Wstecz / Spis Treści / Dalej

7. Bycie niedostępnym

Czwartek, 29 czerwca 1961

Don Juan znowu, jak każdego dnia przez prawie tydzień, sprawił, że byłem zauroczony jego wiedzą dotyczącą specyficznych zachowań zwierzyny. Najpierw wyjaśnił mi, ą później zastosował w praktyce kilka sposobów polowania opartych na tym, co nazywał kaprysami przepiórek. Tak całkowicie pochłonęły mnie jego wyjaśnienia, że minął cały dzień, a ja nawet tego nie zauważyłem. Zapomniałem także o lunchu. Don Juan żartował, że opuszczenie posiłku to dla mnie coś całkiem niezwykłego.

Przed zakończeniem dnia złapał pięć przepiórek w niezwykle pomysłowe pułapki, które nauczył mnie budować i zastawiać.

– Dwie dla nas wystarczą – powiedział i wypuścił trzy pozostałe.

Następnie nauczył mnie, jak piec przepiórkę. Chciałem wyciąć kilka zakurzonych krzewów o zielonych gałęziach i liściach, aby zbudować palenisko, tak jak robił to mój dziadek, poprzetykane zielonymi gałązkami i liśćmi i uszczelnione ziemią. Don Juan jednak powiedział, ze nie ma potrzeby krzywdzić krzewów, bo już i tak skrzywdziliśmy przepiórki.

Kiedy skończyliśmy jeść, leniwie poszliśmy w kierunku skał. Usiedliśmy na zboczu z piaskowca, a ja żartobliwie stwierdziłem, że jeśli zostawiłby mi wolną rękę, Upiekłbym na rożnie wszystkie pięć przepiórek i na pewno smakowałyby one lepiej niż te przygotowane przez niego.

– Niewątpliwie – powiedział. – Ale jeśli zrobiłbyś to po swojemu, moglibyśmy nigdy nie opuścić tego miejsca w jednym kawałku.

– Co masz na myśli? – zapytałem. – Co by nam przeszkodziło?

– Krzewy, przepiórki, wszystko wokół dobrałoby się nam do skóry.

– Nigdy nie wiem, kiedy mówisz poważnie – rzekłem z wyrzutem.

Don Juan zrobił gest udawanej niecierpliwości i cmoknął ustami.

– Masz dziwne pojęcie o tym, co znaczy mówić poważnie – powiedział. – Śmieję się dużo, ponieważ lubię się śmiać, natomiast wszystko, co mówię, jest śmiertelnie poważne, nawet jeśli tego nie rozumiesz. Dlaczego świat miałby być taki, jakim ci się wydaje? Kto upoważnił cię do tego, aby tak mówić?

– Nie ma żadnego dowodu na to, że świat jest inny – powiedziałem.

Robiło się ciemno. Zastanawiałem się, czy nie czas wracać już do domu, ale don Juan nie spieszył się, a ja się dobrze bawiłem.

Wiatr był już zimny. Nagle don Juan wstał i powiedział, że musimy wspiąć się na wzgórze i stanąć w miejscu, gdzie nie ma krzewów.

– Nic się nie bój – dodał uspokajająco. – Jestem twoim przyjacielem i dopilnuję, żby nic złego ci się nie stało.

– Co masz na myśli? – zapytałem zatrwożony.

Don Juan posiadał najbardziej zdradliwą umiejętność zmieniania mojego nastroju, od witalnej radości do autentycznego strachu.

– O tej porze dnia świat jest bardzo dziwny – powiedział. – O to mi właśnie chodzi. Niezależnie od tego, co zobaczysz, nie bój się.

– A co mam zobaczyć?

– Jeszcze nie wiem – powiedział, wpatrując się w dal-Nie wydawał się szczególnie zmartwiony. Ja również zacząłem patrzeć w tym samym co on kierunku. Nagle ożywił się i wskazał lewą ręką w stronę ciemnego obszaru krzewów pustynnych.

