15. Nie-działanieŚroda, 11 kwietnia 1962Kiedy wróciliśmy do domu, don Juan poradził mi, abym pracował nad swoimi notatkami, tak jakby nic mi się nie wydarzyło i ani nie wspominał, ani nawet nie myślał o tym, co przeżyłem. Po jednodniowym odpoczynku zapowiedział, że musimy opuścić tę okolicę na kilka dni, ponieważ wskazane jest oddalić się od “istot nocy". Stwierdził, że silnie na mnie wpłynęły, chociaż tego nie zauważam, ponieważ moje ciało nie jest wystarczająco wrażliwe. Jednak w krótkim czasie mogę poważnie zachorować, jeśli nie udam się w moje “ulubione miejsce", aby oczyścić się i odpocząć. Wyruszyliśmy przed świtem i pojechaliśmy na północ. Po wyczerpującej jeździe i szybkim marszu przybyliśmy na wzgórze późnym popołudniem. Don Juan, tak jak zrobił to przedtem, pokrył miejsce, na którym kiedyś spałem, małymi gałązkami. Następnie dał mi garść liści, abym umieścił je bezpośrednio na skórze brzucha, i kazał mi położyć się i odpoczywać. Dla siebie wybrał inne miejsce, trochę na lewo w stosunku do mojej głowy i także się położył. Po kilku minutach zacząłem odczuwać rozkoszne ciepło. Było to wrażenie fizycznego komfortu, zawieszenia w powietrzu. W pełni mogłem się teraz zgodzić z don Juanem, że “łoże ze sznurków" pozwala mi na unoszenie się w powietrzu. Opisałem to niewiarygodne doświadczenie don Juanowi. Powiedział poważnie, że zostało zrobione właśnie w tym celu. – Nie wierzę, że to możliwe! – wykrzyknąłem. Don Juan przyjął moje stwierdzenie dosłownie i skarcił mnie. Powiedział, że ma dość tego, że zachowuję się jak istota najważniejsza na świecie, której wciąż trzeba dostarczać dowodów na to, że świat jest nieznany i wspaniały. Usiłowałem mu wyjaśnić, że było to retoryczne stwierdzenie, nie mające większego znaczenia. Odpowiedział na to, że jeśli faktycznie tak by było, wybrałbym inne. Chyba nieźle się na mnie zdenerwował. Usiadłem i zacząłem go przepraszać, ale on się zaśmiał i naśladując mój sposób mówienia, zaproponował całą serię zabawnych, retorycznych stwierdzeń, które mogłem użyć zamiast tamtego. Skończyło się na tym, że zaśmiewałem się z zamierzonej niedorzeczności niektórych proponowanych przez niego możliwości. Potem łagodnie przypomniał mi, że mam się poddawać wrażeniu unoszenia się. Kojące uczucie spokoju i pełni, którego doświadczałem w tym tajemniczym miejscu, pobudziło moje głęboko ukryte emocje. Zacząłem opowiadać o swoim życiu. Przyznałem się, iż nigdy nie szanowałem ani nie lubiłem nikogo, nawet samego siebie. Zawsze czułem, że z gruntu jestem zły, i dlatego w stosunku do innych zawsze maskowałem się pyszałkowatością i udawaną odwagą. – To prawda – powiedział don Juan. – Wcale nie lubisz siebie. Zarechotał i powiedział, że widział to, kiedy ja mówiłem. Poradził mi, abym nie miał wyrzutów sumienia z powodu czegoś, co zrobiłem, ponieważ traktowanie swoich czynów jako podłych, paskudnych czy złych jedynie dodaje ważności “ja". Poruszyłem się nerwowo i posłanie z liści wydało szeleszczący dźwięk. Don Juan powiedział, że jeśli chcę odpoczywać, nie powinienem pobudzać swoich liści, ale naśladować jego sposób leżenia w całkowitym bezruchu. Dodał, że gdy widział, natknął się na jeden z moich nastrojów. Przez chwilę usiłował znaleźć właściwe słowo. Powiedział, że ten nastrój to pewien stan umysłu, w który ciągle wpadam. Opisał go jako rodzaj zapadni, która co jakiś czas niespodziewanie się uruchamia i wciąga