13. TRZECI PUNKT

Don Juan często zabierał swoich uczniów, ze mną włącznie, na krótkie wycieczki w pobliskie, leżące na zachód od jego domu góry. Tym razem naszą wędrówkę zaczęliśmy o świcie, a późnym popołudniem ruszyliśmy w drogę powrotną. Zdecydowałem się trzymać blisko don Juana. Jego towarzystwo uspokajało mnie i odprężało, podczas gdy jego rozbrykani uczniowie wprawiali mnie w nastrój zgoła odmienny: przy nich czułem się zawsze bardzo zmęczony.

Kiedy byliśmy jeszcze na wyżynie, musieliśmy się z don Juanem zatrzymać. Gwałtowny atak melancholii dosłownie zwalił mnie z nóg, musiałem usiąść. Don Juan poradził mi, bym położył się na brzuchu na szczycie wielkiego owalnego głazu. Pozostali uczniowie wyśmiali mnie i poszli dalej. Słyszałem słabnący odgłos ich śmiechu i okrzyków. Don Juan nalegał, żebym się odprężył i pozwolił mojemu punktowi scalającemu, który – jak twierdził – poruszył się nagle, ustalić się w nowej pozycji.

– Nie denerwuj się – radził. – Za chwilę poczujesz coś w rodzaju szarpnięcia czy klepnięcia w plecy, jakby ktoś cię dotykał. Wtedy wszystko wróci do normy.

Wystarczyło, że przez jakiś czas poleżałem nieruchomo na głazie w oczekiwaniu na to klepnięcie, by pojawiło się wspomnienie – tak jasne i intensywne, że nawet nie zauważyłem klepnięcia. Byłem jednak pewien, że nastąpiło, gdyż melancholia rzeczywiście zniknęła jak ręką odjął.

Pobieżnie opisałem swoje wspomnienie don Juanowi. Sugerował mi, żebym pozostał na głazie i przesunął punkt scalający na powrót w miejsce odpowiadające odtworzonym zdarzeniom.

– Przywołaj każdy, nawet najdrobniejszy szczegół – przykazał.

Zdarzyło się to przed wielu laty. Przebywaliśmy wtedy z don Juanem w północnomeksykańskim stanie Chihuahua, w samym sercu pustyni. Rosło tam wiele ziół, których poszukiwał don Juan. Mnie, jako antropologa, również niezwykłe interesował ten obszar. Nieco wcześniej dokonano w tej okolicy pewnego odkrycia archeologicznego, znaleziono pozostałości wielkiej konstrukcji, mogącej być kiedyś – w czasach prehistorycznych – punktem wymiany towarów. Było to, jak przypuszczano, główne centrum handlowe leżące przy naturalnym trakcie łączącym obszary obejmujące obecnie południowo-zachodnią część Stanów Zjednoczonych z południem Meksyku i Ameryką Środkową. Tych kilka bytności na bezkresnej równinie pustyni utwierdziło mnie w przeświadczeniu, że archeolodzy mieli rację – był to naturalny trakt. Oczywiście, zrobiłem don Juanowi wykład o wpływie, jaki miała ta droga na rozmieszczenie prehistorycznych cech kulturowych na kontynencie północnoamerykańskim. Uważałem wtedy, że magia Indian zamieszkujących niegdyś południowo-zachodnią część Stanów, Meksyk i Amerykę Środkową jest systemem wierzeń, które rozprzestrzeniały się wzdłuż dróg handlowych. Na pewnym abstrakcyjnym poziomie system ten stał się podstawą swoistego prekolumbijskiego panindianizmu. Don Juan, ma się rozumieć, boki zrywał ze śmiechu, kiedy referowałem mu moje teorie. Przywołane przeze mnie wydarzenie zaczęło się pewnego popołudnia. Kiedy uzbieraliśmy z don Juanem dwa woreczki niezwykle rzadkich ziół, usiedliśmy, by odpocząć na wysokich głazach. Przed podjęciem dalszej wędrówki do miejsca, w którym zaparkowałem samochód, don Juan nalegał na rozmowę o sztuce osaczania. Powiedział, że trudno znaleźć lepsze miejsce na wyjaśnianie jej tajników. Dodał, że jeśli chcę je pojąć, muszę najpierw osiągnąć wzmożoną świadomość. Zażądałem, by przed zrobieniem czegokolwiek wyjaśnił mi jeszcze raz, czym jest wzmożona świadomość. Don Juan cierpliwie objaśniał ten stan w kategoriach ruchu punktu scalającego. W miarę słuchania zdałem sobie sprawę, że moje żądanie było bezsensowne: wszystko, o czym mówił, już wiedziałem. Przyznałem, że tak naprawdę nie trzeba mi nic wyjaśniać. Don Juan odpowiedział, że objaśnienia nigdy nie idą na marne – wyryte gdzieś w naszym wnętrzu, w każdej chwili mogą się do czegoś przydać, mogą nam pomóc w przygotowaniu się do osiągnięcia milczącej wiedzy. Gdy poprosiłem, by przybliżył mi to pojęcie, pośpiesznie odpowiedział, że milcząca wiedza jest pewnym położeniem punktu scalającego człowieka, które w zamierzchłych czasach było powszechne, a które później, z niewiadomych przyczyn, uległo zmianie. Punkt znalazł się wtedy w nowej pozycji, zwanej "rozumem". Zwrócił uwagę na to, że umiejscowienie punktu scalającego poszczególnych osób wcale nie jest takie samo. Punkt scalający większości z nas nie znajduje się dokładnie w pozycji rozumu, ale blisko niej. Tak samo przedstawiała się kiedyś sprawa z milczącą wiedzą: ludzi, których punkty scalające znajdowały się dokładnie w tym położeniu, było niewielu. Don Juan wyjaśnił ponadto, że istnieją dwa szczególne położenia punktu scalającego: pierwsze, zwane "bezlitosnym miejscem", jest zwiastunem milczącej wiedzy, a drugie, "miejsce troski" – wysłannikiem rozumu. Nie znajdowałem nic niejasnego w tych hermetycznych rozważaniach – wszystko było oczywiste. Don Juan nie wprowadził mnie jeszcze w stan wzmożonej świadomości, daremnie czekałem na zwiastujące ten stan klepnięcie w plecy. Mimo to, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, rozumiałem każde jego słowo. Nadal miałem typowe dla mojej zwykłej świadomości wrażenie, że bez trudu przyjmuję rzeczy takie, jakimi są, tak więc nie podawałem w wątpliwość mojej pojętności. Don Juan przyjrzał mi się uważnie, po czym polecił, bym położył się na brzuchu i rozpłaszczył na głazie jak żaba. Leżałem tak przez jakieś dziesięć minut. Odprężyłem się i prawie zasnąłem, gdy z drzemki wyrwał mnie nagle cichy, przeciągły, chrapliwy pomruk. Kiedy spojrzałem w stronę, z której dobiegał, włosy zjeżyły mi się na głowie. W odległości zaledwie dziesięciu stóp ode mnie, tuż nad don Juanem, siedział na kamieniu olbrzymi czarny jaguar. Wpatrywał się we mnie, obnażając kły. Wydawał się gotowy do skoku.

