Wstecz / Spis Treści / Dalej

10. Stać się dostępnym dla mocy

Czwartek, 17 sierpnia 1961

Gdy tylko wyszedłem z samochodu, zacząłem narzekać na swoje nędzne samopoczucie.

– Siadaj, siadaj – powiedział don Juan łagodnie i prawie zaprowadził mnie za rękę na werandę. Uśmiechną} się i poklepał mnie po plecach.

Dwa tygodnie wcześniej, 4 sierpnia, don Juan, jak zapowiedział, zmienił swoją taktykę i pozwolił mi przyjąć kilka gałek pejotlu. Podczas największego nasilenia halucynacyjnych wrażeń bawiłem się z psem, który mieszkał w domu, gdzie odbywała się sesja. Don Juan zinterpretował moją zabawę z psem jako wyjątkowe wydarzenie. Utrzymywał, że w momentach mocy, takich jak ten, który wtedy przeżyłem, świat zwykłych zdarzeń nie istnieje i niczego nie można uznać za pewne. Pies nie był prawdziwym psem, ale wcieleniem Mescalito, mocy czy też bóstwa znajdującego się w pejotlu.

Późniejszym skutkiem tego doświadczenia było ogólne poczucie zmęczenia i melancholii, plus przypadki wyjątkowo wyraźnych snów i koszmarów.

– Gdzie są twoje przybory do pisania? – zapytał don Juan, kiedy usiadłem na werandzie.

Zostawiłem swoje notesy w samochodzie. Don Juan wrócił do niego, ostrożnie wyciągnął moją walizkę i przyniósł mi ją.

Zapytał, czy zwykle noszę ją ze sobą. Odpowiedziałem twierdząco.

– To szaleństwo – podsumował. – Mówiłem ci, żebyś nigdy nie nosił niczego w rękach, kiedy chodzisz. Używaj plecaka.

Zaśmiałem się. Pomysł noszenia notatek w plecaku był niedorzeczny. Powiedziałem mu, że zwykle chodzę w garniturze i plecak w połączeniu z nim byłby absurdalny.

– Załóż płaszcz na plecak – powiedział. – Lepiej żeby ludzie myśleli, że masz garb, niż miałbyś zrujnować sobie zdrowie, nosząc to cały czas w ręku.

Nalegał, abym wyjął notes i zaczął pisać. Wydawało mi się, że bardzo się stara mnie rozluźnić.

Znowu zacząłem narzekać na dotkliwe bóle i na dziwną depresję.

Don Juan zaśmiał się i rzekł:

– Zaczynasz się uczyć.

Później odbyliśmy długą rozmowę. Powiedział, że Mescalito, pozwalając mi bawić się z sobą, wskazał na mnie jako na wybrańca i dlatego, chociaż zdezorientował go ten omen, gdyż nie jestem Indianinem, zamierza jednak przekazać mi pewną tajemną wiedzę. Powiedział mi, że on sam miał dobroczyńcę, który nauczył go, jak stać się człowiekiem wiedzy.

Czułem, że wydarzy się coś strasznego. Jego wyznanie, że jestem wybrańcem, plus absolutnie osobliwe postępowanie don Juana oraz destrukcyjny wpływ pejotlu wytworzyły we mnie stan nieznośnego lęku i niezdecydowania. Ale don Juan nie przejął się moimi uczuciami i poradził mi, abym myślał tylko o cudzie zabawy z Mescalito.

– Nie myśl o niczym innym – dodał. – Reszta przyjdzie sama.

Wstał i klepiąc mnie lekko po głowie, dodał bardzo godnie:

– Zamierzam nauczyć cię, jak zostać wojownikiem, tak samo jak uczyłem cię polowania. Muszę cię jednak Strzec, że podobnie jak nauka polowania nie uczyniła z ciebie myśliwego, tak teraz mogę nie zrobić z ciebie wojownika.

Byłem sfrustrowany, a fizyczne dolegliwości graniczyły z bólem. Zacząłem uskarżać się na plastyczne sny i koszmary. Myślał o tym przez chwilę i znowu usiadł.

– To są dziwne sny – powiedziałem.

– Zawsze miałeś dziwne sny – odparował.

– Ale mówię ci, że teraz są naprawdę dużo dziwniejsze niż kiedykolwiek przedtem.

– Nie przejmuj się. To tylko sny. Tak jak sny zwykłego człowieka, nie mają mocy. A więc po co martwić się nimi albo o nich mówić?

– One mnie niepokoją, don Juanie. Czy nie mógłbym czegoś zrobić, aby je powstrzymać?

– Nie. Niech same ustaną – powiedział. – Teraz nadszedł czas, abyś stał się dostępny dla mocy, i zaczniesz od śnienia.

Ton jego głosu, kiedy mówił o śnieniu, sprawił, że uznałem, iż używa tego słowa w bardzo szczególny sposób. Zastanawiałem się nad pytaniem, jakie mam zadać, kiedy znowu zaczął mówić.