mnie. Poprosiłem go, aby wyraźniej to określił. Odparł, że niemożliwe jest wyraźniejsze określenie widzenia. Zanim zdołałem powiedzieć coś więcej, zwrócił mi uwagę, abym się rozluźnił, ale nie zasypiał, tak długo, jak tylko potrafię. Powiedział, że “łoże ze sznurków" zostało zrobione wyłącznie po to, aby umożliwić wojownikowi uzyskanie szczególnego stanu spokoju i dobrego samopoczucia. Dramatycznym tonem don Juan stwierdził, że dobre samopoczucie jest stanem, który trzeba sobie przygotować, stanem, który najpierw trzeba dobrze poznać, aby można było go poszukiwać. – Nie wiesz, czym jest dobre samopoczucie, ponieważ nigdy go nie doświadczyłeś – powiedział. Nie mogłem się z nim zgodzić. Ale on dalej przekonywał mnie, że dobre samopoczucie stanowi cel, do którego trzeba rozmyślnie dążyć. Powiedział, że doskonale wiem jedynie o tym, jak szukać dezorientacji, złego samopoczucia i zamętu. Zaśmiał się kpiąco i zapewnił mnie, że jeśli chcę dokonać wielkiego czynu unieszczęśliwienia samego siebie, to muszę nad tym pracować niezwykle intensywnie, i że graniczy to z absurdem, iż do tej pory nie uświadomiłem sobie tego, że wszystkie moje wysiłki mógłbym równie dobrze włożyć w dążenie do pełni i siły. – Cała sztuka polega na tym, na co kładziesz nacisk – powiedział. – Możemy albo uczynić siebie nieszczęśliwymi, albo silnymi. W obu wypadkach wysiłek jest taki sam. Zamknąłem oczy, znowu się uspokoiłem i zacząłem doświadczać unoszenia się w powietrzu. Przez chwilę czułem się, jakbym rzeczywiście poruszał się w przestrzeni, jak liść. Chociaż uczucie to było niezwykle przyjemne, przypominało mi nieco wrażenie wirowania, którego doświadczałem czasami, kiedy byłem chory i miałem zawroty głowy. Pomyślałem sobie, że może zjadłem coś niezdrowego. Słyszałem, że don Juan mówi do mnie, ale nie zrobiłem żadnego wysiłku, aby go wysłuchać. Usiłowałem przypomnieć sobie wszystkie rzeczy, które jadłem tego dnia, ale szybko przestało mnie to interesować. Przestało być ważne. – Obserwuj, jak zmienia się światło słońca – powiedział don Juan. Jego głos był wyraźny. Pomyślałem, że jest jak woda, płynny i ciepły. Na zachodzie niebo było wolne od chmur i światło wyglądało niezwykle. Być może uwaga don Juana sprawiła, że żółtawy blask popołudniowego słońca wydawał mi się wspaniały. – Niech ten blask cię zapali – powiedział don Juan. – Zanim dzisiaj zajdzie słońce, musisz być całkowicie uspokojony i wypoczęty, ponieważ jutro albo pojutrze zaczniesz się uczyć nie-działania. – Uczyć się czego? – zapytałem. – Teraz się tym nie przejmuj – powiedział. – Zaczekaj, aż znajdziemy się w tamtych magmowych górach. Wskazał na odległe, wyszczerbione, ciemne i wrogo wyglądające szczyty na północy. Czwartek, 12 kwietnia 1962Dotarliśmy do wysoko położonej pustyni wokół wulkanicznych wzgórz późnym popołudniem. Ciemnobrązowe magmowe góry w oddali wyglądały złowieszczo. Słońce znajdowało się bardzo nisko nad horyzontem i oświetlało zachodnią ścianę zastygłej lawy, dodając jej ciemnemu brązowi oślepiających ozdób z żółtych refleksów. Nie mogłem oderwać od nich wzroku. Te szczyty były naprawdę hipnotyzujące. Przed końcem dnia stały się widoczne dolne zbocza gór. Na wysokiej pustyni znajdowało się mało roślinności. Dostrzegłem tylko kaktusy i wysoką trawę rosnącą kępkami. Don Juan zatrzymał się na odpoczynek. Usiadł, ostrożnie opierając o skałę swoje tykwy z jedzeniem. Powiedział, że będziemy tutaj