– Nie ruszaj się! – nakazał don Juan, nie podnosząc głosu. – I nie patrz mu w oczy. Skoncentruj wzrok na jego nosie i nie mrugaj. Od tego zależy twoje życie. Zrobiłem, co mi kazał. Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie: ja i jaguar. Don Juan przerwał tę wzajemną obserwację. Zdjął kapelusz i, niczym dyskobol, cisnął go prosto w głowę zwierzęcia. Gdy jaguar odskoczył, don Juan zagwizdał głośno, przeciągle i przeszywająco, a następnie wrzasnął, najgłośniej jak potrafił, i zaklaskał w dłonie. Brzmiało to niczym przytłumiony odgłos wystrzałów.

Zaraz potem dał mi znak, bym zszedł z głazu i poszedł w jego ślady. Wrzeszczeliśmy i klaskali, aż zdało nam się, że na dobre odstraszyliśmy jaguara. Byłem roztrzęsiony, ale nie poddałem się lękowi. Powiedziałem don Juanowi, że wystraszył mnie nie tyle pomruk kota czy jego spojrzenie, ile pewność, z jaką się we mnie wpatrywał. Sądziłem, że przyglądał mi się na długo przed tym, nim go usłyszałem i uniosłem głowę. Zamyślony don Juan ani słowem nie skomentował całego zajścia. Kiedy zacząłem go wypytywać, czy dostrzegł jaguara wcześniej ode mnie, gestem nakazał mi milczenie. Wydawało się, że jest zdenerwowany, być może nie wiedział, co ma począć. Po chwili skinął na mnie i ruszył przodem. Kiedy opuściliśmy skalisty teren, zaczęliśmy biec przez chaparral, wykonując przy tym dziwne zygzaki. Po półgodzinnej wędrówce dotarliśmy do polany, na której zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. Ponieważ przez cały ten czas nie padło ani jedno słowo, bardzo chciałem poznać jego myśli.

– Dlaczego kluczymy w ten sposób? – zapytałem. – Czy nie lepiej byłoby biec prosto przed siebie, ile sił w nogach?

– Nie! – odrzekł z naciskiem. – Nic dobrego by z tego nie wynikło. To samiec. Jest głodny i będzie nas ścigał.

– Tym bardziej powinniśmy wydostać się stąd jak najszybciej – upierałem się.

– To nie takie proste – odparł don Juan. – Tego jaguara nie pętają więzy rozumu. Będzie wiedział, co dokładnie należy zrobić, by nas złapać. A poza tym daję głowę, że odczyta nasze myśli.

– Co rozumiesz przez czytanie myśli? – zapytałem.

– To nie metafora – stwierdził. – Wiem, co mówię. Duże zwierzęta, takie jak on, znają ludzkie myśli. Nie chodzi tu o zgadywanie, ale o bezpośrednią wiedzę.

– Co wobec tego mamy robić? – spytałem, naprawdę zatrwożony.

– Powinniśmy stać się mniej rozsądni, a przez to bardziej zagadkowi – odpowiedział don Juan.

– Dlaczego mielibyśmy postępować mniej racjonalnie?

– Rozum każe nam wybierać to, co z pozoru mądrzejsze – powiedział. – Na przykład, twój rozum podpowiedział ci już, by biec jak najszybciej, prosto przed siebie. Nie wziął jednak pod uwagę faktu, że musielibyśmy przebiec sześć mil, zanim moglibyśmy schronić się w twoim samochodzie. Jaguar na pewno by nas wyprzedził. Odciąłby nam drogę i czekał w najdogodniejszym miejscu, by się na nas rzucić. Kluczenie jest rozwiązaniem dużo lepszym, choć mniej racjonalnym.

– Skąd wiesz, że tak będzie lepiej, don Juanie? – zapytałem.

– Wiem, bo moja więź z duchem jest czysta – odrzekł. – Znaczy to, że mój punkt scalający leży w miejscu odpowiadającym milczącej wiedzy. Dzięki tej pozycji wiem, że wprawdzie ten jaguar jest głodny, ale nigdy jeszcze nie jadł ludzi. Jak dotąd nasze zachowanie zbija go z tropu. Jeżeli będziemy kluczyć, nie będzie mu tak łatwo przewidzieć, co zrobimy.

– Czy nie ma innego wyjścia niż chodzenie zygzakiem? – dopytywałem się.

– Wszystkie inne możliwości dyktuje rozum – odparł don Juan. – Na dodatek nie mamy odpowiedniego wyposażenia do realizacji racjonalnych planów. Na przykład, moglibyśmy znaleźć jakieś wyżej położone miejsce, ale bez strzelby nie bylibyśmy tam bezpieczni. Musimy dostosować się do tego, co wybierze jaguar, a o tym decyduje milcząca wiedza. Jedynym wyjściem jest postępowanie zgodnie z milczącą wiedzą, bez względu na to, czy wyda nam się to racjonalne, czy nie.

Po chwili don Juan znowu potruchtał zygzakiem. Biegłem za nim krok w krok, ale nadal nie byłem przekonany, że uratuje nas ten dziwaczny sposób przemieszczania się. Na dobre ogarnęła mnie panika: ciągle miałem przed oczami ciemną, nieostrą sylwetkę wielkiego kota. Pustynny chaparral tworzyły wysokie strzępiaste krzewy, rozrzucone co cztery, pięć stóp. Niewielkie opady uniemożliwiały rozwój roślin bogato ulistnionych czy grubego poszycia, niemniej chaparral sprawiał wrażenie gęstwiny nie do przebycia. Don Juan biegł przodem lekko jak łania, a ja usiłowałem za nim nadążyć. W pewnej chwili zwrócił mi uwagę, że powinienem patrzeć pod nogi. Trzask gałązek łamiących się pod moim ciężarem niweczył nasz plan. Starałem się biec po jego śladach, by uniknąć nadeptywania na suche gałązki. Kiedy klucząc w ten sposób, przebyliśmy odległość około stu jardów, zauważyłem za sobą, w odległości nie większej niż trzydzieści stóp, olbrzymie, ciemne cielsko.

Krzyknąłem wniebogłosy. Nie zatrzymując się, don Juan spojrzał za siebie: jaguar właśnie znikał z pola widzenia. Don Juan ponownie wydał z siebie przeszywający świst i zaklaskał w dłonie, imitując stłumiony odgłos wystrzałów. Potem powiedział, prawie szeptem, że ponieważ koty nie lubią się wspinać, dobrze by było przekroczyć leżący na prawo od nas szeroki i głęboki parów. Na jego sygnał pobiegliśmy przez krzaki, usiłując dotrzeć jak najszybciej na skraj wąwozu. Zsunęliśmy się w dół, na samo dno, i wspięliśmy się na drugą stronę. Mieliśmy stamtąd dobry widok na przeciwległe zbocze i dno parowu. Don Juan wyszeptał, że kot idzie za naszym zapachem. Jeśli będziemy mieć szczęście, dojrzymy go, jak przebiega dołem, koło naszych śladów. Wypatrywałem jaguara, ale nie było go nigdzie widać. Kiedy zacząłem przypuszczać, że uciekł, usłyszałem jego ryk w zaroślach tuż pod nami. Z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że don Juan miał rację – żeby znaleźć się w tym miejscu, kot musiał odczytać nasze myśli i przekroczyć wąwóz przed nami.