– Nigdy nie mówiłem ci o śnieniu, ponieważ do tej pory chciałem uczyć cię tylko tego, jak zostać myśliwym – powiedział. – Myśliwy nie jest zainteresowany manipulowaniem mocą, dlatego jego sny są tylko snami. Mogą poruszać cię do głębi, ale nie są śnieniem.

Natomiast wojownik poszukuje mocy, a jedną z prowadzących do niej ścieżek jest śnienie. Można powiedzieć, że różnica pomiędzy myśliwym a wojownikiem polega na tym, że wojownik postępuje ścieżką mocy, a myśliwy nic o niej nie wie albo wie bardzo mało.

Decyzja co do tego, kto ma być wojownikiem, a kto tylko myśliwym, nie zależy od nas. Zostaje podjęta w sferze mocy, które kierują człowiekiem. Dlatego właśnie twoja zabawa z Mescalito była tak ważnym omenem. Te moce przywiodły cię do mnie, zabrały cię na dworzec autobusowy, pamiętasz? Pewien błazen przyprowadził cię do mnie. Doskonały omen, błazen wskazujący na ciebie. Dlatego uczyłem cię, jak zostać myśliwym. A później pojawił się następny doskonały omen, sam Mescalito bawił się z tobą. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Jego niezwykła logika była przytłaczająca. Słowa don Juana stworzyły wizję, w której podlegałem czemuś przerażającemu i nieznanemu, czemuś, czego zupełnie się nie spodziewałem i nawet w najdziwniejszych fantazjach nie wyobrażałem sobie jego istnienia.

– Co, według ciebie, powinienem robić? – zapytałem.

– Otwórz się na przyjęcie mocy. Zabierz się za swoje sny. Nazywasz je snami, ponieważ nie masz mocy. Natomiast wojownik, będąc człowiekiem poszukującym mocy, nie nazywa ich snami, ale rzeczywistością.

– Uważasz, że bierze swoje sny za rzeczywistość?

– On nie myli ze sobą żadnych rzeczy. To, co ty nazywasz snami, jest dla wojownika rzeczywiste. Musisz zrozumieć, że wojownik nie jest głupcem. Jest nieskazitelnym myśliwym, który poluje na moc. Nie jest pijakiem ani szaleńcem. Nie ma czasu ani chęci na blagowanie czy też okłamywanie samego siebie, ani na wykonanie nie właściwego ruchu. Stawki są zbyt wysokie, aby mógł robić coś takiego. Ryzykuje swoim precyzyjnie uporządkowanym życiem, a doprowadzenie go do doskonałości zajęło mu dużo czasu. Nie ma zamiaru go zmarnować przez jakiś głupi błąd w kalkulacji, przez pomylenie ze sobą jakichś rzeczy. Śnienie jest rzeczywiste dla wojownika, ponieważ może on w nim działać w zamierzony sposób, jest w stanie dokonać selekcji. Z wielkiej liczby rzeczy może wybierać te, które prowadzą do mocy, a póz niej manipulować nimi i wykorzystywać je. Natomiast w zwykłym śnie nie da się działać w zamierzony sposób.

– Czy wobec tego uważasz, że śnienie jest rzeczywiste?

– Oczywiście, że jest rzeczywiste.

– Tak rzeczywiste jak to, co teraz robimy?

– Jeśli chcesz porównywać, mogę ci powiedzieć, ze jest bardziej rzeczywiste. Podczas śnienia posiadasz moc, jesteś w stanie zmieniać rzeczy, możesz odkryć niezliczoną ilość faktów, możesz kontrolować wszystko, co tylko zechcesz.

Stwierdzenia don Juana zawsze przemawiały do mnie tylko częściowo. Bez trudu mogłem zrozumieć, że podoba mu się idea możliwości dokonywania wszystkiego we śnie, ale nie mogłem jej traktować poważnie. Byłoby to zbyt dużo jak na mnie.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Jego twierdzenia były szalone, a jednak nie mogłem sobie przypomnieć, bym kiedykolwiek spotkał człowieka tak mądrego jak on.

Powiedziałem mu, że nie mogę uwierzyć, że bierze swoje sny za rzeczywistość. Zachichotał, jakby był przekonany o absolutnej niemożności obrony mojego stanowiska. Potem wstał i bez słowa wszedł do domu.

Przez długi czas siedziałem osłupiały. Potem don Juan zawołał mnie na tyły swojej chaty. Przygotował trochę kukurydzianki i wręczył mi miskę.

Zapytałem go o czas, kiedy się nie śpi. Chciałem się dowiedzieć, czy nie ma na ten okres szczególnej nazwy. Ale albo nie zrozumiał, albo nie chciał odpowiedzieć.

– Jak nazywasz to, co teraz robimy? – zapytałem go, chcąc mu zwrócić uwagę na to, czym jest rzeczywistość w przeciwieństwie do snu.

– Nazywam to jedzeniem – powiedział, powstrzymując śmiech.

– A ja rzeczywistością – wyjaśniłem – ponieważ jedzenie jest czymś, co się naprawdę teraz odbywa.