obozować w nocy. Znajdowaliśmy się na wzniesieniu. Stąd, gdzie stałem, mogłem sięgnąć wzrokiem na dość dużą odległość. Był pochmurny dzień i zmierzch szybko ogarnął okolicę. Pochłonęła mnie obserwacja szybkości, z jaką karmazynowe chmury na zachodzie rozpływały się w jednolitą, grubą, ciemną szarość. Don Juan wstał i poszedł w stronę krzewów. Zanim wrócił, sylwetki wulkanicznych gór były już tylko ciemną masą. Siadł obok mnie i zwrócił mi uwagę na to, co wydawało się naturalną formacją górską na północnym wschodzie. Był to punkt dużo jaśniejszy niż jego otoczenie. Chociaż cały łańcuch wulkanicznych gór w czasie zmroku miał jednolitą ciemnobrązową barwę, to punkt, na który wskazywał, był żółtawy albo ciemnobeżowy. Nie byłem w stanie ustalić, co to jest. Wpatrywałem się w niego bardzo długo. Wydawało mi się, że się porusza. Miałem wrażenie, że pulsuje. Kiedy zrobiłem zeza, zadrżał, jakby poruszał go wiatr. – Koncentruj się na nim bez przerwy – polecił don Juan. W pewnej chwili poczułem, że cały łańcuch górski zbliża się do mnie. Uczuciu temu towarzyszył niezwykły niepokój w dołku pod piersiami. Było to tak nieprzyjemne, że aż musiałem wstać. – Siadaj! – krzyknął don Juan. Ale stanąłem już na równe nogi. Z tej nowej perspektywy żółtawa formacja znalazła się niżej na tle gór. Usiadłem znowu, nie odrywając od niej wzroku i formacja przesunęła się ku górze. Wpatrywałem się w nią przez chwilę i nagle uświadomiłem sobie, że to, na co patrzyłem, w ogóle nie znajdowało się w górach, ale że był to kawałek żółtawego materiału zwisającego z kaktusa przede mną. Zaśmiałem się głośno i wyjaśniłem don Juanowi, że zmierzch stał się przyczyną tej optycznej iluzji. On zaś wstał i podszedł do miejsca, gdzie wisiał kawałek materiału, zdjął go, zwinął i schował do swej torby. – Po co to robisz? – zapytałem. – Ponieważ ten kawałek materiału ma moc – powiedział obojętnie. – Przez chwilę dobrze ci z nim szło i nie wiadomo, co by się stało, gdybyś nie wstawał. Piątek, 13 kwietnia 1962O świcie wyruszyliśmy w góry. Były niespodziewanie daleko. Do południa doszliśmy do jednego z kanionów. W płytkich kałużach było tam trochę wody. Siedliśmy, aby odpocząć w cieniu wiszącej ściany skalnej. Góry stanowiły zastygłe bryły monumentalnej rzeki lawy, która przez tysiąclecia zwietrzała w porowatą ciemnobrązową skałę. Tylko kilka silnych chwastów rosło w jej szczelinach. Patrzenie w górę prawie pionowych ścian kanionu spowodowało, że poczułem dziwny ucisk w dołku. Były one wysokie na setki stóp i sprawiały wrażenie, jakby chciały się zamknąć nade mną. Słońce znajdowało się niemalże nad moją głową, lekko na południowy zachód. – Zatrzymaj się tutaj – powiedział don Juan i, manewrując moim ciałem, ustawił mnie tak, że patrzyłem w kierunku słońca. Powiedział, żebym skupił wzrok na górskiej ścianie nade mną. Widok był zdumiewający. Pobudził moją wyobraźnię. Zaczynałem myśleć jak musiała wyglądać ta wulkaniczna rzeka. Kilkakrotnie przesunąłem wzrokiem w górę i w dół po ścianach kanionu. Pochłonęło mnie bogactwo ich kolorów. Znajdowały się tam cętki wszystkich możliwych do wyobrażenia barw. Na każdej skale rosły łaty jasnoszarych mchów i porostów. Spojrzałem bezpośrednio w górę i zauważyłem, jak słońce wytwarza przepiękne refleksy, kiedy pada na błyszczące punkciki zastygłej lawy. Wpatrywałem się w ten fragment gór, gdzie odbijało się światło słońca. Wraz z jego ruchem