Don Juan bez słowa zerwał się i pobiegł przed siebie z zadziwiającą szybkością. Pognałem za nim. Znowu przez jakiś czas kluczyliśmy. Kiedy się zatrzymaliśmy, byłem kompletnie wyczerpany. Lęk przed ścigającą nas bestią nie zmniejszył mojego podziwu dla świetnej kondycji don Juana. Biegł niczym młody mężczyzna. Przypominał mi pewną postać z mojego dzieciństwa – kogoś, kto biegał równie dobrze, jak on. Zacząłem o tym opowiadać, ale nagle don Juan gestem nakazał mi milczenie. Nasłuchiwaliśmy w skupieniu. Wkrótce z zarośli na wprost nas dobiegł jakiś szmer, a po chwili w odległości mniej więcej pięćdziesięciu jardów zobaczyliśmy ciemną sylwetkę jaguara. Don Juan wzruszył ramionami i wskazał ręką na zwierzę.

– Wygląda na to, że się go nie pozbędziemy – powiedział zrezygnowany. – Wobec tego będziemy iść spokojnie, jakbyśmy przechadzali się po parku, a ty opowiesz mi tę historię z dzieciństwa. To najdogodniejsza po temu pora i miejsce: goni nas wygłodniały jaguar, a tobie zebrało się na wspominki. Trudno byłoby wymyślić lepsze na tę okoliczność nie-działanie. Musiało go to rozbawić, gdyż roześmiał się w głos. Gdy powiedziałem, że przeszła mi ochota na opowiadanie historii, dosłownie skręcał się ze śmiechu.

– Chcesz mnie ukarać za to, że nie chciałem cię słuchać, prawda? – zapytał.

Oczywiście, zacząłem się bronić. Oświadczyłem, że jego zarzuty są bezpodstawne, a ja, prawdę mówiąc, zgubiłem wątek.

– Czarownik, który nie zna próżności, ma gdzieś wątek – powiedział don Juan ze złośliwym błyskiem w oku. – Ponieważ ty nie jesteś już ani trochę zarozumiały, powinieneś opowiedzieć swoją historię. Mów, jakbyś w ogóle nie stracił wątku, mów do ducha, do jaguara, no i do mnie.

Już chciałem mu powiedzieć, że nie spełniłem jego życzenia, bo cała opowieść wydała mi się zbyt głupia, a okoliczności niesprzyjające – miałem zamiar opowiedzieć swoją historię w wybranych przez siebie warunkach, tak jak robił to on. Nie zdążyłem jeszcze otworzyć ust, a on już miał gotową odpowiedź.

– Umiem czytać w myślach, jak ten jaguar – powiedział uśmiechnięty. – Magiczne historie mają uczyć. Wybieram stosowną porę i miejsce na ich opowiadanie, bo chcę, by wywarły jak największy skutek.

Dał mi znak, że pora ruszać. Szliśmy spokojnie, ramię przy ramieniu. Stwierdziłem, że jego kondycja fizyczna i styl biegania wzbudziły we mnie podziw, w którym było zresztą trochę próżności, gdyż sam uważałem się za dobrego biegacza. Następnie opowiedziałem mu historię ze swego dzieciństwa, która przypomniała mi się, gdy zobaczyłem, jak doskonale sobie radzi.

Kiedy byłem mały, grałem w piłkę nożną i świetnie biegałem. Byłem tak szybki i zwinny, że wszystkie wybryki uchodziły mi na sucho, ponieważ nikt nie mógł mnie doścignąć, a zwłaszcza starzy policjanci, pieszo patrolujący ulice miasta. Jeżeli rozbiłem kamieniem latarnię czy zrobiłem coś podobnego, wystarczyło uciec, a byłem bezpieczny. Jednak pewnego razu starych policjantów zastąpili młodzi, szkoleni na wzór wojskowy. Nie wiedząc o tym, wybiłem szybę w pewnym sklepie i uciekłem, wierząc, że moja szybkość zapewni mi bezkarność. Był to jednak mój zły dzień: młody policjant puścił się za mną w pogoń. Uciekałem, co sił w nogach, ale na próżno. Ścigający mnie posterunkowy, znakomity środkowy napastnik policyjnej drużyny piłkarskiej, znacznie przewyższał mnie, dziesięciolatka, szybkością i wytrzymałością. Dopadł mnie i zaprowadził z powrotem do sklepu. Całą drogę kopał mnie w tyłek, fachowo nazywając każde z uderzeń, jakby trenował na boisku. Nie zrobił mi krzywdy, ale nieźle napędził mi strachu. Chociaż poniżył mnie bardzo, podziwiałem go – jak na dziesięciolatka przystało – za sprawność i umiejętności piłkarskie. Powiedziałem don Juanowi, że dzisiaj, przy nim, czułem się tak samo. Wyprzedził mnie pomimo różnicy wieku i mojego zamiłowania do ucieczek. Dodałem na koniec, że bardzo długo prześladował mnie sen, w którym biegłem tak szybko, że młody policjant nie mógł mnie doścignąć.

– Twoja historia jest ważniejsza, niż mi się zdawało – orzekł don Juan. – Sądziłem, że opowiesz mi, jak dostałeś klapsa od mamusi.

Powiedział to z nutką kpiny w głosie, zabrzmiało to bardzo śmiesznie. Potem dodał, że nie zawsze sami wybieramy swoje opowieści, czasami decyduje za nas duch. Tak właśnie było w moim przypadku – nie ulega wątpliwości, że duch wypuścił z zakamarków mojego umysłu tę, a nie inną historię, ze względu na jej powiązanie z moją nieuleczalną pychą. Powiedział też, że przez tyle lat tlił się we mnie żar gniewu i poniżenia, a poczucie klęski i odrzucenia nadal mi dokucza.

– Twoja historia byłaby niezłą zabawą dla psychologa – dorzucił. – Wygląda na to, że z tym młodym policjantem, który pokazał ci, że nie jesteś niepokonany, utożsamiłeś właśnie mnie.

Musiałem przyznać, że dokładnie tak to odczuwałem. Gdybym sam na to wpadł, na pewno bym mu tej historii nie opowiedział. Szliśmy w milczeniu. Byłem tak poruszony podobieństwem tych dwóch postaci, że na śmierć zapomniałem o tropiącym nas jaguarze. Z zadumy wyrwał mnie głuchy pomruk zwierzęcia. Usłyszawszy ten odgłos, don Juan kazał mi, abym odłamał z krzaków kilka długich, zwisających nisko gałęzi, skacząc po nich. Sam zrobił to samo. Z gałęzi zrobiliśmy coś w rodzaju szczotek, które wlekliśmy za sobą, podnosząc w biegu tuman kurzu.

– Musimy go trochę pomęczyć – powiedział don Juan kiedy zatrzymaliśmy się na chwilkę. – Do zachodu słońca pozostało nam tylko kilka godzin. W nocy jaguar będzie nie do pokonania, tak więc lepiej się zbierajmy. Pobiegniemy w stronę tych skalistych wzgórz. Wskazał na południe, w stronę odległego o mniej więcej pół mili wzniesienia.

– Powinniśmy kierować się na wschód – zaprotestowałem. – Te wzgórza leżą zbyt daleko na południe. Jeśli pójdziemy tamtędy, nigdy nie dotrzemy do samochodu.

– I tak dzisiaj nie dostaniemy się do twojego auta – oświadczył don Juan spokojnie. – Jutro chyba też. Kto wie, czy w ogóle tam wrócimy?

Ogarnął mnie lęk, ale po chwili poczułem dziwny spokój. Miałem nadzieję, że jeśli umrę na tej pustyni, nie będę czuł bólu.