– Śnienie również się odbywa – zareplikował, chichocząc. – Tak samo jak polowanie, chodzenie, śmianie się.

Nie wysunąłem już dalszych argumentów. Nie mogłem jednak, nawet gdybym bardzo się postarał, przekroczyć swoich ograniczeń i zaakceptować jego stwierdzeń. Don Juan wydawał się rozkoszować moją desperacją. Gdy tylko skończyliśmy jeść, niedbale stwierdził, że wybierzemy się na przechadzkę, ale nie będziemy się już błąkać po pustyni, tak jak to robiliśmy poprzednio.

– Teraz jest inaczej – powiedział. – Od dzisiaj zaczniemy chodzić do miejsc mocy. Nauczysz się, jak stać się dostępnym dla mocy.

Znowu dałem wyraz wewnętrznej rozterce. Powiedziałem, że się nie kwalifikuję do tego przedsięwzięcia.

– Daj spokój, pozwalasz sobie na głupie lęki – powiedział cicho, klepiąc mnie po plecach i uśmiechając się życzliwie. – Przemawiam teraz do twojego ducha myśliwego. Przecież lubisz włóczyć się ze mną po pięknej pustyni. Teraz już za późno, aby to porzucić.

Zaczął iść w kierunku pustynnego chaparralu. Dał mi znak ruchem głowy, abym poszedł za nim. Mógłbym wrócić do samochodu i odjechać, ale przecież bardzo lubiłem chodzić razem z nim. Lubiłem to wrażenie, którego doświadczałem tylko w jego towarzystwie, że rzeczywiście jest to przerażający, tajemniczy, a jednak piękny świat. Tak jak powiedział, złapałem się na haczyk.

Don Juan poprowadził mnie ku wzgórzom na wschodzie. Wycieczka okazała się bardzo długa. Był gorący dzień. Jednak wysokiej temperatury, zwykle dla mnie nie do zniesienia, jakoś nie odczułem.

Kawał drogi szliśmy kanionem. Don Juan wreszcie zatrzymał się i usiadł w cieniu kamieni. Wyjąłem krakersy z plecaka, ale on powiedział mi, żebym sobie nimi nie zawracał głowy. Chciał, abym usiadł w wyróżniającym się miejscu. Wskazał na samotnie stojący w odległości dziesięciu, piętnastu stóp prawie okrągły kamień i pomógł mi wspiąć się na niego. Myślałem, że siądzie razem ze mną, ale on podszedł tylko po to, aby podać mi kilka kawałków suszonego mięsa. Ze śmiertelną powagą powiedział, że to mięso mocy i trzeba je żuć powoli, nie mieszając z żadnym innym pożywieniem. Później wrócił w ocienione miejsce i usiadł, opierając się plecami o ścianę. Był spokojny, niemalże śpiący. Pozostał w tej pozycji, dopóki nie skończyłem jeść. Później usiadł wyprostowany i zwrócił głowę na prawo. Uważnie nasłuchiwał. Spojrzał na mnie dwa czy trzy razy, wstał nagle i zaczął wzrokiem badać otoczenie, tak jak to robi myśliwy. Automatycznie zastygłem w bezruchu na swoim miejscu i poruszałem tylko oczyma, śledząc jego poczynania. Bardzo ostrożnie wycofał się za skały, jakby spodziewał się, że podejdzie do nas zwierzyna. Wtedy zauważyłem, że znajdowaliśmy się w kolistym, podobnym do zatoczki zagięciu wyschłego koryta rzeki, otoczonym głazami z piaskowca.

Don Juan nagle wyszedł zza skał i uśmiechnął się do mnie. Przeciągnął się, ziewnął i podszedł do kamienia, na którym siedziałem. Rozluźniłem się i swobodnie usiadłem.

– Co się stało? – zapytałem szeptem.

Odpowiedział mi, wrzeszcząc, że w pobliżu nie ma nic, czym można by się niepokoić.

Poczułem gwałtowne szarpnięcie w żołądku. Jego odpowiedź była nienaturalna i niepojęty był dla mnie jego krzyk, którego z pewnością nie użyłby, nie mając ku temu ważnych powodów. Zacząłem zsuwać się z kamienia, ale on wrzasnął, że powinienem jeszcze chwilę tam pozostać.

– Co robisz? – zapytałem.

Usiadł i ukrył się pomiędzy dwiema skałami u podstawy głazu, na którym siedziałem. Później bardzo głośno powiedział, że musiał rozejrzeć się wkoło, bo wydawało mu się, że coś posłyszał. Zapytałem go, czy było to jakieś wielkie zwierzę. Don Juan przyłożył rękę do ucha i wrzasnął, że mnie nie słyszy i dlatego muszę do niego krzyczeć. Krępowałem się, ale on nalegał, abym krzyczał. Wrzasnąłem, że chciałbym wiedzieć, co się dzieje, a on odkrzyknął, że niczego tu nie ma. Następnie zapytał mnie, czy z wierzchołka mojego kamienia widzę coś niezwykłego. Powiedziałem, że nie, a wtedy on poprosił mnie, abym opisał mu widok rozciągający się na południe od nas.

