Wstecz / Spis Treści / Dalej

16. Pierścień mocy

Sobota, 14 kwietnia 1962

Don Juan zważył w rękach nasze tykwy i stwierdził, że skończyło się nam jedzenie i nadszedł czas powrotu do domu. Obojętnie zauważyłem, że powrót zabierze nam co najmniej kilka dni. Powiedział, że nie wraca do Sonory, tylko jedzie do miasta na granicy, gdzie ma pewien interes do załatwienia.

Myślałem, że zaczniemy schodzić kanionem rzeki, ale don Juan skierował się ku północnemu zachodowi, na wysoką równinę wulkanicznych gór. Po jakiejś godzinie drogi zaprowadził mnie do głębokiego wąwozu, który kończył się w miejscu, gdzie dwa stoki prawie się ze sobą stykały. Dziwne zbocza wyglądały jak zakończone ukośnym, wklęsłym mostem rozciągającym się pomiędzy dwoma wierzchołkami.

Don Juan wskazał na to miejsce.

– Skoncentruj tam wzrok – powiedział. – Słońce świeci prawie pionowo.

Wyjaśnił, że w południe światło słońca może mi pomóc w osiągnięciu nie-działania. Następnie udzielił mi serii wskazówek: mam rozluźnić obcisłe ubranie, usiąść ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywać się intensywnie w punkt, który mi wybrał.

Po niebie płynęło tylko kilka chmur, ale żadna nie pojawiła się na zachodzie. Był gorący dzień i słońce świeciło na zastygłą lawę. Bardzo uważnie obserwowałem wskazany obszar.

Po długim czuwaniu zapytałem, co szczególnego powinienem zobaczyć. Niecierpliwym gestem don Juan kazał mi być cicho.

Byłem zmęczony. Chciało mi się spać. Na wpół przymknąłem oczy. Ponieważ swędziały mnie, potarłem je, ale moje ręce były lepkie i oczy zaczęły mnie piec od potu. Spojrzałem na szczyty zastygłej lawy i nagle całe góry rozbłysły.

Powiedziałem don Juanowi, że kiedy zezuję, widzę cały łańcuch górski jako splątany szereg świetlistych włókien.

Powiedział mi, abym prawie nie oddychał, ażeby utrzymać widok świetlnych włókien: chciał też, abym nie wpatrywał się w nie, ale patrzył obojętnie na pewien punkt na horyzoncie, bezpośrednio nad zboczem. Postępowałem zgodnie z jego instrukcjami i byłem w stanie utrzymać ten widok niezmierzonego przestworu pokrytego siecią światła.

Don Juan powiedział bardzo łagodnie, że powinienem spróbować wyizolować obszary ciemności wewnątrz pola świetlnych włókien. Zaraz po znalezieniu ciemnego punktu mam otworzyć oczy i sprawdzić, gdzie jest umiejscowiony na przedniej ścianie zbocza.

Nie potrafiłem znaleźć żadnego ciemnego obszaru. Robiłem zeza i otwierałem oczy wiele razy. Don Juan zbliżył się do mnie i wskazał na punkt po prawej stronie, a później na inny, bezpośrednio przede mną. Próbowałem zmieniać pozycję. Myślałem, że wtedy będę w stanie dostrzec domniemany obszar ciemności, na który wskazywał don Juan, ale on potrząsnął moim ramieniem i surowym tonem kazał mi siedzieć spokojnie i być cierpliwym.

Znowu zrobiłem zeza i jeszcze raz zobaczyłem sieć świetlnych włókien. Patrzyłem na nią przez chwilę, a później szerzej otworzyłem oczy. W tym momencie posłyszałem słaby grzmot – można byłoby go wytłumaczyć jako odległy odgłos odrzutowca – a potem, mając otwarte oczy, zobaczyłem cały łańcuch górski przed sobą jako ogromne pole małych punktów światła. Wyglądało to tak, jakby przez krótki moment metaliczne cętki w zastygłej lawie, wszystkie razem, zgodnie zaczęły odbijać światło słońca. Potem to światło stało się przyćmione i nagle zgasło, a góry stały się masą matowych, brązowych skał. W tej samej chwili zaczął wiać wiatr i zrobiło się zimno.