– Nie martw się – pocieszył mnie don Juan, kiedy mu o tym powiedziałem. – Śmierć w cierpieniach zdarza się tylko ludziom obłożnie chorym. Jeśli walczysz o życie, nie czujesz bólu. Jeżeli w ogóle coś odczuwasz, jest to tylko radosne uniesienie.

Oznajmił, że ludzi żyjących w społeczności odróżnia od czarowników między innymi sposób umierania. Tylko dla czarowników-wojowników śmierć jest łagodna i błoga, nawet śmiertelnie ranni nie czują bólu. Co najciekawsze, śmierć dopóty powstrzymuje się przed zadaniem ciosu, dopóki sam czarownik nie uzna, że nadszedł stosowny moment.

– Największa różnica pomiędzy czarownikiem a zwykłym człowiekiem polega na tym, że czarownik jest szybszy od śmierci – ciągnął don Juan. – Jeśli dojdzie do starcia, jaguar mnie nie zje. Pożre ciebie, bo nie jesteś dość szybki, by powstrzymać swoją śmierć. Potem don Juan próbował wyjaśnić mi, jaki związek – ma szybkość ze śmiercią. Stwierdził, że zwykłym ludziom cofnięcie danego słowa lub zmiana decyzji przychodzi bez trudu. Jedyną nieodwracalną rzeczą na tym świecie jest śmierć. W świecie czarowników natomiast śmierć można odwołać, ale nie da się cofnąć danego słowa. Czarownik nie może zmienić ani zmodyfikować swojego postanowienia, od raz podjętej decyzji nie ma odwołania.

Oświadczyłem, że jego słowa robią na mnie duże wrażenie, ale nie przekonują, że śmierć można powstrzymać. Don Juan przypomniał mi wtedy, że człowiekowi widzącemu istota ludzka jawi się jako owalna lub kulista świetlista bryła, złożona z niezliczonych statycznych, choć wibrujących, pól energetycznych. Tylko czarownik może tę statyczną świetlistość wprawić w ruch – potrafi w czasie milisekundy przemieścić swój punkt scalający w dowolne miejsce leżące w obrębie świetlnej bryły. Zmiana położenia punktu, zwłaszcza tak szybka, w jednej chwili kompletnie zmienia postrzegany świat. Czarownik może również przesuwać swój punkt scalający w sposób ciągły, bez zatrzymywania, przez wszystkie poła świetlistej energii. Wyzwolone w tym ruchu ogromne siły natychmiast unicestwiają całą świetlistą bryłę.

Don Juan oznajmił, że gdyby w tym momencie spadła na nas skała, potrafiłby odwrócić skutki, jakie zazwyczaj pociąga za sobą przypadkowa śmierć. Wykorzystując swoją zdolność do szybkiego przemieszczania punktu scalającego, mógłby w ułamku sekundy znaleźć się w innym świecie albo spalić się wewnętrznym płomieniem. Natomiast ja zginąłbym na miejscu przywalony skałami, ponieważ mój punkt scalający nie przesunąłby się na tyle prędko, bym mógł się uratować. Z jego słów wywnioskowałem, że to, co odkryli czarownicy, było nie tyle wstrzymaniem śmierci, ile innym sposobem umierania. Kiedy wyraziłem swoje przypuszczenia, don Juan odparł, że nie powiedział nic poza tym, iż czarownicy panują nad śmiercią. Umierają tylko wtedy, gdy naprawdę muszą.

Chociaż nie wątpiłem w jego słowa, zadawałem, jakby dla zabawy, dalsze pytania. Słuchając jego odpowiedzi, przebiegałem myślą i wspomnieniem owe inne dostępne percepcji światy, oglądając je niby na ekranie. Gdy przyznałem się don Juanowi do moich dziwnych myśli, roześmiał się i poradził, bym lepiej pozostał przy jaguarze. Przypuszczał, że to realnie istniejące zwierzę jest przejawem ducha. Na myśl o fizycznej obecności jaguara przeniknął mnie dreszcz.

– Czy to dobrze, że idziemy prosto w stronę wzgórz? Nie powinniśmy zmienić kierunku? – zapytałem. Sądziłem, że niespodziewana zmiana wprowadzi zwierzę w błąd.

– Jest już na to za późno – odparł don Juan. – Jaguar wie, że nie mamy innego wyjścia, tylko dotrzeć do tych wzgórz.

– To niemożliwe! – wykrzyknąłem.

– Dlaczego nie? – odpowiedział pytaniem don Juan. Oświadczyłem, że chociaż sam widziałem jak kot wyprzedził nas o jeden skok, nie wierzę, że umiałby przewidzieć, gdzie chcemy dojść.

– Twój błąd polega na tym, że przypisujesz mu zdolność wyobrażania sobie różnych spraw. Jaguar nie myśli. On po prostu wie.

Następnie don Juan wyjaśnił mi, że wznoszący się za nami obłok kurzu miał oszołomić jaguara, dostarczając mu bodźców związanych z czymś dla nas bezużytecznym. Nie umieliśmy przecież, choćby miało od tego zależeć nasze życie, wytworzyć w sobie uczucia ściśle odpowiadającego wzbijaniu kurzu.

– Nic z tego nie rozumiem – wyjęczałem żałośnie. Zacząłem odczuwać skutki napiętej sytuacji: nie mogłem się skoncentrować.

Don Juan kontynuował objaśnienia. Otóż, jak twierdził, ludzkie uczucia podobne są do ciepłych lub zimnych podmuchów, które zwierzęta mogą z łatwością wykryć. Tak więc my byliśmy nadawcami, a jaguar odbiorcą. Jak przyznał don Juan, kocur mógł odczytać jedynie te uczucia, których już kiedyś doświadczyliśmy. Jeżeli chodzi o fortel ze wznoszeniem kurzu, nasze odczucia z tym związane były tak nietypowe, że u ich odbiorcy musiały wytworzyć wrażenie pustki.

– Kolejnym manewrem jaki mogłaby nam podpowiedzieć milcząca wiedza, byłoby ciężkie stąpanie – oznajmił don Juan. Spojrzał na mnie, jakby czekał na moją reakcję. – Teraz będziemy szli bardzo spokojnie – powie– dział. – A ty będziesz ciężko stąpał, wzbijając obłoki kurzu, jakbyś był wysokim na dziesięć stóp olbrzymem. Musiałem mieć głupawy wyraz twarzy, bo don Juan zatrząsł się ze śmiechu.

– Wznieś nogami obłok kurzu – nakazał. – Poczuj, jaki jesteś wielki i masywny.

W samej rzeczy, kiedy spróbowałem tak zrobić, odczułem swój ogromny ciężar. Niby żartem powiedziałem don Juanowi, że jego siła sugestii jest niewiarygodna. Naprawdę czułem się budzącym grozę gigantem. Don Juan zapewnił mnie, że moje wrażenie masywności nie jest skutkiem sugestii, ale przesunięcia punktu scalającego. Potem powiedział, że starożytni dokonywali zadziwiających czynów, albowiem dzięki milczącej wiedzy poznali moc, jaką daje ruch punktu scalającego. Czarownicy zdołali odzyskać część tej pradawnej potęgi. Ruch punktu pozwolił im manipulować swymi uczuciami i wpływać na rzeczywistość. Ja także moim odczuciem masy i okrucieństwa zmieniałem bieg rzeczy. Uczucia poddane takiej obróbce nazywa się intencją.