Krzyczeliśmy tak do siebie przez jakiś czas, po czym dał mi znak, żebym zszedł na dół. Podszedłem do niego, a on szepnął mi do ucha, że krzyk był potrzebny do ujawnienia mojej obecności, ponieważ muszę stać się dostępny dla mocy wody zamieszkujących to wyjątkowe miejsce.

Rozejrzałem się wkoło, ale nie zauważyłem żadnej wody. Pokazał, że stoimy nad nią.

– Tutaj jest woda – szepnął – a także moc. Jest tutaj duch i musimy go wywabić. Może pójdzie za tobą.

Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o tym domniemanym duchu, ale don Juan nakazał całkowitą ciszę. Poradził mi, abym trwał w bezruchu i nawet szeptem czy najmniejszym drgnieniem nie zdradził naszej obecności.

Trwanie godzinami w zupełnym bezruchu wyraźnie było dla niego bardzo łatwe, za to dla mnie stanowiło wyjątkową torturę. Ścierpły mi nogi, bolały mnie plecy i czułem napięcie w ramionach i szyi. Całe ciało mi zdrętwiało i zmarzłem. Don Juan w końcu wstał. Po prostu skoczył na równe nogi i wyciągnął do mnie rękę, aby mi pomóc. Kiedy próbowałem się wyprostować, zwróciłem uwagę na niepojętą łatwość, z jaką don Juan poderwał się po kilku godzinach bezruchu. Minęło trochę czasu, zanim moje mięśnie odzyskały elastyczność potrzebną do chodzenia.

Don Juan skierował się ku domowi. Szedł bardzo wolno. Wyznaczył odległość trzech kroków jako dystans, który miałem utrzymywać, idąc za nim. Umyślnie błądził, naszą zwykłą trasę przecinał cztery czy pięć razy w różnych kierunkach. Kiedy w końcu dotarliśmy do domu, było późne popołudnie.

Próbowałem wypytywać go o wydarzenia minionego dnia. Wytłumaczył mi, że rozmowa nie jest potrzebna. Na razie muszę powstrzymać się od zadawania pytań, do czasu kiedy znajdziemy się w miejscu mocy.

Umierałem z ciekawości, aby dowiedzieć się, co przez to rozumie i szeptem próbowałem zadać pytanie, ale on, spoglądając surowo, przypomniał mi, że ubiliśmy interes.

Siedzieliśmy na werandzie przez kilka godzin. Pracowałem nad notatkami. Od czasu do czasu podawał mi kawałek suszonego mięsa. W końcu zrobiło się za ciemno na pisanie. Próbowałem myśleć o czekających mnie nowych przygodach, ale jakaś część mnie zupełnie odmówiła funkcjonowania i zasnąłem.

Sobota, 19 sierpnia 1961

Wczoraj rano don Juan i ja pojechaliśmy do miasta i zjedliśmy śniadanie w restauracji. Don Juan poradził mi, żebym zbyt drastycznie nie zmieniał swoich nawyków związanych z posiłkami.

– Twoje ciało nie jest przyzwyczajone do mięsa mocy powiedział. – Rozchorowałbyś się, gdybyś nie jadł tego co zwykle.

On sam zajadał z wielkim apetytem. Kiedy zacząłem z tego żartować, powiedział po prostu:

– Moje ciało lubi wszystko.

Koło południa znowu wybraliśmy się do wodnego kanionu. Aby zauważył nas duch, prowadziliśmy hałaśliwą rozmowę, a potem zachowywaliśmy przymusową ciszę, trwającą godzinami.

Kiedy opuściliśmy to miejsce, zamiast skierować się do domu, don Juan udał się w stronę gór. Najpierw dotarliśmy do łagodnych wzniesień, a później wspięliśmy się na szczyt jednego z wyższych wzgórz. Tutaj don Juan wybrał niczym nie osłonięte miejsce na odpoczynek. Powiedział, że musimy zaczekać na zmierzch i że powinienem zachowywać się w jak najbardziej naturalny sposób, co znaczy, że mogę zadawać wszelkie pytania, jakie tylko zechcę.

– Wiem, że tutaj czai się duch – powiedział bardzo cicho.

– Gdzie?

– Tam, w krzakach.

– Jaki to rodzaj ducha?

Popatrzył na mnie z ironicznym wyrazem twarzy i za-replikował:

– A ile jest ich rodzajów?

Zaśmialiśmy się. Ze zdenerwowania zadawałem głupie pytania.

– Wyjdzie o zmierzchu – powiedział. – Musimy tylko poczekać. Siedzieliśmy w ciszy. Zabrakło mi pytań.

– Teraz jest czas, kiedy musimy rozmawiać – powiedział. – Ludzki głos przyciąga duchy. Tam jeden już się czai. Abyśmy byli dla niego dostępni, powinniśmy rozmawiać.

