oaxaca, ale na całym południu Meksyku. Pomimo rozgłosu i ciągłych zajęć wiódł samotne życie na drugim końcu kraju, w północnym Meksyku. Don Juan przerwał swą opowieść. Uniósł brwi i wpatrywał się we mnie pytająco. Ja jednak chciałem tylko, by mówił dalej.

– Ilekroć spodziewam się, że zadasz mi pytanie, ty milczysz – powiedział. – Słyszałeś przecież, że nagual Elias jako sławny czarownik codziennie stykał się z ludźmi na południu Meksyku, a jednocześnie żył jak pustelnik na północy. Czy to cię nie zaciekawiło? Poczułem się jak ostatni tuman. Odpowiedziałem, iż kiedy słuchałem, przeszło mi przez myśl, że nagual Elias musiał mieć straszne kłopoty z dojazdami. Don Juan jedynie się zaśmiał. Zadałem mu pytanie, które mi zasugerował: jak było możliwe, że nagual Elias był w dwóch miejscach naraz.

– Samolotem, którego używają czarownicy, jest śnienie – odpowiedział. – Podczas gdy mój dobroczyńca był tropicielem, nagual Elias był marzycielem. Potrafił wytworzyć widziane przez innych śniące ciało (które czarownicy nazywają także Tym Innym) i być naraz w dwóch odległych miejscach. Dzięki śniącemu ciału mógł prowadzić aktywne życie czarownika, podczas gdy jego prawdziwe ja żyło na odludziu. Powiedziałem, że dziwi mnie, iż z łatwością mogę uwierzyć w zdolność naguala Eliasa do emanacji materialnego, trójwymiarowego obrazu własnej osoby, a zupełnie nie potrafię zrozumieć abstrakcyjnych wątków. Don Juan odrzekł, że potrafię dać wiarę podwójnemu życiu naguala, ponieważ duch sprawił w końcu, że moja świadomość się pogłębiła. Stwierdzenie to wydało mi się tak nieczytelne, że: gorąco zaprotestowałem.

– To jest zupełnie jasne – oświadczył. – To stwierdzenie faktu. Powiesz zapewne, że nie rozumiesz tego faktu. Uwierz mi, że to się zmieni. Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo don Juan podjął przerwaną opowieść o nagualu Eliasie. Stary nagual był człowiekiem dociekliwym i sprawnym manualnie. W podróżach, które odbywał jako marzyciel, widział wiele przedmiotów. Ich kopie wykonywał potem w drewnie i żelazie. Don Juan zapewnił mnie, że niektóre z tych modeli cechowało niepokojące, wyjątkowe piękno.

– Czym były te przedmioty, które kopiował nagual Elias? – spytałem zaintrygowany.

– Któż to może wiedzieć? – odparł don Juan. – Weź pod uwagę, że nagual Elias był Indianinem – rozpoczynał swe Śniące Podróże jak dzikie zwierzę szukające pożywienia. Zwierzęta nie zbliżają się do żerowiska, kiedy wyczują tam czyjąś obecność. Czekają, aż zostaną same. Nagual Elias, samotny marzyciel, przychodził na to, jak można powiedzieć, złomowisko nieskończoności, kiedy nikogo tam nic było. To, co ujrzał, kopiował, nie wiedział jednak wcale, skąd wzięły się tam te przedmioty ani do czego służyły.

I znowu bez trudu przyjąłem do wiadomości jego słowa. Historia ta nie wydała mi się ani trochę naciągnięta. Chciałem podzielić się tym spostrzeżeniem z don Juanem, lecz on dał mi znać ściągnięciem brwi, bym zamilkł, i kontynuował opowieść o nagualu Eliasie.

– Przepadałem za wizytami u niego – rzekł. – Jednocześnie, kiedy go odwiedzałem, nic opuszczało mnie dziwne poczucie winy. Nudziłem się tam śmiertelnie wcale nie dlatego, że towarzystwo starego naguala było nieciekawe. Po prostu nagual Julian nie miał sobie równych – potrafił zmienić każdego w rozkapryszone dziecko.

– Myślałem, że w domu naguala Eliasa czułeś się rozluźniony i pewny siebie – powiedziałem.

– Tak było w istocie i to właśnie stało się źródłem mojego poczucia winy i urojonego problemu. Podobnie jak ty, uwielbiałem się dręczyć. Wydaje mi się, że na samym początku w towarzystwie naguala Eliasa odnalazłem spokój, jednak później, kiedy lepiej zrozumiałem naguala Juliana, poszedłem właśnie jego drogą. Don Juan powiedział, że we frontowej części domu naguala Eliasa znajdowała się weranda, na której urządzona była kuźnia, warsztat stolarski oraz schowek na narzędzia. Pokryty dachówką dom z suszonej na słońcu cegły składał się z jednego pokoju z klepiskiem, gdzie nagual mieszkał z pięcioma wróżkami, które tak naprawdę były jego żonami. Było tam też czterech jego towarzyszy, czarowników jasnowidzów, mieszkających w małych chatkach otaczających jego dom. Mężczyźni ci byli Indianami, którzy przywędrowali do północnego Meksyku z różnych części kraju.