– Twój punkt scalający przesunął się już odrobinę – ciągnął don Juan. – Możesz teraz albo wrócić do pozycji wyjściowej, albo przesunąć go dalej.

Dodał, że chyba każdemu żyjącemu zwyczajnie człowiekowi od czasu do czasu przytrafia się okazja wyrwania się z oków konwenansu, przy czym nie idzie o formy towarzyskie, ale o reguły, jakimi rządzi się percepcja. Czasami wystarczy moment uniesienia, by poruszyć punkt scalający i przełamać niewzruszone kanony. Podobnie wpływa na nas przestrach, choroba, gniew albo żałość. Jednak nadarzająca się okazja przesunięcia punktu scalającego zazwyczaj nas przeraża. Odzywa się wtedy nasza przeszłość: religijne zapatrywania, wykształcenie, normy społeczne. To one powodują, że bezpiecznie powracamy do stada – punkt scalający ponownie cofa się do przypisanej mu pozycji, odpowiadającej zwykłemu żywotowi. Don Juan powiedział, że wszyscy znani mi nauczyciele duchowi i mistycy robili dokładnie to samo: ich punkty scalające, zbiegiem okoliczności czy dzięki pilnym staraniom, nieco się przemieszczały. Kiedy potem powracali do normy, całe wydarzenie pozostawiało po sobie wspomnienie, które nie opuszczało ich aż do śmierci.

– Możesz się zachować jak grzeczny, pobożny chłopiec i zapomnieć o dokonanym już ruchu punktu scalającego – mówił dalej don Juan – albo brnąć dalej, wykraczając poza granice rozsądku, w których obrębie nadal się znajdujesz.

Wiedziałem, o czym mówi, ale nie wiadomo dlaczego byłem wciąż niezdecydowany. Don Juan kontynuował wyjaśnienia. Powiedział, że zwykli ludzie, nie potrafiący wykrzesać z siebie energii niezbędnej do przekroczenia granic percepcji, nazywają dziedzinę niezwykłego postrzegania magią, czarami albo diabelską sprawką i odwracają się od niej, nie próbując się nad nią zastanowić.

– Ale ty tego nie zrobisz – stwierdził. – Nie jesteś religijny, za to bardzo ciekawski. Niczego nie wyrzucasz w kąt bez zbadania. Mógłbyś się zatrzymać tylko wtedy, gdyby tchórz cię obleciał. Niech wszystko stanie się tym, czym jest w istocie: abstrakcją, duchem, nagualem. Czary, zło ani szatan nie istnieją. Jest tylko percepcja. Rozumiałem wszystko, ale nie wiedziałem, co właściwie mam zrobić. Patrzyłem na don Juana, pragnąc wypowiedzieć się jak najlepiej. Nie wiadomo skąd pojawiła się we mnie potrzeba ekonomicznego gospodarowania zasobami umysłu, nie chciałem, by choć jedno słowo wymknęło mi się niepotrzebnie.

– Stań się olbrzymem! – rozkazał don Juan, uśmiechając się. – Daruj sobie rozsądek.

Zrozumiałem wreszcie, o co mu chodzi. Wiedziałem, że mogę stopniowo intensyfikować wrażenie masy i okrucieństwa, aż rzeczywiście stanę się gigantem wyższym od otaczających mnie zarośli, widzącym wszystko dookoła. Chciałem mu o tym powiedzieć, ale uświadomiłem sobie, że zna nie tylko moje myśli – wie jeszcze dużo, dużo więcej.

Wtedy stało się ze mną coś niesamowitego. Mój rozum odmówił posłuszeństwa. Miałem wrażenie, że spadła na mnie czarna zasłona, która przesłoniła moje myśli. Przystałem na to odcięcie od rozumu zupełnie bezwarunkowo, jakby było mi obojętne, co się stanie. Byłem przekonany, że w każdej chwili mógłbym się przez tę zasłonę przedrzeć.

Wydawało mi się, że coś mnie popycha, uruchamia.

– Co się stało, don Juanie? – zapytałem. Musiałem odchrząknąć, bo zaschło mi w gardle.

– Ty mi to powiedz – wydyszał zmęczony.

Kiedy opisałem mu moje doznania, uświadomiłem sobie, że wierzchołek góry na wprost mnie jest ledwie widoczny. Dzień miał się ku końcowi, co oznaczało, że biegłem czy szedłem ponad dwie godziny. Poprosiłem don Juana, by wyjaśnił, skąd wzięła się ta luka czasowa. Odparł, że wprawdzie mój punkt scalający wysunął się poza bezlitosne miejsce, docierając do miejsca milczącej wiedzy, ale nadal brakowało mi energii, dzięki której mógłbym nim samodzielnie manipulować i według własnego uznania przechodzić z pozycji rozumu w położenie milczącej wiedzy. Dodał, że jeśli czarownik ma dość energii – a nawet gdy mu jej brakuje, ale od przemieszczenia punktu scalającego zależy jego życie – punkt może oscylować między intelektem a milczącą wiedzą. Jeżeli chodzi o mnie, don Juan doszedł do wniosku, że wskutek trudnego położenia, w jakim się znaleźliśmy, pozwoliłem duchowi kierować ruchem mojego punktu scalającego. W rezultacie znalazłem się pod wpływem milczącej wiedzy. Zwiększyły się wtedy, rzecz jasna, moje możliwości percepcyjne, co sprawiło, że poczułem się wyższy od zarośli.

Wtedy dał znać o sobie mój akademicki sposób myślenia. W tamtych czasach bardzo interesowała mnie kwestia potwierdzania domniemanych wydarzeń przez akceptację. Zadałem mu jedno z rutynowych pytań:

– Gdyby ktoś z Wydziału Antropologii Uniwersytetu Kalifornijskiego patrzył wtedy na mnie, czy ujrzałby przedzierającego się przez chaparral olbrzyma?

– Naprawdę nie wiem – odpowiedział don Juan. – Mógłbyś się tego dowiedzieć, gdybyś przemieścił swój punkt scalający, będąc na Wydziale Antropologii.

– Próbowałem tego – przyznałem – ale nigdy nic się nie wydarzyło. Żeby coś się działo, muszę cię mieć w pobliżu.

– Nie było to dla ciebie wtedy sprawą życia lub śmierci – odparł don Juan. – Gdyby tak było, poruszyłbyś swój punkt samodzielnie.

– No, ale gdyby mi się to udało, czy ludzie widzieliby to, co ja? – naciskałem.

– Nie. Ich punkty scalające nie byłyby w tym samym miejscu, co twój – odpowiedział.

– W takim razie, don Juanie, czy jaguar tylko mi się przyśnił? – zapytałem. – Czy to wszystko zdarzyło się w mojej wyobraźni?

– Niezupełnie – odrzekł don Juan. – Kocur jest prawdziwy. Przebyłeś całe mile, a nawet się nie zmęczyłeś. Masz wątpliwości? Spójrz na swoje buty, pełno w nich kolców kaktusów. No, a jeśli chodzi o twój wzrost, to istotnie niosłeś głowę wysoko, ponad krzewami. A jednocześnie wcale tak nie było. Wszystko zależy od tego, czy punkt scalający danej osoby jest w położeniu rozumu, czy milczącej wiedzy. Rozumiałem wszystko, co mówi, ale nie umiałem określić, co uderzyło mnie w jego słowach ani skąd wziął się ich sens, mogłem je co najwyżej mechanicznie powtórzyć. Z zadumy wyrwał mnie ryk jaguara, przywracając świadomość rzeczywistego, bezpośredniego zagrożenia. ` W odległości mniej więcej trzydziestu jardów zauważyłem po prawej stronie ciemną sylwetkę. Kocur szybko piął się w górę.