Doświadczałem idiotycznego uczucia pustki. Nie mogłem niczego wymyślić. Don Juan zaśmiał się i poklepał mnie po plecach.

– Rzeczywiście, ciężki z ciebie typ – powiedział. – Kiedy masz mówić, zapominasz języka w gębie. No, rusz Jadaczką.

Zrobił zabawną minę, otwierając i zamykając usta z wielką szybkością.

– Są takie rzeczy, o których od teraz będziemy mówić tylko w miejscach mocy – kontynuował. – Przyprowadziłem cię tutaj, ponieważ zaczyna się twoja pierwsza próba. To jest miejsce mocy i możemy tutaj mówić tylko o niej.

– Naprawdę nie wiem, czym jest moc – powiedziałem.

– Moc jest czymś, czym zajmuje się wojownik – odparł. – Na początku to coś niewiarygodnego, bardzo odległego, o czym nawet trudno pomyśleć. To właśnie wydarza się teraz tobie. Później moc staje się czymś ważnym. Możesz jej nie mieć albo nawet nie zdawać sobie sprawy z jej istnienia, a jednak wiesz, że jest coś, czego przedtem nie dało się zauważyć. Następnie moc manifestuje się jako coś niekontrolowanego, co przychodzi do ciebie. Nie mogę powiedzieć, jak przychodzi ani czym naprawdę jest. Jest niczym, a jednak dokonuje cudów na twoich oczach. Aż w końcu moc staje się czymś, co jest w tobie, co kontroluje twoje działania, ale jednak pozostaje pod twoimi rozkazami.

Nastąpiła krótka pauza. Don Juan zapytał mnie, czy wszystko zrozumiałem. Czułem się zabawnie, dając twierdzącą odpowiedź. Chyba zauważył moją konsternację, bo zachichotał.

– Właśnie teraz zamierzam nauczyć cię pierwszego kroku do osiągnięcia mocy – powiedział, jakby dyktował list do mnie. – Zamierzam nauczyć cię, jak ustawić śnienie.

Spojrzał na mnie znowu i zapytał, czy wiem, co ma na myśli. Odpowiedziałem, że nie. W ogóle z trudnością nadążałem za tym, co mówił. Wyjaśnił, że ustawienie śnienia oznacza posiadanie prostej i praktycznej kontroli nad ogólną sytuacją we śnie. Takiej kontroli, jaką mamy na pustyni, kiedy możemy dokonać wyboru pomiędzy wejściem na wzgórze, a pozostaniem w cieniu wodnego kanionu.

– Musisz zacząć od czegoś bardzo prostego – powiedział. – Dzisiejszej nocy musisz patrzeć w snach na swoje ręce.

Zaśmiałem się głośno. Jego ton był tak zwyczajny, jakby opowiadał mi o czymś, co należy do zjawisk codziennych.

– Dlaczego się śmiejesz? – zapytał zdziwiony.

– Jak mam patrzeć we śnie na ręce?

– Bardzo prosto, skieruj na nie swój wzrok. O tak.

Pochylił głowę do przodu i z otwartymi ustami zaczął się gapić na swoje ręce. Wyglądał tak komicznie, że nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.

– A teraz poważnie. Jak spodziewasz się, że to zrobię? – zapytałem.

– Tak, jak ci powiedziałem – odburknął. – Możesz oczywiście patrzeć na cokolwiek, na co ci się podoba, do cholery. Jeśli o to chodzi, mogą to być palce u nóg, twój brzuch czy kutas. Powiedziałem ci o rękach, ponieważ dla mnie najłatwiej jest patrzeć na nie. Nie myśl, że to żart. Śnienie jest tak poważne jak widzenie, umieranie czy każda inna rzecz w tym przerażającym, tajemniczym świecie.

Pomyśl o tym, jak o czymś zabawnym. Wyobraź sobie wszystkie niepojęte rzeczy, jakie dzięki temu możesz osiągnąć. Człowiek polujący na moc nie podlega prawie żadnym ograniczeniom w swoim śnieniu.

Poprosiłem go, aby dał mi jakieś wskazówki.

– Nie ma żadnych wskazówek – powiedział. – Patrz tylko na swoje ręce.

– Z pewnością jest jeszcze coś, co mógłbyś mi powiedzieć – nalegałem.

Pokręcił przecząco głową i zezując, rzucił na mnie kilka krótkich spojrzeń.

– Każdy z nas jest inny – powiedział w końcu. – Wskazówką dla ciebie mogłoby być tylko to, co ja sam robiłem, kiedy się uczyłem. Nie jesteśmy tacy sami, w ogóle nie Jesteśmy podobni.

– Może jednak powiedziałbyś coś, co by mi pomogło.