– Tam jest – powiedział, jakby czekając na coś, co się nagle pojawiło.

– Co to jest? – zapytałem.

– Jest – powtórzył. – Spójrz! Spójrz! Nie widziałem niczego, tylko krzewy.

– Teraz jest tutaj – powiedział z napięciem w głosie. – Jest tutaj.

W tym momencie uderzył we mnie gwałtowny powiew wiatru. Zaczęły mnie piec oczy. Dalej wpatrywałem się we wskazanym kierunku. Nie było tam absolutnie nic nadzwyczajnego.

– Nic nie widzę – powiedziałem.

– Właśnie to poczułeś – odparł. – Właśnie teraz. Weszło ci w oczy i nie mogłeś zobaczyć.

– O czym ty mówisz?

– Specjalnie zabrałem cię na wzgórze – powiedział. – Dobrze nas stąd widać i coś przyjdzie do nas.

– Co? Wiatr?

– Nie tylko wiatr – powiedział surowo. – Dla ciebie może to wyglądać na wiatr, ponieważ wiatr jest tym, co znasz.

Wytężałem wzrok, wpatrując się w pustynne krzewy. Przez chwilę don Juan stał cicho obok mnie, później odszedł w pobliski chaparral i zaczął łamać gałęzie. Zebrał osiem i zrobił z nich wiązkę. Kazał mi postąpić tak samo i głośno przeprosić rośliny za ich okaleczenie.

Kiedy mieliśmy już dwie wiązki, powiedział, że polegniemy teraz z nimi na wzgórze i położymy się na plecach między dwoma wielkimi kamieniami. Na miejscu z wielką szybkością rozłożył gałęzie z mojej wiązki, zakrywając mi nimi całe ciało. Później sam się przykrył i wyszeptał mi poprzez liście, żebym zwrócił uwagę na to, jak ten niby wiatr ucichnie, gdy tylko staniemy się niezauważalni.

Ku mojemu najwyższemu zdumieniu, w jednej chwili wiatr rzeczywiście przestał wiać, tak jak zapowiedział don Juan. Może nie zauważyłbym zmiany, gdybym specjalnie na nią nie czekał. Przez chwilę wiatr świszczał poprzez liście nad moją głową, a później stopniowo wokół nas zapanowała cisza.

Szepnąłem don Juanowi, że wiatr ustał, a on także szeptem odpowiedział mi, że nie powinienem robić żadnego widocznego ruchu ani hałasu, ponieważ to, co nazywałem wiatrem, wcale nim nie było, ale czymś posiadającym własną wolę i dlatego wciąż może nas rozpoznać.

Zaśmiałem się nerwowo.

Przytłumionym głosem don Juan zwrócił mi uwagę na panującą wkoło ciszę i wyszeptał, że zamierza wstać, a ja powinienem zrobić to samo, bardzo łagodnie odkładając gałęzie lewą ręką.

Wstaliśmy równocześnie. Przez chwilę don Juan patrzył ku południowi, a później gwałtownie obrócił się i skierował twarzą na zachód.

– Jest podstępne, naprawdę podstępne – mruczał, wskazując na południowy zachód. – Patrz! Patrz! – nalegał.

Wpatrywałem się tak intensywnie, jak tylko mogłem. Chciałem zobaczyć to, o czym mówił, ale nie zauważyłem niczego. Raczej nie zauważyłem nic, czego bym wcześniej nie widział. Były tam falujące krzewy poruszane łagodnym wiatrem.

– Jest – powiedział don Juan.

W tym momencie poczułem silne uderzenie powietrza w twarz. Wyglądało na to, że tutaj wiatr zaczął wiać właśnie wtedy, kiedy wstaliśmy. Nie mogłem w to uwierzyć. Musiało istnieć logiczne wytłumaczenie tego zjawiska.