– Co teraz zrobimy, don Juanie? – zapytałem, wiedząc, że on także dostrzegł wyprzedzające nas zwierzę.

– Będziemy się dalej wspinać_ Na szczycie będziemy bezpieczni – powiedział spokojnie.

Następnie dodał, jakby nie miał innych zmartwień, że: zmarnowałem już sporo naszego cennego czasu, folgując przyjemności, jaką dawała mi rola olbrzyma. Zamiast zmierzać w stronę wskazanych przez niego wzgórz, skierowałem się na wschód, ku wysokim górom.

– Jeżeli nie dotrzemy do tej skarpy przed jaguarem, nic nas nie uratuje – powiedział, wskazując na niemal pionową ścianę skalną na szczycie góry.

Obróciłem się w prawo i ujrzałem skaczącego ze skały na skałę jaguara. Było jasne, że chce odciąć nam drogę.

– Biegnijmy, don Juanie! – krzyknąłem nerwowo. Don Juan uśmiechnął się jakby mój lęk i zniecierpliwienie sprawiły mu uciechę. Popędziliśmy co sił w nogach pod górę, w stronę szczytu. Próbowałem nie zwracać uwagi na ciemne cielsko wielkiego kota, pojawiające. się co chwila w pewnej odległości przed nami, zawsze z prawej strony. U stóp ściany znaleźliśmy się mniej więcej w tym samym czasie, co jaguar. Dzieliło nas od niego około dwudziestu jardów. Skoczył na skalną ścianę i nadaremnie próbował wdrapać się po stromiźnie. Don Juan krzyknął, że szkoda czasu na obserwację, bo kiedy zwierzę zrezygnuje ze wspięcia na szczyt skarpy, zaatakuje. Ledwie don Juan wyrzekł te słowa, jaguar rzucił się na nas. Nie trzeba mnie było ponaglać, zacząłem wdrapywać się po skale, a don Juan poszedł w moje ślady. Gdzieś koło mojej prawej stopy rozległ się przenikliwy ryk rozdrażnionej bestii. Gnany strachem, niczym mucha właziłem po gładkiej powierzchni. Dotarłem na szczyt pierwszy. Don Juan musiał po drodze przystanąć, tak go to rozbawiło. Kiedy byliśmy już bezpieczni, miałem więcej czasu, by przemyśleć to, co się stało. Don Juan nie chciał o tym rozmawiać. Twierdził, że w tym stadium mojego rozwoju każdy ruch mojego punktu scalającego będzie dla mnie zagadką. Moim zadaniem na początkowym etapie nauki jest raczej utrzymanie tego, co już osiągnąłem, niż rozmyślanie o tym. Kiedyś wszystko samo nabierze sensu. Upierałem się, że przecież wszystko pojmuję. Don Juan twardo obstawał przy swoim: żeby zdobyta wiedza odkryła swoje znaczenie, muszę najpierw nauczyć się wyjaśniać ją samemu sobie. Podkreślał, że aby zrozumieć ruch punktu scalającego, trzeba mieć dość energii, by płynnie przechodzić z pozycji rozumu w położenie milczącej wiedzy. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem, jakby podjąwszy jakąś decyzję, uśmiechnął się i oświadczył kategorycznie:

– Dzisiaj dotarłeś do miejsca milczącej wiedzy.

Wyjaśnił mi, że tego popołudnia mój punkt scalający poruszył się samodzielnie, bez jego interwencji. Odpowiednio modyfikując wrażenie olbrzymiego wzrostu, zaplanowałem ruch mojego punktu scalającego, który w ten sposób dotarł w położenie milczącej wiedzy. Ciekawiło mnie, jak zinterpretuje moje przeżycia. Powiedział, że doznania w miejscu milczącej wiedzy można opisać terminem "tutaj i tutaj". Oznajmił, że kiedy opisywałem mu swoje wrażenie sięgania głową ponad zarośla, powinienem był dodać, że wierzchołki krzewów widzę równocześnie z piaszczystą glebą pod stopami. Albo że przebywałem w dwóch miejscach naraz: tam, gdzie byłem ja, i tam, gdzie był jaguar. Mogłem w ten sposób zauważyć, że kocur stąpa ostrożnie, żeby się nie pokłuć. Inaczej mówiąc, nie dzieliłem postrzeganych obiektów jak zwykle na będące "tu" i "tam" – czułem, że wszystkie znajdują się "tutaj i tutaj". Usłyszawszy to, przeląkłem się. Don Juan miał rację. Nie wspomniałem mu o tym ani sam się przed sobą do tego nie przyznałem: rzeczywiście byłem w dwóch miejscach naraz. Gdyby nie jego komentarz, sam nie odważyłbym się określić moich przeżyć w ten sposób. Don Juan powtórzył, że aby wszystko nabrało sensu, potrzeba mi więcej czasu i energii. Byłem nadal wymagającym nadzoru żółtodziobem. Na przykład, kiedy przedzierałem się przez zarośla, musiał się mną opiekować, oscylując pomiędzy pozycją rozumu a położeniem milczącej wiedzy, co go wyczerpało.

– Powiedz mi jedną rzecz – zwróciłem się do niego, wystawiając jego rozsądek na próbę. – Ten kocur był tu trochę nie na miejscu, prawda? Jaguary nie zamieszkują tej okolicy. Pumy, owszem, ale nie jaguary. Jak byś to wyjaśnił?

Nim odpowiedział, zmarszczył brwi. Stał się nagle bardzo poważny.

– Wydaje mi się, że potwierdza to twoją antropologiczną teorię – powiedział uroczystym tonem. – Jest jasne, że ten jaguar przybył tu sławnym traktem handlowym łączącym Chihuahua z Ameryką Środkową. Śmiał się tak głośno, że jego śmiech odbił się echem od okolicznych szczytów. Dźwięk ten wstrząsnął mną tak samo, jak wcześniejsze pojawienie się jaguara. Uświadomiłem sobie, że przyczyną mojego przestrachu był nie tyle sam hałas, co fakt, że nigdy przedtem nie słyszałem echa w nocy. Do tamtej pory wyobrażałem sobie, że słychać je tylko w dzień. Odtworzenie wszystkich szczegółów mojej przygody z jaguarem zajęło mi kilka godzin W tym czasie don Juan nie odzywał się do mnie, zwyczajnie oparł się plecami o skałę i zasnął na siedząco. Wkrótce przestałem go dostrzegać i sam zapadłem w sen. Zbudził mnie ból szczęki – spałem oparty twarzą o kamień. Otworzyłem oczy. Chciałem zsunąć się ze skały, na której leżałem, ale straciłem równowagę i z łomotem spadłem na tyłek. Don Juan nieoczekiwanie wyłonił się zza krzaków, w samą porę, by się roześmiać. Zrobiło się późno. Głośno zastanawiałem się, czy zdążymy dotrzeć do domu przed zmrokiem. Don Juan wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne, a potem usiadł koło mnie. Zapytałem, czy chce poznać szczegóły mojego wspomnienia. Kiwnął głową, ale nie zadał mi żadnych pytań. Miałem wrażenie, że pozostawia mi decyzję, od czego zacząć. Powiedziałem, że z całej historii największe znaczenie mają dla mnie trzy momenty. Po pierwsze, mówił mi o milczącej wiedzy; po drugie, samodzielnie przesunąłem swój punkt scalający za pomocą intencji; wreszcie po trzecie, znalazłem się w odmiennym stanie świadomości bez zwykłego uderzenia między łopatki.