– Będzie prościej, jeśli będziesz tylko wiedział, że masz patrzeć na swoje ręce. – Wyglądał, jakby układał myśli, i rytmicznie kiwał głową. – Zawsze kiedy spojrzysz na jakąś rzecz w swoich snach, ona zmienia kształt – powiedział po długiej chwili ciszy. – Sztuka ustawiania śnienia nie polega tylko na widzeniu rzeczy, ale na utrzymywaniu ich widoku. Śnienie staje się rzeczywiste kiedy udaje ci się skupić na wszystkim, co zechcesz. Wtedy nie ma różnicy pomiędzy tym, co robisz, kiedy śpisz i kiedy nie śpisz. Rozumiesz, o czym mówię?

Powiedziałem, że chociaż zrozumiałem, o czym mówił, to jednak nie jestem w stanie zaakceptować jego poglądu. Przytoczyłem argument, że w cywilizowanym świecie są setki ludzi, którzy ogarnięci iluzją nie potrafią odróżnić tego, co się dzieje w świecie rzeczywistym od swoich fantazji. Powiedziałem, że bez wątpienia takie osoby są psychicznie chore, a moje obawy wzrastają za każdym razem, kiedy doradza mi, abym zachowywał się jak wariat.

Po tym moim długim wyjaśnieniu don Juan wykonał komiczny gest rozpaczy, przykładając ręce do policzków i głośno wzdychając.

– Zostaw swój cywilizowany świat – powiedział. – Niech będzie taki, jaki jest! Nikt nie każe ci się zachowywać jak szaleniec. Jak już ci powiedziałem, wojownik musi być doskonały, po to aby wiedzieć, jak obchodzić się mocami, na które poluje. Jak możesz uważać, że wojownik nie potrafi odróżniać tak podstawowych stanów? Natomiast ty, przyjacielu, który doskonale wiesz, czym jest rzeczywisty świat, gdybyś miał polegać na swojej zdolności odróżniania rzeczywistego od nierzeczywistego, od razu spaprałbyś całą robotę i umarł.

Najwyraźniej nie udało mi się przekazać tego, o co mi rzeczywiście chodziło. Zawsze, gdy sprzeciwiałem się temu, co mówił, wyrażałem po prostu moje ogrornn6 rozgoryczenie tym, że jestem na z góry straconej pozycji– Nie próbuję wpędzać cię w chorobę, wariacie – kontynuował don Juan. – Możesz to zrobić sam, bez mojej pomocy. Lecz siły, które nami kierują, przyprowadziły de do mnie, a ja usiłowałem cię nauczyć, jak zmienić twój głupi sposób życia, abyś mógł prowadzić mocne i czyste życie myśliwego. Później moce zwróciły mi uwagę, że powinieneś stać się nieskazitelnym wojownikiem. Wydaje mi się, że jednak tego nie potrafisz. Ale kto może być tego pewny? Jesteśmy tak tajemniczymi i tak przerażającymi istotami jak ten bezkresny świat. Więc któż może wiedzieć, do czego jesteś zdolny?

W głosie don Juana pobrzmiewała nuta smutku. Chciałem go przeprosić, ale on znów zaczął mówić.

– Nie musisz patrzeć na swoje ręce – powiedział. – Jak już ci mówiłem, możesz wybrać to, co zechcesz. Lecz zdecyduj się wcześniej, a później znajdź to w swoich snach. Powiedziałem ci o rękach, ponieważ one są tam zawsze.

Kiedy zaczną zmieniać kształt, musisz przenieść wzrok na coś innego, a później spojrzeć na nie znowu. Opanowanie tej techniki wymaga czasu.

Byłem tak zajęty pisaniem, że nie zauważyłem, iż zaczęło się już ściemniać. Słońce już zniknęło za horyzontem. Niebo było pochmurne i nadciągał już zmierzch. Don Juan wstał i zaczął rzucać ukradkowe spojrzenia na południe.

– Chodźmy – powiedział. – Musimy iść na południe i poczekać, aż pokaże się duch wody.

Szliśmy może pół godziny. Krajobraz gwałtownie się zmienił i znaleźliśmy się na obszarze pozbawionym roślinności. Było tam wielkie okrągłe wzgórze, na którym chaparral został wypalony. Wyglądało jak łysa głowa. Udaliśmy się w jego kierunku. Myślałem, że don Juan będzie chciał wspiąć się po jego łagodnym stoku, ale on się zatrzymał i przyjął niezwykle czujną postawę. Całe Jego ciało zdawało się napięte niczym jeden mięsień; Przez chwilę drżał. Później znów się rozluźnił i stanął niedbale. Na próżno się głowiłem, jak mógł utrzymywać pozycję pionową przy takim rozluźnieniu mięśni.

W tym momencie szarpnął mną bardzo silny podmuch wiatru. Don Juan zwrócił się w kierunku wiatru, na zachód. Nie używał mięśni do wykonania obrotu, a przynajmniej nie robił tego tak jak ja. Wydawało mi się, że ciało don Juana pociągnęła jakaś siła z zewnątrz. Wyglądało to tak, jakby ktoś inny go odwrócił.