– Nagual Elias miał wielki respekt dla energii seksualnej – powiedział don Juan. – Uważał, że została nam dana, byśmy przy jej pomocy śnili. Sądził też, że śnienie idzie w niepamięć, gdyż może zaburzyć równowagę umysłu osób wrażliwych. Uczyłem cię śnienia tak samo, jak on uczył mnie. Od niego dowiedziałem się, że w czasie snu nasz punkt scalający porusza się w łagodny, naturalny sposób. Równowaga umysłu to nic innego jak utrzymywanie punktu scalającego w miejscu, do którego przywykliśmy. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że we śnie punkt ten się porusza, śnienie służy kontroli tego naturalnego ruchu, a do śnienia niezbędna jest energia seksualna, stanie się jasne, że rozpraszanie tej energii we współżyciu płciowym zamiast wykorzystywania jej do śnienia może doprowadzić do katastrofy. W podobnej sytuacji punkt scalający zaczyna poruszać się bezładnie, a marzyciel popada w obłęd.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytałem, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że rozmowa nie zeszła na temat śnienia przypadkowo.

– Ty jesteś marzycielem – oświadczył don Juan. – Jeżeli nie będziesz ostrożnie wydatkował swojej energii seksualnej, musisz liczyć się z możliwością, że twój punkt scalający będzie się przemieszczał bezładnie. Przed chwilą byłeś zaskoczony własną reakcją. Niewiele brakuje, by twój punkt scalający zaczął się chaotycznie poruszać. Wszystkiemu winna jest twoja niezrównoważona energia seksualna. Zrobiłem głupią i niestosowną uwagę na temat życia seksualnego dorosłych mężczyzn.

– Energia seksualna kieruje śnieniem – wyjaśnił don Juan. – Nagual Elias uczył mnie, tak jak ja ciebie, że albo marnujesz tę energię na seks, albo wykorzystujesz ją do śnienia. Nie ma innej możliwości. Wspominam o tym dlatego, że tak trudno jest ci przesunąć swój punkt scalający w miejsce, w którym pojmiesz nasz ostatni temat: abstrakcję. To sarno działo się ze mną. Dopiero kiedy wyzwoliłem moją energię seksualną z więzów świata, wszystko znalazło swoje miejsce. Tak się sprawy mają z marzycielami. Inaczej jest z tropicielami. Będąc nagualem, mój dobroczyńca pozostał takim samym, jak można by to określić, rozpustnikiem, jak wtedy, gdy był zwykłym śmiertelnikiem. Zdawało mi się, że don Juan ma zamiar opowiedzieć mi o czynach swojego dobroczyńcy, ale najwidoczniej zmienił zdanie. Potrząsnął głową i oznajmił, że jestem zbyt sztywny, by przyjąć takie rewelacje. Nie nalegałem Później don Juan powiedział, że nagual Elias był obdarzony trzeźwością umysłu, do jakiej mógł dojść po niewyobrażalnych zmaganiach z samym sobą tylko marzyciel. Wykorzystywał tę trzeźwość, kiedy całym sercem odpowiadał na pytania don Juana.

– Nagual Elias wyjaśnił mi, że miał podobne do moich trudności ze zrozumieniem ducha – ciągnął don Juan. – Uważał, że należy tu wyróżnić dwa aspekty: pośrednie zrozumienie, czym duch jest, oraz bezpośrednie jego pojęcie. Twój problem dotyczy pierwszej kwestii. Kiedy ją zrozumiesz, druga sama się rozwiąże – i na odwrót. Jeśli duch przemówi do ciebie bezgłośnie, z pewnością będziesz natychmiast wiedział, czym jest.

Don Juan powiedział, że według naguala Eliasa cały problem polega na naszym oporze wobec koncepcji, zgodnie z którą istnieje wiedza nie dająca się objaśnić słowami.

– Ale przecież akceptuję to bez trudu – zaprotestowałem.