Don Juan zachichotał łagodnie i powiedział, abym nie przemęczał swojego mózgu, próbując to racjonalnie wytłumaczyć.

– Narwijmy jeszcze raz gałęzi – rozkazał. – Nienawidzę tego robić tym małym roślinkom, ale musimy cię zatrzymać.

Pozbierał gałęzie, których poprzednio użyliśmy, aby się zakryć, poukładał na nich małe kamienie i nasypał ziemi. Później, powtarzając te same ruchy co przedtem, każdy z nas zerwał osiem nowych gałęzi. Wiatr nie przestawał wiać. Czułem, jak rozwiewa włosy wokół uszu. Don Juan szepnął, że gdy tylko mnie zakryje, nie wolno mi zrobić najmniejszego ruchu ani wydać żadnego dźwięku. Bardzo szybko rozłożył gałęzie na moim ciele, potem położył się i też przykrył.

Pozostawaliśmy w tej pozycji około dwudziestu minut i w tym czasie byłem świadkiem najbardziej niezwykłego zjawiska. Wiatr znowu przeszedł z silnych, bezustannych podmuchów w łagodne drżenie.

Powstrzymywałem oddech, czekając na sygnał don Juana. W pewnym momencie łagodnie odsunął gałęzie. Zrobiłem to samo i wstaliśmy. Wzgórze było bardzo spokojne. Jedynie liście pobliskiego chaparralu łagodnie drżały.

Oczy don Juana niewzruszenie wpatrywały się w krzewy na południe od nas.

– Znów jest! – wykrzyknął głośno.

Odruchowo podskoczyłem, prawie tracąc równowagę, a on głośno, nie znającym sprzeciwu tonem kazał mi patrzeć.

– Co mam widzieć? – zapytałem z desperacją. Odpowiedział, że to, wiatr albo cokolwiek by to było, jest jak chmura albo spirala, która najpierw znajdowała się nad krzewami, a później skręciła na wzgórze, gdzie staliśmy.

Zauważyłem falę tworzącą się na krzewach w oddali.

– Nadchodzi – powiedział mi do ucha don Juan. – Spójrz, jak nas szuka.

Wtedy właśnie, tak samo jak przedtem, silny podmuch wiatru uderzył mnie w twarz. Jednak tym razem moja reakcja była inna, przeraziłem się. Nie zobaczyłem tego, co opisywał mi don Juan, ale straszliwą falę tworzącą się na krzewach. Nie chciałem poddać się lękowi i za wszelką cenę starałem się znaleźć odpowiednie wytłumaczenie. Powiedziałem sobie, że na tym obszarze ciągle milszą pojawiać się powietrzne prądy, a don Juan, dokładnie obznajomiony z tą okolicą, nie tylko wiedział o ich istnieniu, ale także potrafił w pamięci określić dokładny czas ich wystąpienia. Wystarczyło, by się położył, policzył i odczekał, aż wiatr ucichnie. Kiedy wstawał, czekał jedynie na jego ponowne pojawienie się.

Głos don Juana wytrącił mnie z intelektualnych rozważań. Powiedział, że czas już ruszać z powrotem. Ja jednak ociągałem się. Chciałem pozostać, aby przekonać się, czy wiatr się zmniejszy.

– Niczego nie widziałem, don Juanie – powiedziałem.

– Jednak zauważyłeś coś niezwykłego.

– Może znowu powinieneś mi powiedzieć, co miałem zobaczyć.

– Już ci mówiłem. Coś, co ukrywa się w wietrze i wygląda jak spirala, chmura, mgła lub jak twarz, która wiruje.

Don Juan wykonał kilka gestów rękami, aby pokazać mi poziome i pionowe drgania.

– Porusza się w określonym kierunku – kontynuował. – Posuwa się albo wirując, albo się tocząc. Myśliwy musi to wszystko wiedzieć, ażeby odpowiednio poruszać się po pustyni.