Cały czas wpatrywałem się w niego. On patrzył na mnie kącikami oczu. Jego twarz wyrażała zdecydowanie i nieugiętą wolę. To uczucie przenikało całą jego istotę; wpatrywałem się w niego jak urzeczony. Nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji, która wymagałaby tego rodzaju dziwnej koncentracji.

Nagle zadrżał, jakby ktoś spuścił na niego zimny prysznic. Jego ciało poddało się jeszcze jednemu wstrząsowi, a później don Juan zaczął iść, jakby nic się nie wydarzyło.

Udałem się za nim. Obeszliśmy nagie wzgórza od wschodu i doszliśmy do środkowej części podnóża. Tutaj don Juan zatrzymał się, zwracając się twarzą na zachód. Z miejsca, na którym staliśmy, szczyt wzgórza nie wydawał się już taki okrągły i gładki jak z dużej odległości. W pobliżu jego wierzchołka znajdowała się jaskinia albo dziura. W skupieniu wpatrywałem się w nią, ponieważ don Juan robił to samo. Przy następnym silnym podmuchu wiatru dreszcz przeszedł mi po plecach. Don Juan zwrócił się na południe i zaczął wzrokiem penetrować cały teren.

– Tam – powiedział szeptem i wskazał na jakiś obiekt na ziemi.

Wytężyłem wzrok, aby coś zobaczyć. Jakieś dwadzieścia stóp od nas coś leżało na piasku. Było jasnobrązowe i drżało, kiedy na to patrzyłem. Skoncentrowałem na tym całą swoją uwagę. Było prawie okrągłe, jakby skulone, przypominało zwiniętego w kłębek psa.

– Co to jest? – szeptem zapytałem don Juana.

– Nie wiem – odparł podobnie cicho. – Według ciebie, na co to wygląda? Powiedziałem mu, że podobne jest do psa.

– Zbyt duże jak na psa – powiedział rzeczowo.

Zrobiłem kilka kroków w kierunku tej rzeczy, ale don Juan zatrzymał mnie łagodnie. Zacząłem się znowu wpatrywać. Niewątpliwie było to jakieś zwierzę, albo śpiące, albo martwe. Prawie mogłem dostrzec jego głowę i uszy sterczące jak u wilka. Wówczas byłem już najzupełniej przekonany, że to jakieś skulone zwierzę. Pomyślałem sobie, że może to być brązowy cielak. Szepnąłem to don Juanowi. Odpowiedział, że jest za bardzo skulone jak na cielę, a poza tym ma sterczące uszy.

Zwierzę znowu zadrżało i wtedy przekonałem się, że jest żywe. Widziałem, jak oddycha, chociaż jego boki nie poruszały się rytmicznie. Spazmatycznie łapało powietrze. W tym momencie nagle zrozumiałem.

– To zwierzę jest w agonii – szepnąłem don Juanowi.

– Masz rację – wyszeptał w odpowiedzi. – Ale co to za zwierzę?

Nie byłem w stanie dostrzec żadnych wyróżniających się cech. Don Juan zrobił kilka ostrożnych kroków w jego kierunku. Podążyłem za nim. W tym czasie zrobiło się już całkiem ciemno i musieliśmy zbliżyć się jeszcze o dwa kroki, aby widzieć zwierzę.

– Uważaj – szepnął mi don Juan do ucha. – Jeśli jest umierające, może na nas skoczyć, wykorzystując resztkę swojej energii.

Zwierzę, jeśli to było zwierzę, zdawało się dogorywać jego oddech był nieregularny, ciałem wstrząsały skurcze, ale nie zmieniło swojej skulonej pozycji. W pewnym momencie niezwykle silny spazm podniósł je z ziemi. dosłyszałem nieludzki wrzask i zwierzę wyprostowało nogi. Miało tak przerażające pazury, że na ich widok zrobiło mi się niedobrze. Po wyprostowaniu nóg, przewróciło się na bok, a później przetoczyło na grzbiet. Posłyszałem potężny ryk i krzyczącego don Juana:

– Uciekaj! Ratuj swoje życie!

Właśnie to robiłem. Wdrapałem się na szczyt wzgórza z niewiarygodną szybkością i zręcznością. Kiedy byłem w połowie drogi, odwróciłem się i zobaczyłem don Juana stojącego w tym samym miejscu. Dał mi znak, abym zszedł na dół. Zbiegłem więc do niego.

– Co się stało? – zapytałem bez tchu.

– Myślę, że zwierzę nie żyje – powiedział.

Zbliżyliśmy się do niego ostrożnie. Leżało na grzbiecie. Kiedy podszedłem bliżej, o mało nie krzyknąłem ze strachu. Przekonałem się, że jeszcze nie zdechło. Jego ciałem wciąż wstrząsały skurcze. Nogi sterczące w górę dziko podrygiwały. Zwierzę niewątpliwie wydawało ostatnie tchnienie.

Stanąłem przed don Juanem. Nowe szarpnięcie poruszyło ciałem zwierzęcia i wtedy zobaczyłem jego głowę. Przerażony odwróciłem się do don Juana. Sądząc po korpusie, zwierzę z pewnością było ssakiem, jednak miało dziób jak ptak.