Chciałem się odwrócić, aby się przekonać, czy słońce zaszło za chmury, ale don Juan złapał mnie za głowę i nie pozwolił mi się poruszyć. Powiedział, że jeśli się odwrócę, mogę uchwycić częściowy widok istoty z gór, sprzymierzeńca, który podąża naszym śladem. Zapewnił mnie, że nie mam wystarczającej siły, aby to znieść. Następnie dodał, że grzmot, który słyszałem, stanowił specyficzny sposób, w jaki sprzymierzeniec zamanifestował swoją obecność.

Potem wstał i zapowiedział, że będziemy się wspinać na zbocze.

– Dokąd idziemy? – zapytałem.

Wskazał na ten obszar, który wyznaczył jako punkt ciemności. Wytłumaczył mi, że dzięki nie-działaniu poznał ten punkt jako możliwe centrum mocy albo miejsce, gdzie można znaleźć przedmioty mocy.

Po trudnej wspinaczce osiągnęliśmy cel. Don Juan stał przez chwilę bez ruchu, o kilka stóp ode mnie. Próbowałem zbliżyć się do niego, ale dał mi znak ręką, abym się zatrzymał. Wydawało mi się, że stara się zorientować w terenie. Widziałem tył jego głowy poruszający się tak, jakby z góry na dół omiatał wzrokiem górę. Potem pewnym krokiem skierował się do występu skalnego. Usiadł i zaczął ręką zmiatać pył ze skały. Kopał palcami wokół wystającego małego kawałka kamienia, oczyszczając go w ten sposób. Następnie kazał mi go wyjąć.

Kiedy tylko to uczyniłem, kazał mi go natychmiast schować pod koszulę, ponieważ był przedmiotem mocy, który należał do mnie. Powiedział, że daje mi go, abym go zatrzymał. Powinienem go wypolerować i dbać o niego.

Zaraz potem zaczęliśmy schodzić do kanionu i kilka godzin później znaleźliśmy się na wysokiej pustyni u stóp wulkanicznych gór. Don Juan szedł jakieś dziesięć stóp przede mną i utrzymywał bardzo szybkie tempo. Kierowaliśmy się na południe. Ciężki wał chmur na zachodzie nie pozwolił nam zobaczyć zachodu słońca, ale zatrzymaliśmy się i poczekaliśmy do momentu kiedy prawdopodobnie zniknęło za horyzontem.

Wtedy don Juan zmienił kierunek i skierował się na południowy wschód. Weszliśmy na wzgórze i, kiedy znaleźliśmy się na wierzchołku, zauważyłem czterech mężczyzn zbliżających się do nas z południa.

Spojrzałem na don Juana. Nigdy dotąd podczas naszych wypraw nie spotkaliśmy ludzi i nie wiedziałem, jak mam się zachować w takiej sytuacji. Ale don Juan nie wydawał się nimi zainteresowany. Szedł, jak gdyby nic się nie wydarzyło.

Mężczyźni poruszali się bez pośpiechu. Klucząc, leniwie zbliżali się do nas. Kiedy byli już blisko, zauważyłem, że to czterej młodzi Indianie. Wyglądało na to, że rozpoznali don Juana. Odezwał się do nich po hiszpańsku. Oni mówili bardzo cicho i traktowali go z wielkim szacunkiem. Tylko jeden z nich odezwał się do mnie. Szeptem zapytałem don Juana, czy również mogę z nimi porozmawiać, a on skinął głową.

Kiedy rozpocząłem z nimi pogawędkę, okazali się bardzo przyjacielscy i komunikatywni, szczególnie ten, który sam się do mnie zwrócił. Powiedzieli mi, że znaleźli się tutaj, poszukując kwarcowych kryształów mocy. Przez kilka dni chodzili wokół wulkanicznych gór, ale im się nie poszczęściło.