zmniejszała się intensywność refleksów, aż w końcu całkowicie znik-nęły. Spojrzałem na drugą stronę kanionu i zauważyłem następne miejsce, gdzie tak samo wspaniale załamywało się światło. Powiedziałem o tym don Juanowi, a później wypatrzyłem jeszcze jedną świetlistą strefę, i jeszcze jedną, aż cały kanion był upstrzony wielkimi łatami światła. Poczułem zawrót głowy i nawet wtedy, kiedy zamknąłem oczy, wciąż widziałem połyskujące refleksy słońca. Objąłem głowę dłońmi i usiłowałem wczołgać się pod wiszącą skałę, ale don Juan chwycił mnie silnie za ramię i kategorycznym tonem kazał mi patrzeć na górskie ściany i próbować wynajdywać punkty gęstej ciemności pośród obszarów światła. Nie chciałem patrzeć, ponieważ blask raził mnie w oczy. Powiedziałem, że to, co się teraz ze mną dzieje, przypomina mi patrzenie na słoneczną ulicę przez okno, co powoduje, że później wszędzie widzi się ciemną okienną ramę. Don Juan pokręcił głową i zaczai chichotać. Puścił moją rękę i razem usiedliśmy pod wiszącą skałą. Notowałem swoje wrażenia, kiedy po długo trwającej ciszy don Juan nagle przemówił: – Przyprowadziłem cię tutaj, aby nauczyć cię jednej rzeczy – powiedział z wyczuciem dramatyzmu. – Będziesz się uczył nie-działania. Równie dobrze możemy najpierw o tym porozmawiać, ponieważ z tobą nie da się inaczej postępować. Wydawało mi się, że zrozumiesz, o co chodzi w nie-działaniu bez moich wyjaśnień. Jednak myliłem się. – Nie wiem, o czym mówisz, don Juanie. – To nie ma znaczenia – powiedział. – Powiem ci o czymś, co jest bardzo proste, ale bardzo trudno to wykonać. Opowiem ci o nie-działaniu, mimo, że nie da się o tym mówić, ponieważ to ciało się tym zajmuje. Rzucił w moim kierunku kilka krótkich spojrzeń, a później stwierdził, że to co powie, wymaga mojej wyjątkowej uwagi. Zamknąłem notes, ale ku memu zdziwieniu, polecił mi pisać. – Nie-działanie jest tak trudne i ma taką moc, że nie powinno się o nim wspominać – kontynuował. – Przynajmniej do czasu, kiedy nie zatrzyma się świata. Tylko wtedy można o nim swobodnie mówić, jeśli się tego pragnie. Don Juan rozejrzał się wkoło i wskazał na wielką skałę. – Ta skała jest skałą z powodu działania – powiedział. Spojrzeliśmy na siebie i don Juan się uśmiechnął. Chciałem dalszych wyjaśnień, ale on nie odzywał się. W końcu byłem zmuszony powiedzieć, że nie rozumiem, o co mu chodzi. – To jest działanie! – wykrzyknął. – Słucham? – To także działanie. – O czym mówisz, don Juanie? – Działanie jest tym, co sprawia, że skała jest skałą, a krzak krzakiem. Działanie jest tym, co powoduje, że ty jesteś sobą, a ja mną. Powiedziałem mu, że jego wytłumaczenie niczego nie wyjaśnia. Zaśmiał się i podrapał po głowie. – Na tym właśnie polega problem z mówieniem. Zawsze prowadzi do zamętu. Kiedy zaczyna się mówić o działaniu, zawsze kończy się na mówieniu o czymś innym. Lepiej po prostu coś zrobić. Weź na przykład skałę. Patrzenie na nią to działanie, a widzenie jej to nie-działanie. Musiałem się przyznać, że te słowa nie miały dla mnie żadnego sensu. – Ależ mają! – wykrzyknął. – Ale ty jesteś przekonany, że nie mają, i to jest twoje działanie. W ten sposób postępujesz ze mną i ze światem. – Znowu wskazał na skałę. – Ta skała jest skałą z tego powodu, że wiesz, jak z nią postępować – powiedział. – Nazywam to działaniem. Człowiek wiedzy, na przykład, wie, że skała jest skałą tylko z powodu działania. Więc jeśli nie chce, aby nią