– Do przyjęcia tej tezy nie wystarczy powiedzieć, że się ją akceptuje – odparł don Juan. – Nagual Elias mówił mi, że cała ludzkość odeszła od abstrakcji. Można przyjąć, że kiedyś abstrakcja była siłą podtrzymującą nas przy życiu. Później musiało się zdarzyć coś, co nas od niej odciągnęło, tak że nie jesteśmy w stanie do niej powrócić. Mawiał często, że adeptowi sztuki magii powrót do abstrakcji, czyli poznanie, że wiedza i język mogą istnieć niezależnie od siebie, zabiera całe lata. Don Juan powtórzył, że jest nam tak trudno powrócić do abstrakcji przede wszystkim dlatego, iż nie chcemy zaakceptować tego, że można posiąść wiedzę, nie posługując się przy tym językiem ani nawet myślą. Chciałem mu wytknąć bezsens jego słów, lecz nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oto wymyka mi się coś bardzo dla mnie ważnego. Don Juan naprawdę chciał mi przekazać coś, czego nie mogłem pojąć, a może coś, czego nie da się do końca nazwać.

– Wiedza i język są odrębnymi całościami – powtórzył miękko. Już miałem powiedzieć: "Wiem o tym", tak jakbym istotnie wiedział, jednak ugryzłem się w język.

– Mówiłem ci już, że nie da się opisać ducha – kontynuował don Juan – ponieważ można go tylko doświadczyć. Dobrze zostało to ujęte w powiedzeniu czarowników: duch jest czymś, czego nie sposób zobaczyć ani dotknąć, co jednak zawsze jest blisko nas. Duch czasami przychodzi do niektórych z nas, ale najczęściej wydaje się obojętny. Siedziałem cicho, a don Juan mówił dalej. Powiedział, że duch w dużym stopniu przypomina dzikie zwierzę – trzyma się z dala od nas, dopóki coś go nie zachęci do zrobienia kroku naprzód. Wtedy właśnie się nam ukazuje. Stwierdziłem, że skoro duch jest czymś, czego nie można zobaczyć ani wyczuć i co pozbawione jest immanentnych właściwości, nie rozumiem, jak można go zwabić. – Twój problem polega na tym -odparł don Juan – że bierzesz pod uwagę tylko własną koncepcję abstrakcji. Na przykład, "wewnętrzna natura człowieka" albo "podstawowa zasada" są dla ciebie abstrakcjami. A może raczej są nimi dla ciebie pojęcia mniej mgliste, jak charakter, wola, odwaga, godność czy honor. Oczywiście, ducha można opisać w tych kategoriach. I to właśnie jest tak mylące: właściwości ducha można oddać wszystkimi tymi określeniami, a jednocześnie żadnym z nich. Dodał jeszcze, że w moim rozumieniu pojęciami oderwanymi są albo przeciwieństwa praktycznych czynności, albo nierzeczywiste, w moim mniemaniu, obiekty. – Natomiast dla czarownika abstrakcją jest to, co nie posiada odpowiednika w ludzkim świecie – zakończył.

– To przecież to samo! – wykrzyknąłem. – Czy nie widzisz, że mówimy o jednym i tym samym?

– Nie, to nieprawda – stwierdził stanowczo.

– Czarownicy uważają ducha za abstrakcję po prostu dlatego, że poznają go bez użycia słów czy nawet myśli; dlatego, że nie potrafią pojąć, czym duch jest. Wiedzą, że nie da się go ogarnąć rozumem, nawet tego nie pragną. Mimo to władają nim: rozpoznają go, przywołują, wabią, oswajają, a także wyrażają swoimi czynami. Pokręciłem głową, doprowadzony do rozpaczy. Nie mogłem zrozumieć, na czym polega różnica.

– Mogło cię wprowadzić w błąd to, że terminem "abstrakcja" opisałem ducha – powiedział don Juan. – Abstrakcje to dla ciebie słowa oddające stany intuicyjne. Przykładem może być słowo "duch", które nie ma odpowiednika w praktycznych doświadczeniach. To oczywiste, że jedynym dla ciebie pożytkiem z tego słowa jest czynienie zadość twoim upodobaniom. Byłem na niego wściekły. Nazwałem go uparciuchem, co go tylko rozśmieszyło. Radził, bym zastanowił się nad tym, że może istnieć wiedza niezależna od języka. Jeżeli przemyślę tę koncepcję, nie troszcząc się o jej zrozumienie, być może coś zaświta mi w głowie.

– Musisz wiedzieć – powiedział – że kiedy się poznaliśmy, najważniejsze nie było to, że zetknąłeś się z moją osobą. Tego dnia, kiedy się poznaliśmy, napotkałeś abstrakcję. Jednak ponieważ nie potrafiłeś opisać tego słowami, umknęło to twojej uwadze. Czarownicy stykają się z abstrakcją, nie myśląc o niej, nie widząc jej ani nie dotykając, ani też nie czując jej obecności.

Nie miałem ochoty się z nim spierać, więc siedziałem cicho. Od czasu do czasu nachodziła mnie myśl, że don Juan celowo niejasno się wyraża. Wyglądało na to, że bawi się doskonale.