Don Juan rozejrzał się wkoło i wskazał skalisty teren, jakieś dwieście metrów stąd.

– To dobre miejsce na krótkotrwały obóz – powiedział.

Zaczął iść w jego kierunku, a my wszyscy udaliśmy się za nim.

Nasze obozowisko było bardzo nierówne, pozbawione krzewów. Siedliśmy na kamieniach. Don Juan ogłosił, że idzie z powrotem do chaparralu, aby nazbierać suchych gałęzi na ogień. Chciałem mu pomóc, ale szepnął mi, że będzie to specjalny ogień dla tych młodych, odważnych ludzi i nie potrzebuje mojej pomocy.

Ci zaś siedli w ciasnej gromadce wokół mnie. Jeden z nich oparł się nawet plecami o moje. Byłem trochę zakłopotany.

Kiedy don Juan wrócił z wiązką chrustu, pochwalił ich za rozwagę i powiedział mi, że młodzi ludzie byli uczniami czarownika i że podczas myśliwskich wypraw po obiekty mocy regułą jest, aby robić krąg, w którego centrum dwóch ludzi siedzi plecami do siebie.

Jeden z przybyszy zapytał mnie, czy kiedykolwiek sam znalazłem kryształ. Odpowiedziałem mu, że don Juan nigdy nie zabrał mnie na ich poszukiwanie.

Don Juan wybrał miejsce w pobliżu wielkiego głazu i zaczął przygotowywać ognisko. Żaden z młodych ludzi nie ruszył się, aby mu pomóc, ale każdy z nich uważnie go obserwował. Kiedy wszystkie gałęzie płonęły, don Juan siadł, opierając się o głaz. Ogień znajdował się po jego prawej stronie.

Młodzi ludzie wyraźnie wiedzieli, co się dzieje, natomiast ja nie miałem zielonego pojęcia, jak zachowywać się w towarzystwie uczniów czarownika.

Obserwowałem ich. Usiedli twarzą do don Juana, tworząc regularne półkole. Zauważyłem, że jego miejsce znajduje się bezpośrednio przede mną, dwóch młodzieńców miałem po mojej lewej, a innych dwóch po prawej stronie.

Don Juan zaczął opowiadać im, że jestem w wulkanicznych górach, aby uczyć się nie-działania, i że podąża za nami sprzymierzeniec. Pomyślałem, że to dramatyczny początek i miałem rację. Młodzi ludzie zmienili pozycję i usiedli z lewą nogą podwiniętą pod siedzenie. Nie zwróciłem uwagi, jak siedzieli poprzednio. Przyjąłem, że tak samo jak ja, po turecku. Krótkie spojrzenie na don Juana ujawniło mi, że on także siedział z lewą nogą podwiniętą. Ledwie dostrzegalnym gestem brody wskazał na moją pozycję. Jak gdyby nigdy nic, podwinąłem lewą nogę.

Don Juan powiedział mi kiedyś, że taką postawą przyjmuje czarownik, kiedy sytuacja jest niepewna. Zawsze jednak okazywało się, że jest to dla mnie bardzo męcząca pozycja. Wiedziałem, że takie siedzenie przez cały jego wykład będzie dla mnie okropną męczarnią. Don Juan był w pełni tego świadomy, więc w zwięzły sposób zaczął wyjaśniać młodym ludziom, że kryształy kwarcu można znaleźć w określonych miejscach na tym obszarze. Gdy tylko się je wyszuka, należy je nakłonić do opuszczenia swego miejsca, stosując specjalne techniki. Wtedy kryształy stają się samym człowiekiem, a ich moc sięga daleko poza nasze rozumienie.

Powiedział, że zwykle występują w skupiskach i do tego, kto je znajdzie, należy wybór pięciu najdłuższych i najlepiej wyglądających słupków kwarcu i oddzielenie ich od macierzystej skały. Znalazca jest odpowiedzialny za ich pocięcie i wypolerowanie mające na celu ich zaostrzenie i dopasowanie wielkością i kształtem do palców prawej ręki.