Chciałem go rozweselić, jednak on tak poważnie obstawał przy swoim, że nie odważyłem się błaznować. Przez chwilę spoglądał na mnie, ale ja uciekłem od jego spojrzenia.

– Przekonanie, że świat jest taki, jakim ci się wydaje, jest bardzo głupie – powiedział. – Świat to tajemnicze miejsce. Szczególnie o zmroku.

Ruchem brody wskazał w kierunku wiatru.

– Może pójść za nami – powiedział. – Może nas prze-wyczerpać lub nawet zabić.

– Ten wiatr?

– O tej porze dnia, o zmierzchu, nie ma wiatru. O tej porze jest tylko moc.

Siedzieliśmy na wzgórzu przez godzinę. Wiatr wiał mocno i nieprzerwanie przez cały czas.

Piątek, 30 czerwca 1961

Późnym popołudniem, po posiłku, don Juan i ja przenieśliśmy się przed drzwi jego domu. Siadłem na swoim “miejscu" i zacząłem opracowywać notatki. On położył się na plecach z rękami złożonymi na brzuchu. Przez cały dzień nie oddaliliśmy się od domu ze względu na “wiatr". Don Juan wyjaśnił, że rozmyślnie go zaniepokoiliśmy i dlatego lepiej się nie wałęsać. Ja nawet musiałem spać przykryty gałęziami.

Gwałtowny podmuch sprawił, że don Juan podniósł się jednym niewiarygodnie zręcznym podskokiem.

– Niech to diabli! – powiedział. – Wiatr cię szuka.

– Tego to już nie mogę kupić, don Juanie – powiedziałem, śmiejąc się. – Naprawdę nie mogę.

Nie byłem uparty. Po prostu nie mogłem zaakceptować koncepcji, że wiatr posiada swoją własną wolę i poszukuje mnie, albo że nas wytropił i popędził za nami na wierzchołek wzgórza. Powiedziałem, że idea samowolnego wiatru składa się na raczej prymitywną wizję świata.

– Wobec tego czym jest wiatr? – zapytał wyzywającym tonem. Cierpliwie wyjaśniłem mu, że masy gorącego i zimnego powietrza wytwarzają różne ciśnienie, które wywołuje ich pionowy i poziomy ruch. Trochę czasu zajęło mi wyłożenie wszystkich szczegółów podstaw meteorologii.

– Według ciebie, wiatr to tylko gorące i zimne powietrze? – zapytał zmieszany.

– Obawiam się, że tak – powiedziałem i w cichości cieszyłem się ze swojego tryumfu.

Don Juan jakby oniemiał. Ale po chwili spojrzał na mnie i ryknął śmiechem.

– Twoje opinie są ostateczne – powiedział z odcieniem sarkazmu. – To twoje ostatnie słowo, prawda? Jednak dla myśliwego twoje teorie to czyste gówno. Niezależnie od tego, czy ciśnienie wynosi jeden, dwa czy dziesięć, jeśli żyłbyś tutaj na pustkowiu, wiedziałbyś, że podczas zmroku wiatr staje się mocą. Myśliwy, z którego jest jakiś pożytek, wie o tym i zgodnie z tym postępuje.

– Jak postępuje?

– Wykorzystuje zmierzch i moc ukrytą w wietrze.

– Jak?

– Jeśli tego potrzebuje, chowa się przed mocą, zakrywając się i trwając bez ruchu, dopóki nie minie zmierzch, a moc nie okryje go swoją osłoną.

Don Juan wykonał gest owijania czegoś.

– Ta osłona jest jak...

Zrobił przerwę, poszukując właściwego słowa, a ja zasugerowałem:

– ...kokon.