– Twoim największym osiągnięciem było wybranie ruchu punktu scalającego – powiedział don Juan. – No, ale nasze osiągnięcia wiążą się z naszą jaźnią. Są konieczne, ale nie najważniejsze. Nie jest to spuścizna, której oczekują czarownicy.

Wydawało mi się, że wiem, o co mu chodzi. Powiedziałem, że całe to wydarzenie pozostawiło po sobie pewne wspomnienia. Nawet w zwykłym stanie świadomości pamiętałem, że goniła nas kiedyś puma – najwidoczniej nie mogłem przyjąć, że był to jaguar – i że don Juan zapytał mnie wtedy, czy nie poczułem się urażony napaścią wielkiego kota. Zapewniłem go wówczas, że uraza w takich okolicznościach byłaby absurdem, a on stwierdził, że powinienem podobnie podchodzić do ataków ze strony moich bliźnich. Trzeba się bronić albo zejść im z drogi, poczucie krzywdy jest nie na miejscu.

– Nie o tym mówię – powiedział teraz don Juan, śmiejąc się. – Jedyną wartą otrzymania spuścizną jest pojęcie abstrakcji, ducha. Idea indywidualnej jaźni nie ma tu w ogóle żadnego znaczenia. Ciągle stawiasz siebie i swoje uczucia na pierwszym miejscu. Kiedy tylko mogłem, uświadamiałem ci potrzebę oderwania się. Ty zawsze uważałeś, że chodzi mi o wyodrębnienie w jakimś obiekcie cech oderwanych, ogólnych, ale tak nie jest. "Oderwać się" oznacza uświadomić sobie obecność ducha, a przez to być do jego dyspozycji. Potem don Juan zauważył, że jedną z bardziej dramatycznych, budzących zgrozę przypadłości człowieka jest to, że głupota idzie w parze z wysokim mniemaniem o sobie. To właśnie głupota zmusza nas do lekceważenia wszystkiego, co nie spełnia oczekiwań, których źródłem są nasze wyobrażenia o sobie. Będąc tylko zwykłymi ludźmi, jesteśmy ślepi na najważniejszą dostępną nam cząstkę wiedzy – nie wiemy nic o istnieniu punktu scalającego ani o możliwości jego przemieszczania.

– Dla inteligentnego człowieka jest nie do pomyślenia, że może istnieć niewidzialny punkt, w którym dokonuje się konsolidacja percepcji – mówił dalej don Juan.– Gdyby nawet osoba ta skłonna była założyć, że taki punkt istnieje, mniemałaby zapewne, że mieści się on w mózgu. Trudno byłoby wyprowadzić ją z błędu. Dodał, że człowiek rozumu, trzymając się własnego wizerunku, pogrąża się w niewiedzy. Nie rozumie na przykład, że magia to nie zaklęcia i kuglarskie sztuczki, ale wolność percepcji – wyzwolenie się z więzów oczywistości i postrzeganie wszystkiego, co dostępne człowiekowi.

– Na tym właśnie polega szkodliwość głupoty – kontynuował. – Zwykły śmiertelnik obawia się magii, gdyż przeraża go możliwość wyzwolenia. A wolność, zwana trzecim punktem, jest w zasięgu jego możliwości. Uzyskanie jej jest równie łatwe, co poruszenie punktu scalającego.

– Ale sam mi mówiłeś, że przemieszczenie punktu jest tak trudne, że można je nazwać prawdziwym osiągnięciem – zaprotestowałem.

– Masz rację – przyznał. – To jeszcze jeden z paradoksów magii: przesunięcie punktu scalającego jest bardzo trudne, jednocześnie najłatwiejsze na świecie. Powiedziałem ci już, że wprawić go w ruch może nawet wysoka gorączka, tak samo jak głód, lęk, miłość czy nienawiść. Podobnie jest z mistycznymi przeżyciami bądź niezłomną intencją. Czarownicy z reguły poruszają swój punkt scalający za pomocą tego ostatniego zjawiska. Poprosiłem, by wyjaśnił mi, czym jest owa niezłomna intencja. Don Juan odpowiedział, że jest to swoista prostolinijność w dążeniu do sprecyzowanego celu, połączona z odrzuceniem wszelkich przeciwstawnych pragnień i interesów. Niezłomna intencja jest siłą, która powstaje, gdy punkt scalający pozostaje w dowolnej pozycji, różnej od swego zwykłego położenia.

Następnie przedstawił mi pewne istotne rozróżnienie: mimo że pojęcia te zawsze wydawały mi się tożsame, przemieszczenie czy poruszenie punktu scalającego jest czymś odmiennym od jego przesunięcia. Kiedy punkt się przemieszcza, jego pozycja ulega istotnej zmianie. Zdarza się, że punkt dociera w pobliże odrębnych pasm energii zawartych w lokalnym świetlistym skupisku pól energetycznych. Każde takie pasmo jest innym dostępnym percepcji światem. Natomiast przesunięcie jest ruchem o małym zasięgu: punkt pozostaje w obrębie wiązki pól energetycznych postrzeganych jako nasz zwykły świat. Potem don Juan dodał, że dla czarownika niezłomna intencja jest katalizatorem wyzwalającym jego nieodwracalne decyzje. Bywa też dokładnie na odwrót: nieodwołalne postanowienia czarownika przyspieszają ruch punktu scalającego w kierunku nowych pozycji, których osiągnięcie uwalnia niezłomną intencję. Byłem chyba tymi rewelacjami bardzo zafrapowany, bo don Juan wybuchnął śmiechem i powiedział, że próby intelektualnego zrozumienia metaforycznych określeń, jakimi posługują się czarownicy, są równie bezskuteczne, jak usiłowania rozumowego pojęcia milczącej wiedzy. Dodał, że słowa utrudniają tylko zrozumienie terminów magii. Nalegałem, by przynajmniej spróbował wyjaśnić mi te sprawy. Utrzymywałem, że pomógłby mi każdy jego komentarz. Na przykład sprawa trzeciego punktu: niby wiedziałem o nim wszystko, a jednak w mojej głowie panował chaos.

– W naszym codziennym życiu mamy zawsze po dwa punkty odniesienia – powiedział. – Tu i tam, wewnątrz i na zewnątrz, dół i góra, zło i dobro i tak dalej. Można więc powiedzieć, że postrzegamy rzeczywistość w dwu wymiarach, nie potrafimy dostrzec głębi nawet we własnym postępowaniu. Zaprotestowałem przeciwko takiemu pomieszaniu pojęć. Owszem, mogłem zgodzić się z proponowaną przez niego definicją, określającą percepcję jako zdolność żywych istot do ogarnięcia umysłem pól energetycznych wyselekcjonowanych przez ich punkty scalające – chociaż była, jak na moje akademickie przyzwyczajenia, mocno naciągana, w tamtej chwili trafiała mi do przekonania. Nie mogłem jednak wyobrazić sobie, na czym miałaby polegać owa głębia naszych uczynków. Sugerowałem, że zapewne chodzi mu o interpretacje, będące przekształceniem podstawowych postrzeżeń.