Powiedział nam, że kryształy kwarcu są bronią używaną podczas czarów. Zwykle rzuca się je, aby zabić: przebijają one ciało wroga, a później wracają do ręki właściciela, jakby nigdy jej nie opuszczały.

Następnie opowiedział o poszukiwaniu ducha, który zamienia zwykłe kryształy w broń. Pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, jest znalezienie odpowiedniego miejsca służącego do wywabienia ducha. Musi ono znajdować się na szczycie wzgórza, a odkrywa sieje, przesuwając dłoń zwróconą w kierunku ziemi, dopóki nie wyczuje się ciepła. Wtedy należy na tym miejscu rozpalić ogień. Don Juan wyjaśnił, że sprzymierzeńca przyciągają płomienie, a swoją obecność zdradza on, wydając serię powtarzających się dźwięków. Osoba poszukująca sprzymierzeńca musi podążać w kierunku, skąd dochodzą, dopóki sprzymierzeniec sam się nie objawi. Potem trzeba go powalić na ziemię i przytrzymać, aby przełamać jego opór. Wtedy właśnie można go zmusić do dotknięcia kryształów, aby napełnić je mocą.

Ostrzegł nas, że w tych górach znajdują się też inne siły, które nie przypominają sprzymierzeńców. Nie czynią żadnych hałasów, pojawiają się jako migające cienie i w ogóle nie posiadają mocy.

Don Juan dodał, że jaskrawo zabarwione pióro albo wypolerowane kryształy kwarcu przyciągają uwagę sprzymierzeńca, ale właściwie każdy inny przedmiot jest tak samo dobry, ponieważ najważniejsze nie jest znalezienie przedmiotu, ale siły, która napełniłaby go mocą.

– Co za pożytek z posiadania pięknie wypolerowanych kryształów, jeśli nigdy nie znajdziecie ducha dającego moc? – powiedział. – Natomiast jeśli nie macie kryształów ale znaleźliście ducha, możecie dać mu do dotknięcia właściwie wszystko. Jeśli nie znajdziecie nic innego, możecie wystawić swoje kutasy.

Młodzi ludzie zachichotali. Najodważniejszy z nich, ten, który pierwszy ze mną rozmawiał, zaśmiał się głośno. Zauważyłem, że don Juan skrzyżował nogi i był rozluźniony. Wszyscy młodzi ludzie również skrzyżowali nogi. Usiłowałem w niewymuszony sposób przejść do tej bardziej wygodnej pozy, ale moje lewe kolano chyba miało uszkodzony nerw, ponieważ musiałem stanąć i biec w miejscu przez kilka minut.

Don Juan skomentował to żartem. Powiedział, że wyszedłem z wprawy w klęczeniu, ponieważ od lat nie byłem u spowiedzi, przynajmniej od czasu kiedy włóczę się razem z nim.

Wywołało to wielkie poruszenie wśród młodych ludzi. Wstrząsały nimi wybuchy śmiechu. Niektórzy zakryli twarz i chichotali nerwowo.

– Mam zamiar coś wam pokazać, chłopcy – powiedział obojętnie don Juan, kiedy przestali się śmiać.

Zgadywałem, że chce pokazać nam jakiś przedmiot mocy, który trzyma w swoim worku. Przez moment myślałem, że młodzi ludzie zgromadzą się wokół niego, bo wszyscy równocześnie wykonali gwałtowny ruch. Lekko pochylili się do przodu, jak gdyby mieli wstać, ale tylko podwinęli lewą nogę i znowu siedli w tej tajemniczej postawie, która była dla mnie bardzo niewygodna.

Możliwie swobodnym ruchem podwinąłem lewą nogę. Zauważyłem, że kiedy nie siedzę na stopie i utrzymuję półklęczącą pozycję, kolana nie bolą mnie tak bardzo.