była, musi po prostu nie-działać. Rozumiesz, o co mi chodzi? W ogóle go nie zrozumiałem. Zaśmiał się i przystąpił do następnej próby wyjaśnienia. – Świat jest światem, ponieważ znasz działanie potrzebne do stworzenia go takim, jakim jest – powiedział. – Gdybyś nie znał tego działania, świat byłby inny. Przyglądał mi się z ciekawością. Przestałem pisać. Chciałem go tylko słuchać. Dalej wyjaśniał, że bez działania nie byłoby nic znajomego w naszym otoczeniu. Pochylił się i wziął mały kamień pomiędzy kciuk i palec wskazujący lewej ręki i podsunął mi pod nos. – To jest kamyk, ponieważ znasz działanie potrzebne do uczynienia z niego kamyka – powiedział. – Co mówisz? – zapytałem w poczuciu zupełnego zamętu. Don Juan uśmiechnął się. Chyba musiał się dobrze bawić moim kosztem, choć nie dawał tego po sobie poznać. – Nie wiem, skąd ten chaos! – powiedział. – Słowa są twoimi faworytami. Powinieneś być w siódmym niebie. Popatrzył na mnie tajemniczo i dwa czy trzy razy uniósł brwi. Następnie znowu wskazał na mały kamień, który trzymał mi przed oczyma. – Powiedziałem, że robisz z tego kamyk, ponieważ znasz potrzebne do tego działanie – powiedział. – Po to, aby zatrzymać świat, musisz przestać działać. Zdawał sobie sprawę z tego, że nic nie zrozumiałem, bo uśmiechnął się, kiwając głową. Potem wziął gałązkę i wskazał nią na nierówną krawędź kamyka. – W przypadku tego małego kamienia – kontynuował – pierwszą rzeczą, jaką wykonuje z nim działanie, jest skurczenie go do tej wielkości. Jeśli więc wojownik chce zatrzymać świat, powiększa taki mały kamień, albo jakąkolwiek inną rzecz, przez nie-działanie. Wstał i położył kamyk na głazie, a później powiedział mi, abym podszedł bliżej i dokładnie go obejrzał. Kazał mi patrzeć na otwory i wgłębienia i spróbować uchwycić nawet najmniejsze szczegóły. Powiedział, że jeśli uda mi się znaleźć te szczegóły, otwory i wgłębienia znikną, a ja zrozumiem, czym jest nie-działanie. – Ten przeklęty kamyk chyba doprowadzi cię dzisiaj do szaleństwa – powiedział. Na mojej twarzy musiała malować się konsternacja. Popatrzył na mnie i ryknął śmiechem. Później, udając, że złości się na kamyk, uderzył go dwa czy trzy razy kapeluszem. Nalegałem, aby jeszcze wyraźniej wyjaśnił mi, o co mu chodzi. Dowodziłem, że jest w stanie wyjaśnić wszystko, jeśli tylko włoży w to trochę wysiłku. Popatrzył na mnie niby zawstydzony i pokręcił głową jakby sytuacja była beznadziejna. – Oczywiście, że mogę wszystko wyjaśnić – powiedział, śmiejąc się. – Ale czy ty to zrozumiesz? Byłem zaskoczony jego aluzją. – Działanie sprawia, że oddzielasz kamyk od większego głazu – podjął jeszcze jedną próbę. – Jeśli chcesz się nauczyć nie-działania, powiedzmy, że musisz je połączyć. Wskazał na mały cień, jaki kamyk rzucał na głaz i stwierdził, że to nie cień, ale klej, który wiąże je ze sobą. Później odwrócił się i odszedł, mówiąc, że przyjdzie za jakiś czas, aby mnie sprawdzić. Długo wpatrywałem się w kamyk. Nie mogłem się skoncentrować na jego drobnych otworach i wgłębieniach, natomiast niewielki cień, jaki rzucał na głaz, stał się dla mnie najbardziej interesujący. Don Juan miał rację, był on jak klej. Poruszał się i zmieniał kształt. Miałem wrażenie, że jest wyciskany spod kamyka. Kiedy wrócił don Juan, opowiedziałem mu wszystko o mojej obserwacji. – To dobry początek – powiedział. – Wojownik potrafi z cieni przepowiedzieć wszystko. Później zasugerował, abym