– Właśnie – powiedział. – Osłona mocy otula cię jak kokon. Myśliwy może pozostać na otwartej przestrzeni i żadna puma, żaden kojot czy nawet oślizły robak go nie tknie. Puma może podejść pod sam nos myśliwego i go obwąchać, ale jeśli wytrzyma on bez ruchu, zwierzę odejdzie. Mogę ci to zagwarantować. Jeżeli natomiast myśliwy chce być zauważony, musi jedynie wejść na wierzchołek wzgórza, kiedy zapada zmierzch. Wtedy moc nie da mu spokoju i będzie go szukać przez całą noc. Dlatego też, kiedy myśliwy ma podróżować albo nie chce zasypiać, musi stać się dostępny dla wiatru. Na tym polega tajemnica wielkich myśliwych. Jest się dostępnym albo niedostępnym w zależności od potrzeb i sytuacji.

W mojej głowie zapanował chaos, więc poprosiłem don Juana, aby jeszcze raz wszystko wyjaśnił.

Bardzo cierpliwie tłumaczył mi, że wykorzystał zmierzch i wiatr, aby wykazać, jak bardzo ważne są relacje między ukrywaniem się i pokazywaniem.

– Musisz nauczyć się, jak rozmyślnie stawać się dostępnym lub nie – powiedział. – Przez całe swoje dotychczasowe życie zupełnie nieświadomie byłeś zawsze odkryty.

Zaprotestowałem. Miałem poczucie, że moje życie stawało się coraz bardziej i bardziej sekretne. Don Juan powiedział, że nie zrozumiałem, o co mu chodziło. Bycie niedostępnym wcale nie oznacza ukrywania się albo tajemniczości, ale nieprzystępność.

– Pozwól, że przedstawię to w inny sposób – tłumaczył cierpliwie. – Niczego nie zmieni ukrywanie się, jeśli wszyscy będą o tym wiedzieć. Twoje problemy biorą się właśnie stąd. Kiedy się ukrywasz, wszyscy wiedzą, że się ukrywasz. Gdy tego nie robisz, jesteś dostępny i każdy może cię pokazać palcem.

Poczułem się zagrożony i pośpiesznie próbowałem się bronić.

– Nie tłumacz się – powiedział don Juan beznamiętnie. – Nie ma potrzeby. Wszyscy jesteśmy głupcami, a ty nie możesz stanowić wyjątku. Kiedyś, podobnie jak ty, byłem cały czas dostępny, aż w końcu nic ze mnie nie zostało, może nic oprócz płaczu. Więc też płakałem, tak samo jak ty.

Don Juan przez chwilę trzymał mnie w napięciu, a później głośno westchnął.

– Chociaż byłem młodszy od ciebie – kontynuował – Pewnego dnia miałem dość i zmieniłem się. Powiedzmy, że kiedy stawałem się myśliwym, nauczyłem się sekretu bycia dostępnym i niedostępnym.

Powiedziałem mu, że to do mnie nie przemawia. Naprawdę nie mogłem zrozumieć, co znaczy być dostępnym. Don Juan używał hiszpańskich idiomów ponerse al alcance oraz ponerse en el medio del camino, czyli “być w zasięgu" oraz “stanąć na środku ruchliwej drogi".

– Musisz odejść – wyjaśniał. – Musisz wycofać się ze środka ruchliwej drogi. Tam znajduje się cała twoja istota, dlatego nie ma żadnego pożytku z ukrywania się. Tylko wydaje ci się, że się ukrywasz. Znajdowanie się na środku drogi oznacza, że każdy, kto nią przechodzi, widzi, kiedy przychodzisz i odchodzisz.

Jego metafora była interesująca, ale równocześnie niejasna.

– Mówisz zagadkami – powiedziałem.

Przez długą chwilę wpatrywał się we mnie ze skupieniem, a później zaczął nucić piosenkę. Wyprostowałem się, przygotowany na wszystko. Wiedziałem już, że kiedy don Juan zaczynał nucić meksykańską melodię, miał zamiar nieźle mi dołożyć.