Don Juan wstał i obchodząc łukiem wielki głaz, zniknął nam z oczu.

Musiał podsycić ogień, zanim wstał, kiedy ja zajmowałem się swoją nogą, bo teraz zaczęły trzaskać nowe gałęzie i płomienie strzeliły wysoko w górę. Efekt był wyjątkowo dramatyczny. Płomienie sięgnęły dwa razy wyżej. Don Juan nagle wyszedł zza głazu i stanął tam, gdzie siedział. Przeżyłem moment oszołomienia. Włożył śmieszny czarny kapelusz. Miał daszki po bokach, przy uszach, i był okrągły na górze. Wydawało mi się, że to prawdziwy piracki kapelusz. Miał czarny płaszcz z długimi połami, zapięty na jeden błyszczący metalowy guzik, i drewnianą nogę.

Zaśmiałem się do siebie. Don Juan wyglądał naprawdę głupio w tym pirackim kostiumie. Zastanawiałem się, skąd mógł go zdobyć na tym pustkowiu. Założyłem, że musiał być ukryty za skałą. Pomyślałem sobie, że don Juanowi brakuje tylko przepaski na oku i papugi na ramieniu, aby jego przebranie było doskonałe.

Popatrzył na każdego z nas, omiatając nasze postacie wzrokiem z prawa na lewo. Potem spojrzał ponad nami w ciemność z tyłu. Pozostawał w tej pozycji przez chwilę, a potem zniknął za głazem.

Nie zauważyłem, jak szedł. Oczywiście musiał zgiąć nogę w kolanie, aby udawać człowieka z drewnianą protezą. Kiedy odwrócił się i wchodził za głaz, powinienem ją zobaczyć, ale byłem tak otumaniony jego pojawieniem się, że nie zwróciłem uwagi na szczegóły.

Płomienie straciły swoją moc w tym samym momencie, kiedy don Juan wszedł za głaz. Pomyślałem sobie, że jego wyczucie czasu było doskonałe. Musiał sobie wyliczyć, jak długo będą się palić gałęzie, które dołożył do ognia i dostosować do tego moment swojego wejścia i wyjścia.

Zmiana intensywności ognia wywołała duże wrażenie na grupie. Młodzi ludzie stali się nerwowi. Kiedy płomienie się zmniejszyły, wszyscy razem, jak na komendę, wrócili do pozycji ze skrzyżowanymi nogami.

Spodziewałem się, że don Juan zaraz wyjdzie zza głazu i znowu usiądzie, ale tak się nie stało. Czekałem niecierpliwie. Młodzi ludzie siedzieli z niewzruszonym wyrazem twarzy.

Nie mogłem zrozumieć, co don Juan chciał osiągnąć poprzez tę komedię. Po długim oczekiwaniu zwróciłem się do młodego człowieka po prawej i po cichu zapytałem go, czy rzeczy, które don Juan włożył – śmieszny kapelusz i płaszcz z długimi połami – oraz to, że stał na drewnianej nodze, ma dla niego jakieś znaczenie.

Młody człowiek spojrzał na mnie ze śmiesznie zmieszaną miną. Wydawał się zakłopotany. Powtórzyłem pytanie i inny młody człowiek, siedzący obok niego, popatrzył na mnie uważnie. Potem spojrzeli na siebie, zdezorientowani. Powiedziałem, że według mnie, kapelusz, drewniana noga i płaszcz czyniły z niego prawdziwego pirata.

Wszyscy czterej mężczyźni zbliżyli się do mnie. Cicho chichotali i byli zdenerwowani. Wydawało się, że brakuje im słów. W końcu odezwał się najodważniejszy z nich. Powiedział, że don Juan nie miał żadnego kapelusza ani nie nosił długiego płaszcza i z pewnością nie stał na drewnianej nodze. Na głowie miał kaptur czy też szal i nosił kruczoczarną tunikę do samej ziemi, jak zakonnik.

– Nie! – cicho krzyknął inny młody człowiek. – Nie miał kaptura.