wziął kamień i gdzieś go zakopał. – Dlaczego? – zapytałem. – Obserwowałeś go bardzo długo – powiedział. – Teraz jest w nim jakaś część ciebie. Wojownik zawsze próbuje wpłynąć na siłę działania, zamieniając ją w nie-działanie. Działanie polegałoby na pozostawieniu kamienia tam, gdzie leży, ponieważ to tylko mały kawałek skały. Nie-działanie każe postępować z nim tak, jakby był czymś dużo więcej niż tylko skalnym okruchem. W tym przypadku kamyk długo nasiąkał tobą i teraz jest tobą. Dlatego nie możesz go tak zostawić, ale musisz zakopać. Natomiast gdybyś miał osobistą moc, nie-działanie zamieniłoby ten kamyk w obiekt mocy. – Czy mogę to zrobić? – Twoje życie nie jest wystarczająco uporządkowane, abyś mógł to zrobić. Gdybyś widział, wiedziałbyś, że twoje przy ciężkie myślenie zamieniło ten kamyk w coś zupełnie nieciekawego, dlatego najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, jest wykopanie dziury i wrzucenie go do niej, aby ziemia mogła wchłonąć jego ociężałość. – Czy to wszystko prawda, don Juanie? – Odpowiedź tak albo nie na twoje pytanie to działanie. Ale ponieważ uczysz się nie-działania, muszę ci powiedzieć, że w rzeczywistości nie ma znaczenia, czy to wszystko jest prawdziwe, czy fałszywe. Tutaj wojownik ma przewagę nad zwykłym człowiekiem, który zwraca uwagę na to, czy rzeczy są prawdziwe, czy fałszywe. Wojownik tak nie postępuje. Zwykły człowiek w specyficzny sposób reaguje na rzeczy, o których wie, że są prawdziwe, a w inny na te, które uznaje za nieprawdziwe. W pierwszym przypadku, robi z nimi coś i wierzy w to, co robi, zaś w drugim nie zajmuje się nimi albo nie wierzy w to, co robi. Natomiast wojownik ma do nich taki sam stosunek. Z rzeczami uważanymi za prawdziwe postępuje w taki sposób, aby wykonywać działanie. Z rzeczami uważanymi za nieprawdziwe postępuje tak, aby wykonać nie-działanie. Czy rozumiesz, o co mi chodzi? – Nie, w ogóle nic nie rozumiem – powiedziałem. Stwierdzenia don Juana zdenerwowały mnie. Nie mogłem znaleźć w nich żadnego sensu. Powiedziałem mu, że to bzdury, a on, przedrzeźniając mnie, stwierdził, że ja nie mam nieskazitelnego ducha nawet w tym, co lubię najbardziej, w mówieniu. Naśmiewał się z werbalnych środków wyrazu, jakimi dysponuję, uznając je za nieścisłe i nieadekwatne. – Jeśli masz zamiar tylko dużo gadać i nic nie robić, zostań przynajmniej gadułą-wojownikiem – powiedział i wybuchnął śmiechem. Ogarnęło mnie przygnębienie. W uszach mi dzwoniło. Odczuwałem nieprzyjemne ciepło w głowie. Byłem zakłopotany i prawdopodobnie czerwony na twarzy. Wstałem, poszedłem w krzaki i zakopałem kamyk. – Trochę się z tobą drażniłem – powiedział don Juan, kiedy wróciłem i znowu usiadłem. – A jednak wiem, że jeśli nie mówisz, to nie rozumiesz. Mówienie jest działaniem dla ciebie, ale nie jest ono właściwe i jeśli chcesz wiedzieć, co rozumiem przez nie-działanie, musisz wykonać proste ćwiczenie. Ponieważ jesteśmy zainteresowani nie-działaniem, nie ma znaczenia, czy zrobisz je teraz, czy za dziesięć lat. Kazał mi się położyć, ujął moją prawą rękę i zgiął ją w łokciu. Później tak ją wykręcił, że dłoń miałem zwróconą w jego kierunku. Zagiął mi palce, tak że wyglądało, jakbym trzymał gałkę drzwi, i wtedy zaczął poruszać nią do tyłu i do przodu kolistym ruchem przypominającym popychanie i przyciąganie dźwigni przymocowanej do koła. Don Juan powiedział, że wojownik wykonuje taki ruch, zawsze kiedy