Wpatrywałem się w nie w stanie absolutnego przerażenia. Mój umysł nie mógł uwierzyć w istnienie czegoś takiego. Stałem oniemiały. Nie potrafiłem wypowiedzieć ani jednego słowa. W całym swoim życiu nie widziałem niczego podobnego. Coś niepojętego znajdowało się teraz przed moimi oczami. Chciałem, aby don Juan wytłumaczył mi, czym jest to nieprawdopodobne zwierzę, ale byłem w stanie jedynie coś wymamrotać. Wpatrywał się we mnie. Spoglądałem raz na niego, raz na zwierzę, aż wreszcie wszystko poskładało mi się w całość i wiedziałem już, czym było. Zbliżyłem się i podniosłem je. Była to wielka gałąź krzewu. Została spalona i prawdopodobnie wiatr nawiał pyłu i popiołu, które przykryły gałąź, nadając jej wygląd wielkiego, brzuchatego zwierzęcia. Kolor spopielonych resztek, kontrastując z zieloną roślinnością, nadał całej gałęzi barwę jasnobrązową.

Zaśmiałem się ze swojej głupoty i w podnieceniu opisałem don Juanowi, jak wiatr sprawił, że gałąź wyglądała jak żywe zwierzę. Wydawało mi się, że będzie zadowolony ze sposobu, w jaki rozwiązałem tajemnicę, ale on odwrócił się i zaczął iść na szczyt wzgórza. Podążyłem za nim. Wczołgał się do zagłębienia, które wyglądało jak jaskinia. Nie był to jednak otwór, ale płytka szczerba w piaskowcu.

Don Juan kilkoma małymi gałązkami zmiótł pył nagromadzony na dnie wgłębienia.

– Musimy pozbyć się kleszczy – wytłumaczył. Dał mi znak, abym usiadł, i kazał mi znaleźć sobie wygodne miejsce, bo spędzimy tutaj noc. Zacząłem mówić o gałęzi, ale uciszył mnie.

– To, co zrobiłeś, to nie żaden sukces – powiedział. – Zmarnowałeś wspaniałą moc, moc, która tchnęła życie w suchą gałąź.

Powiedział, że prawdziwym sukcesem byłoby, gdybym porzucił wszystko i podążył za mocą, aż świat przestałby istnieć. Nie wyglądało na to, żeby złościł się na mnie albo był rozczarowany moim postępowaniem. Ciągle powtarzał, że to tylko początek, a opanowanie mocy zajmuje dużo czasu. Poklepał mnie po ramieniu i zażartował, że jeszcze tego samego dnia byłem osobą, która wiedziała, co jest rzeczywiste, a co nie.

Byłem zakłopotany. Zacząłem przepraszać go za skłonność do zbytniej ufności w słuszność własnego postępowania.

– To nie ma znaczenia – powiedział. – Gałąź była prawdziwym zwierzęciem i żyła w momencie, kiedy moc ją dotknęła. Ponieważ to właśnie mocją ożywiała, więc cała sztuka, tak jak podczas śnienia, polega na tym, aby utrzymać jej obraz. Rozumiesz, co mam na myśli?

Chciałem zapytać o coś innego, ale uciszył mnie i powiedział, że przez całą noc powinienem trwać w kompletnej ciszy i czuwać. Tylko on będzie przez chwilę mówił.

Powiedział, że duch, który zna jego głos, może złagodnieje, słuchając jego dźwięku i zostawi nas w spokoju. Wyjaśnił, że próba stania się dostępnym dla mocy może być niebezpieczna. Moc posiada niszczącą siłę, która z łatwością może spowodować śmierć i dlatego trzeba ją traktować z wielką ostrożnością. Stawanie się dostępnym dla mocy musi się odbywać systematycznie i zawsze z wielką uwagą.

Polega to na ujawnieniu swej obecności przez kontrolowaną, ostentacyjną, głośną rozmowę albo inny rodzaj hałaśliwej aktywności. Później konieczne jest zachowanie długiej i całkowitej ciszy. Kontrolowany wybuch i kontrolowany spokój są oznakami wojownika. Don Juan powiedział, że dłużej powinienem zachować widok żywego potwora chwilę dłużej. W sposób kontrolowany, nie tracąc głowy ani nie odchodząc od zmysłów z podniecenia czy strachu, powinienem dążyć do “zatrzymania świata". Zwrócił mi uwagę na to, że kiedy uciekałem na górę, ratując swoje cenne życie, znajdowałem się w doskonałym stanie, aby zatrzymać świat. Połączyły się w nim lęk, groza, moc i śmierć. Stwierdził, że dość trudno byłoby powtórzyć ten stan.

Szepnąłem mu do ucha:

– Co rozumiesz przez zatrzymanie świata?

Popatrzył na mnie dziko, zanim odpowiedział, że jest to technika praktykowana przez tych, którzy polują na moc. Technika, dzięki której świat, który znamy, rozpada się.