– To prawda – potwierdzili pozostali.

Mężczyzna, który przemówił pierwszy, spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

Powiedziałem im, że musimy bardzo dokładnie i spokojnie przeanalizować to, co się wydarzyło. Don Juan z pewnością chciał, abyśmy to zrobili, i dlatego zostawił nas samych.

Jeden z młodzieńców, ten najdalej ode mnie z prawej, powiedział, że don Juan był w łachmanach. Miał podarte poncho czy też pewien rodzaj indiańskiego płaszcza i znoszone sombrero. Trzymał koszyk z jakimiś rzeczami, ale nie jest pewny, co to było. Dodał, że don Juan właściwie nie był ubrany jak żebrak, ale bardziej wyglądał na człowieka, który powraca z niezwykle długiej podróży.

Młody człowiek, który widział don Juana w czarnym kapturze, stwierdził, że nie miał nic w rękach, ale za to włosy miał długie i dziko zmierzwione, jakby był człowiekiem, który właśnie zabił mnicha i założył jego szaty, ale nie może ukryć swojej dzikości.

Młody człowiek z lewej zaśmiał się i powiedział, że wszystko to jest bardzo dziwne. Według niego, don Juan był ubrany jak jakiś ważny człowiek, który właśnie zsiadł z konia. Miał skórzane nogawice do konnej jazdy, wielkie ostrogi, bicz, którym uderzał w lewą dłoń, stożkowaty kapelusz oraz dwa automatyczne pistolety kaliber czterdzieści pięć. Miał wygląd zamożnego właściciela rancza.

Mężczyzna stojący najdalej z lewej śmiał się zawstydzony i nie odważył się opowiedzieć o tym, co zobaczył. Usiłowałem go do tego nakłonić, ale inni nie byli nim zainteresowani. Chyba był zbyt nieśmiały, aby rozmawiać.

Ogień już dogasał, kiedy don Juan wyszedł zza skały.

– Lepiej zostawmy tych młodych ludzi, niech się zajmą swoimi sprawami – powiedział do mnie. – Pożegnaj się z nimi.

Nie patrzył na nich. Zaczął powoli odchodzić, aby dać mi czas na pożegnanie. Mężczyźni obejmowali mnie po kolei.

Nie było już żadnych płomieni na ognisku, ale żarzące się węgle dawały wystarczający blask. Don Juan wyglądał jak ciemny cień, a mężczyźni stali się wyraźnie zarysowanymi, nieruchomymi postaciami. Byli jak szereg kruczoczarnych posągów ustawionych na tle ciemności.

W tym właśnie momencie odczułem, jakie wrażenie wywarło na mnie to wydarzenie. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Zrównałem się z don Juanem. Rozkazująco powiedział mi, abym nie odwracał się, ponieważ w tej chwili ci młodzieńcy są kręgiem cieni.

Mój żołądek poczuł siłę pochodzącą z zewnątrz, jakby uchwyciła mnie jakaś ręka. Odruchowo krzyknąłem. Don Juan szepnął mi, że w tej okolicy jest tyle mocy, że będzie mi bardzo łatwo skorzystać z chodu mocy.

Biegliśmy kilka godzin. Upadłem pięć razy. Don Juan głośno liczył za każdym razem, kiedy traciłem równowagę. W końcu zatrzymał się.

– Usiądź, skul się pod skałą i zakryj brzuch rękami – szepnął mi do ucha.

Niedziela, 15 kwietnia 1962

Kiedy rano zrobiło się wystarczająco jasno, zaczęliśmy iść. Don Juan zaprowadził mnie do miejsca, gdzie zostawiłem samochód. Byłem głodny, ale poza tym czułem się ożywiony i wypoczęty.

Zjedliśmy trochę krakersów i popiliśmy wodą mineralną z butelki, którą miałem w samochodzie. Chciałem zadać don Juanowi kilka pytań, które nie dawały mi spokoju, ale on przyłożył palec do ust.