– Czarownik postrzega głębię własnych poczynań – stwierdził don Juan. – Jego działania mają trzeci wymiar, trzeci punkt odniesienia.

– Jak w ogóle można mówić o trzecim punkcie odniesienia? – zapytałem z nutką rozdrażnienia w głosie.

– Nasze punkty odniesienia tworzymy przede wszystkim na podstawie postrzegania zmysłowego – odpowiedział. – Dzięki zmysłom odróżniamy obiekty położone w pobliżu od obiektów leżących dalej. To rozróżnienie jest podstawą bardziej złożonej percepcji. Aby uzyskać trzeci punkt odniesienia, trzeba postrzegać dwa odrębne miejsca jednocześnie.

Przywołane wspomnienie wprawiło mnie w dziwny nastrój. Czułem się tak, jakby wszystko zdarzyło się dopiero przed chwilą. Nagle zdałem sobie sprawę z czegoś, co mi się do tej pory wymykało. Pod przewodnictwem don Juana doświadczyłem podwójnej percepcji już dwa razy, lecz dopiero wtedy po raz pierwszy dokonałem tego bez jego pomocy. Kiedy zastanowiłem się nad swoim wspomnieniem, zrozumiałem, że moje zmysłowe doznania były bardziej złożone, niż mi się przedtem wydawało. Już wtedy, gdy "unosiłem się" ponad krzakami i przebywałem w dwu miejscach naraz, czy też, jak nazwał to don Juan, byłem "tutaj i tutaj", uświadamiałem sobie – bezgłośnie i bezrefleksyjnie – że obydwa te miejsca widzę z bliska i w całości. Zdawałem sobie wtedy również sprawę, że tej dwoistej percepcji brakuje jasności charakterystycznej dla zwykłego postrzegania. Don Juan wyjaśnił mi, że w zwyczajnej percepcji można wyróżnić pewną oś, ograniczoną przez dwa bieguny: "tu" i "tam". Szczególnie upodobaliśmy sobie nacechowane jasnością "tutaj". W tym stanie w pełni, natychmiast i bezpośrednio widzimy tylko "tutaj". Jego bliźniaczy odpowiednik, "tam", postrzegamy pośrednio. Jakie jest, możemy się co najwyżej domyślać, sądzić, zakładać czy przypuszczać – nie pojmujemy go bezpośrednio, wszystkimi zmysłami. Postrzegając dwa miejsca naraz, tracimy klarowność obrazu, zyskujemy jednak bezpośredni wgląd w "tam".

– W takim razie, don Juanie, miałem rację: te spostrzeżenia były istotną częścią moich doznań – powiedziałem.

– Nieprawda – rzekł. – Twoje przeżycia były dla ciebie ważne, bo otworzyły ci drogę do milczącej wiedzy. Dużo ważniejszą rolę odegrał jaguar. Jestem przekonany, że był on przejawem ducha. Pojawił się niepostrzeżenie, nie wiadomo skąd. Powiadam ci, mógł nas wykończyć w jednej chwili. To zwierzę było wyrazem działania sił tajemnych. Bez niego nie doznałbyś porywającej radości, nie nauczyłbyś się ani nie zrozumiał niczego.

– Ale czy ten jaguar był prawdziwy? – zapytałem.

– Możesz się założyć!

Don Juan zauważył, że dla zwykłego człowieka pojawienie się zwierzęcia byłoby tylko budzącą grozę osobliwością – nie potrafiłby racjonalnie wytłumaczyć, co robi ono w Chihuahua, z dala od tropikalnej dżungli. Jednak czarownik za sprawą swojego powiązania z intencją wiedziałby, że to zwierzę otwierało drzwi percepcji, i nie potraktowałby go jako osobliwość, ale jako zaczyn gniewu. Na usta cisnęło mi się mnóstwo pytań, ale zanim zdołałem któreś z nich wypowiedzieć, już znałem odpowiedź. Przez chwilę wsłuchiwałem się w mój wewnętrzny dialog, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że bezgłośna świadomość odpowiedzi nie ma znaczenia – trzeba je wypowiedzieć, by miały jakąś wartość. Powiedziałem na głos pierwsze pytanie jakie przyszło mi do głowy. Poprosiłem don Juana, by wyjaśnił mi pewną sprzeczność: oto twierdził kiedyś, że punkt scalający może być poruszony jedynie przez ducha. Mówił też, że mój punkt został przesunięty przez moje uczucia przetworzone w intencję.

– Tylko czarownicy potrafią zmienić swoje uczucia w intencję – oświadczył. – Intencja jest duchem, a więc to duch przesuwa ich punkty scalające. Mogło cię zmylić, kiedy mówiłem, że tylko czarownicy wiedzą o istnieniu ducha, a intencja jest wyłącznie ich domeną. To nieprawda: po prostu tak się dzieje w praktyce. W rzeczywistości czarownicy w większym od przeciętnych ludzi stopniu uświadamiają sobie swoje powiązanie z duchem i próbują tą więzią manipulować. To wszystko. Już ci mówiłem, że z intencją powiązane jest każde istnienie. Kilkakrotnie wydawało mi się, że don Juan chce coś dodać. Wahał się, najwidoczniej próbując znaleźć odpowiednie słowa. W końcu powiedział, że przebywanie w dwu miejscach naraz jest kamieniem milowym, wyznaczającym chwilę, w której punkt scalający czarownika osiąga miejsce milczącej wiedzy. Uzyskanie rozszczepionej percepcji bez pomocy z zewnątrz nazywa się swobodnym ruchem punktu scalającego. Zapewnił mnie, że każdy nagual konsekwentnie czyni wszystko, co w jego mocy, by wspomóc swobodny ruch punktu scalającego każdego ze swoich wychowanków. Te zdecydowane starania wtajemniczeni nazywają "zdobywaniem trzeciego punktu".

– Zdobywanie trzeciego punktu jest najtrudniejszym aspektem wiedzy naguala i najważniejszą częścią jego zadania – kontynuował don Juan. – Nagual planuje ten swobodny ruch, a duch udostępnia mu niezbędne do jego wykonania środki. Nie planowałem niczego podobnego, dopóki ty się nie pojawiłeś. Do chwili naszego spotkania nie doceniałem olbrzymiego wysiłku, jaki włożył mój dobroczyńca w zaplanowanie tego ruchu za mnie. Zaplanowanie ruchu za uczniów jest trudnym zadaniem – ciągnął. – Jednak twardszy orzech do zgryzienia mają uczniowie, próbując pojąć, o co chodzi nagualowi. Spójrz na siebie: jak bardzo musisz się starać! Tak samo było ze mną. Najczęściej uważałem, że fortele ducha są tylko sztuczkami naguala Juliana. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że zawdzięczam mojemu dobroczyńcy życie i powodzenie. Teraz wiem, że dał mi nieskończenie więcej. Ponieważ nie da się tego opisać, wolę powiedzieć, że nagual Julian podstępnie zmusił mnie do przyswojenia sobie trzeciego punktu odniesienia. Punkt ten jest tym, co daje nam wolność postrzegania, jest intencją, duchem. Dzięki niemu myślą sięgamy tego, co nadprzyrodzone, przekraczamy własne granice i stykamy się z tym, czego nie da się opisać.