– Hej! – powiedział z uśmiechem, badając mnie wzrokiem. – Co stało się z twoją przyjaciółką, blondynką? Tą dziewczyną, którą naprawdę lubiłeś.

Musiałem spojrzeć nań jak ostatni idiota. Zaśmiał się z wielką rozkoszą.

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć.

– Opowiadałeś mi o niej – zapewnił mnie. Ja jednak nie przypominałem sobie, abym mu opowiadał o kimkolwiek, a tym bardziej o blondynce.

– Nic podobnego ci nie mówiłem.

– Oczywiście, że mówiłeś – odpowiedział, jakby nie słyszał mojego argumentu.

Chciałem zaprotestować, ale powstrzymał mnie, mówiąc, że nie ma znaczenia, skąd o niej wie. Ważne jest tylko to, że rzeczywiście ją lubiłem.

Poczułem, jak narasta we mnie fala niechęci do niego.

– Przestań się wykręcać – powiedział don Juan ostro. – Najwyższy czas, żebyś skończył z tym wysokim mniemaniem o swojej wartości. Miałeś kiedyś kobietę, bardzo ci drogą, a później pewnego dnia straciłeś ją.

Zacząłem się zastanawiać, czy kiedykolwiek rozmawiałem o niej z don Juanem. Doszedłem do wniosku, że nigdy nie było takiej okazji. A jednak mogłem się wygadać. Zawsze, kiedy don Juan ze mną jechał, bez przerwy rozmawialiśmy o wszystkim. Nie pamiętam, o czym mówiliśmy, gdyż prowadziłem samochód i nie mogłem notować. Doszedłszy do takiego wniosku, poczułem się nieco spokojniejszy. Powiedziałem mu, że ma rację. Tak, w moim życiu była bardzo ważna blondynka.

– Dlaczego nie jest teraz z tobą? – zapytał.

– Odeszła.

– Dlaczego?

– Było wiele powodów.

– Nie tak wiele. Tylko jeden. Byłeś za bardzo dostępny.

Naprawdę chciałem wiedzieć, co przez to rozumie. Znowu mnie poruszył. Był świadomy efektu, jaki na mnie wywarły jego słowa, bo wydął wargi, aby ukryć złośliwy uśmieszek.

– Każdy o was wiedział – stwierdził z niewzruszonym przekonaniem.

– Czy to źle?

– Okropnie. Ona była wspaniałą kobietą.

Szczerze mu zakomunikowałem, że jego grzebanie się w mojej przeszłości jest dla mnie odpychające, a szczególnie to, że swoje stwierdzenia zawsze przedstawia z taką pewnością, jakby tam był i wszystko widział.

– Ale to prawda – powiedział z rozbrajającą szczerością. – Wszystko to widziałem. Ona była wspaniała.

Wiedziałem, że bez sensu byłoby wdawać się z nim w dyskusję, ale rozzłościłem się na niego za to, że ugodził w mój czuły punkt. Powiedziałem, że dziewczyna, o której mówi, wcale nie była taka wspaniała. Według mnie była słaba.

– Tak samo jak ty – powiedział łagodnie. – Ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że szukałeś jej wszędzie, co znaczy, że była kimś szczególnym w twoim życiu. A o kimś szczególnym powinniśmy mówić tylko pięknymi słowami.

Poczułem się zakłopotany. Zaczął ogarniać mnie wielki smutek.

– Co ty ze mną robisz, don Juanie? – zapytałem. – Zawsze udaje ci się mnie zasmucić. Dlaczego?

– Teraz jesteś zbyt sentymentalny – powiedział oskarżycielsko.

– O co w tym wszystkim chodzi, don Juanie?

– O to, aby być niedostępnym – stwierdził. – Przypomniałem ci o tej dziewczynie tylko dlatego, ażeby bezpośrednio pokazać ci to, czego nie udało mi się na przykładzie wiatru. Straciłeś ją, ponieważ byłeś dostępny. Zawsze znajdowałeś się w jej zasięgu i twoje życie stało się rutyną.