Po południu byliśmy już w granicznym mieście, w którym miałem go zostawić. Poszliśmy do restauracji zjeść lunch. Było w niej pusto. Usiedliśmy przy stoliku przy oknie wychodzącym na ruchliwą główną ulicę i zamówiliśmy jedzenie.

Don Juan był rozluźniony, w jego oczach czaił się figlarny błysk. Zdobyłem się na odwagę i zacząłem zasypywać go pytaniami. Przede wszystkim chciałem się czegoś dowiedzieć o jego przebraniu.

– Pokazałem ci odrobinę swego nie-działania – stwierdził, a jego oczy zdawały się rzucać blask.

– Ale nikt z nas nie widział tego samego przebrania – powiedziałem. – Jak to zrobiłeś?

– To bardzo proste – odparł. – Istnieją tylko przebrania, ponieważ wszystko, co robimy, jest w pewnym sensie jedynie przebraniem. Wszystko, co robimy, jak już ci powiedziałem, jest kwestią działania. Człowiek wiedzy potrafi zahaczyć się o czyjeś działanie i wywołać dziwne rzeczy. Ale one naprawdę nie są dziwne. Są dziwne tylko dla tych, którzy są schwytani w pułapkę działania.

Tych czterech młodych ludzi i ty sam nie jesteście jeszcze świadomi nie-działania, dlatego łatwo było was wszystkich ogłupić.

– Ale jak to zrobiłeś?

– To nie będzie miało dla ciebie żadnego sensu. Nie ma możliwości, żebyś to zrozumiał.

– Jednak spróbuj, proszę cię, don Juanie.

– Powiedzmy, że kiedy każdy z nas się rodzi, przynosi ze sobą mały pierścień mocy. Niemal od razu zaczynamy z niego korzystać. Zatem każdy z nas już od urodzenia jest zahaczony. Nasze pierścienie mocy są połączone z pierścieniami wszystkich pozostałych ludzi. Innymi słowy, są one zahaczone o działanie świata, aby stworzyć ten świat.

– Podaj mi przykład, abym mógł to zrozumieć – powiedziałem.

– Na przykład nasze pierścienie mocy, twój i mój, są teraz zahaczone o działanie w tym pokoju. Stwarzamy ten pokój. Nasze pierścienie mocy właśnie w tej chwili snują istnienie tego pokoju.

– Zaraz, zaraz – powiedziałem. – Ten pokój jest tutaj sam z siebie. Ja go nie stwarzam. Nie mam z tym nic wspólnego.

Don Juan nie zwracał uwagi na mój protest. Bardzo spokojnie utrzymywał, że pokój, w którym jesteśmy, został powołany do istnienia i jest utrzymywany dzięki sile pierścieni mocy każdego człowieka.

– Widzisz – kontynuował – każdy z nas zna działanie pokoi, ponieważ w ten czy inny sposób spędzamy w nich większą część swojego życia. Natomiast człowiek wiedzy rozwija inny pierścień mocy. Nazwałbym go pierścieniem nie-działania, ponieważ jest zahaczony o nie-działanie. Dzięki niemu może snuć inny świat.

Młoda kelnerka przyniosła nam jedzenie. Chyba uważała, że jesteśmy podejrzani, bo don Juan szepnął mi, że powinienem zapłacić, aby pokazać jej, że mamy pieniądze.

– Nie mam do niej pretensji, że nie ma do ciebie zaufania – powiedział i wybuchnął śmiechem. – Wyglądasz jak wszyscy diabli razem wzięci.

Zapłaciłem kobiecie i dałem jej napiwek, a kiedy zostawiła nas samych, zacząłem się wpatrywać w don Juana, usiłując znaleźć sposób powrotu do naszej rozmowy. Przybył mi z pomocą.

– Twoje trudności polegają na tym, że jeszcze nie rozwinąłeś swojego dodatkowego pierścienia mocy i twoje ciało nie zna nie-działania – powiedział.

Nie rozumiałem tego, co mówił. Moja ciekawość była ograniczona tylko do jednej, prozaicznej kwestii: chciałem wiedzieć, czy włożył ten kostium pirata, czy też nie.

Don Juan nie odpowiedział, tylko głośno się zaśmiał. Poprosiłem go o wyjaśnienie.

– Właśnie ci wszystko wyjaśniłem – odparł.

– To znaczy, że nie wkładałeś przebrania? – zapytałem.

– Zahaczyłem jedynie mój pierścień mocy o twoje działanie, to wszystko – powiedział. – Ty sam zrobiłeś resztę, podobnie jak i pozostali.

– To nieprawdopodobne! – wykrzyknąłem.

– Wszyscy zostaliśmy nauczeni tego, aby zgadzać się co do działania – powiedział łagodnie. – Nie masz żadnego pojęcia o mocy, jaką daje ta zgoda. Na szczęście, nie-działanie jest równie wspaniałe i potężne.

Poczułem niekontrolowany skurcz w żołądku. Pomiędzy tym, czego doświadczyłem na własnej skórze a jego wyjaśnieniem istniała przepaść nie do przebycia. Zakończyłem ostateczną obroną, którą jak zwykle było zwątpienie i brak zaufania oraz pytanie, czy don Juan nie mógł być w zmowie z młodymi ludźmi i wszystkiego tego zaaranżować?

Zmieniłem temat i zapytałem o czterech uczniów.

– Czy nie powiedziałeś mi, że są cieniami? – zapytałem.

– To prawda.

– Czy są sprzymierzeńcami?

– Nie. Są uczniami człowieka, którego znam.

– Dlaczego nazwałeś ich cieniami?

– Dlatego że w tamtym momencie zostali dotknięci mocą nie-działania, a ponieważ nie są tacy głupi jak ty, przemienili się w coś całkiem różnego od tego, co znasz. Z tego powodu nie chciałem, abyś na nich patrzył. Mogło by ci to tylko zaszkodzić.

Nie miałem już więcej pytań, nie byłem też już głodny.

Don Juan jadł ze smakiem i był w doskonałym nastroju. Ale ja czułem się przygnębiony. Nagle ogarnęło mnie zmęczenie. Uświadomiłem sobie, że ścieżka don Juana jest dla mnie zbyt stroma. Wyraziłem te myśli, mówiąc, że nie mam zdolności, aby zostać czarownikiem.

– Może następne spotkanie z Mescalito ci pomoże? – zapytał.

Zapewniłem go, że to ostatnia rzecz, o jakiej chciałbym usłyszeć, i że nawet nie brałem pod uwagę takiej możliwości.

– Muszą ci się przytrafić bardzo drastyczne przeżycia, abyś mógł pozwolić swojemu ciału odnieść korzyści z tego, czego się nauczyłeś – powiedział.

Wyraziłem opinię, że ponieważ nie jestem Indianinem, nie mam naprawdę zdolności do tego, żeby prowadzić niezwykłe życie czarownika.

– Może gdybym potrafił wyplątać się ze wszystkich moich zobowiązań, mogłoby mi się trochę lepiej powodzić w twoim świecie – powiedziałem. – Albo gdybym udał się z tobą na pustkowie. A teraz, kiedy faktycznie jedną nogą jestem w tym świecie, a drugą w tamtym, nigdzie nie ma ze mnie pożytku.

Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.

– To jest twój świat – powiedział, pokazując na ruchliwą ulicę za oknem. – Jesteś człowiekiem z tego świata i tu są twoje tereny łowieckie. Nie ma sposobu, aby uciec od działania naszego świata, dlatego też wojownik przemienia go w swój teren łowiecki. Będąc myśliwym, wojownik wie, że świat jest po to, aby go używać. Dlatego wykorzystuje każdą jego cząstkę. Wojownik jest jak pirat, który nie ma skrupułów, używając wszystkiego, czego chce. Ale w przeciwieństwie do pirata, nie czuje się obrażony, kiedy sam jest wykorzystywany.