– Nie – powiedziałem. – Jesteś w błędzie. Moje życie nigdy nie było rutyną.

– Było i jest rutyną – powiedział dogmatycznie. – Jest niezwykle rutynowe i dlatego wydaje ci się, że nie jest. Zapewniam cię, że tak jest.

Chciałem się nadąsać się i poddać przygnębieniu, ale w jakiś sposób oczy don Juana pobudzały mnie i zmuszały do aktywności.

– Sztuka myśliwego polega na tym, aby stać się nieprzystępnym – powiedział. – W przypadku tej dziewczyny znaczyłoby to, że musiałbyś rzadziej się z nią widywać. Nie tak jak to robiłeś. Byłeś z nią dzień w dzień, aż jedynym uczuciem, jakie ci zostało, była nuda. Prawda?

Nie odpowiedziałem. Czułem, że nie muszę. Miał rację.

– Bycie nieprzystępnym oznacza, że oszczędnie dotykasz świata wokół siebie. Zamiast zjeść pięć przepiórek, gadasz tylko jedną. Nie niszczysz roślin, aby zrobić palenisko. Nie wystawiasz się na moc wiatru, jeśli nie jest ci to potrzebne. Nie wykorzystujesz ludzi i nie wyciskasz z nich wszystkiego, aż uschną na pieprz, szczególnie tych, których kochasz.

– Nigdy nikogo nie wykorzystywałem – powiedziałem szczerze.

Jednak don Juan uważał inaczej i dlatego też mogę Otwarcie stwierdzić, że ludzie zaczynają mnie męczyć i nudzić.

– Bycie niedostępnym oznacza, że rozmyślnie unikasz wyczerpywania siebie i innych – kontynuował. – Znaczy to, że nie jesteś głodny i zdesperowany, nie jesteś jak ten biedak, który czuje, że już nigdy więcej nie będzie jadł i pożera całe jedzenie, jakie ma, wszystkie pięć przepiórek!

Don Juan wyraźnie wymierzył cios poniżej pasa. Zaśmiałem się i chyba sprawiłem mu tym przyjemność. Lekko dotknął moich pleców.

– Myśliwy wie, że będzie wciąż od nowa zwabiał do pułapek zwierzynę i dlatego o nic się nie martwi. Martwienie się to stawanie się dostępnym, bez zdawania sobie z tego sprawy. Kiedy się martwisz, jesteś zaniepokojony, w desperacji kurczowo chwytasz się wszystkiego. A wtedy już musisz całkiem wyeksploatować to, czego się uchwyciłeś lub tego kogoś, lub samego siebie.

Powiedziałem, że w moim świecie nie do pomyślenia jest, aby stać się nieprzystępnym. Argumentowałem, że po to, aby normalnie funkcjonować, muszę pozostawać w zasięgu każdego, kto ma ze mną coś wspólnego.

– Już ci mówiłem, że bycie nieprzystępnym wcale nie oznacza ukrywania się czy bycia tajemniczym mówił spokojnie. – Nie oznacza także, że nie możesz kontaktować się z ludźmi. Myśliwy korzysta ze swojego świata oszczędnie i z czułością, niezależnie od tego czy dotyczy to rzeczy, roślin, zwierząt, ludzi, czy mocy. Myśliwy ma bardzo intymny kontakt ze swoim światem, a jednak jest nieprzystępny dla niego.

– To sprzeczność – powiedziałem. – Nie może być nieprzystępny, jeśli pozostaje w tym świecie, przez wszystkie dni, wszystkie lata.

– Nie rozumiesz – rzekł don Juan cierpliwie. – Jest niedostępny, ponieważ nie wykorzystuje wszystkich możliwości i sił tego świata. Lekko go dotyka, przebywa w nim tak długo, jak tego potrzebuje, a później szybko odchodzi, prawie nie pozostawiając śladów.