chce coś wyrzucić ze swego ciała, na przykład chorobę albo niepożądane uczucie. Trzeba odpychać i przyciągać wyobrażoną przeciwną siłę, dopóki nie poczuje się ciężkiego przedmiotu czy czegoś, co zatrzymuje swobodny ruch ręki. W przypadku tego ćwiczenia nie-działanie polega na powtarzaniu go, aż poczuje się ten ciężar, pomimo całkowitego braku wiary w możliwość jego odczucia. Zacząłem poruszać ramieniem i po krótkiej chwili moja ręka stała się lodowato zimna. Zacząłem odczuwać jakąś papkę wokół niej, jakbym pływał w ciężkiej, kleistej i płynnej substancji. Don Juan wykonał gwałtowny ruch i chwycił mnie za dłoń, aby mnie zatrzymać. Cały drżałem, jakby pod wpływem jakiejś niewidzialnej siły. Kiedy usiadłem, uważnie mi się przyjrzał, a później obszedł mnie wokoło, zanim znowu usiadł na swoim miejscu. – Wystarczy – powiedział. – Może zrobisz to ćwiczenie innym razem, kiedy będziesz miał więcej osobistej mocy. – Czy zrobiłem coś nie tak? – Nie. Nie-działanie jest tylko dla bardzo silnych wojowników, a ty nie masz jeszcze mocy, aby je wykonać. Teraz złapałeś dłonią tylko coś straszliwego. Dlatego rób to stopniowo, tak abyś nigdy nie czuł zimna. Kiedy ręka jest ciepła, jesteś w stanie wyczuć nią linie świata. Zrobił pauzę, dając mi czas na zadanie pytania o linie. Ale zanim zdążyłem to zrobić, zaczął wyjaśniać mi, że istnieje nieskończona ilość linii, które łączą nas z rzeczami. Powiedział, że ćwiczenie nie-działania, jakie właśnie opisał, może pomóc każdemu odczuć linię wychodzącą z poruszającej się ręki, linię, którą da się rzucić, gdziekolwiek się chce. Don Juan powiedział, że było to tylko ćwiczenie, ponieważ linie tworzone przez rękę nie są wystarczająco trwałe, aby mieć wartość w praktycznej sytuacji. – Człowiek wiedzy używa innych części ciała, aby wytworzyć trwałe linie – powiedział. – Jakich części ciała, don Juanie? – Najtrwalsze linie, jakie wytwarza człowiek wiedzy, pochodzą z centrum jego ciała – powiedział. – Ale może je także zrobić oczami. – Czy są to rzeczywiste linie? – Oczywiście. – Czy możesz je zobaczyć i dotknąć? – Powiedzmy, że możesz je odczuć. Najtrudniejszą częścią ścieżki wojownika jest uświadomienie sobie, że świat jest uczuciem. Kiedy się nie-działa, odczuwa się świat, odczuwa się go poprzez linie. Zrobił przerwę i przyjrzał mi się z ciekawością. Uniósł brwi i otworzył oczy, a potem zamrugał, co w efekcie przypominało mruganie ptaka. Prawie natychmiast po-czułem się nieswojo i zaczęło mnie mdlić. Było tak, jakby coś faktycznie naciskało mi na żołądek. – Czy rozumiesz, o co mi chodzi? – zapytał don Juan i spuścił wzrok. Powiedziałem, że poczułem mdłości, a on odparł, że wie o tym, ponieważ spróbował dać mi odczuć linie świata swoimi oczami. Nie mogłem tego zaakceptować, tego że przypisuje sobie wywołanie we mnie tego uczucia. Wyraziłem swoje wątpliwości. Nie mieściło mi się w głowie, że to on wywoływał moje mdłości, gdyż w żaden fizyczny sposób na mnie nie oddziaływał. – Nie-działanie jest bardzo proste i bardzo trudne – powiedział. – Nie chodzi tutaj o zrozumienie, ale o opanowanie go. Widzenie jest oczywiście ostatecznym osiągnięciem człowieka wiedzy. Uzyskuje się je tylko po zatrzymaniu świata, dzięki technice nie-działania. Uśmiechnąłem się odruchowo. Nie zrozumiałem tego, co mówił. – Kiedy pracuje się z ludźmi – powiedział – powinno się przedstawiać całą sprawę tylko ich ciałom. Dotąd postępowałem tak z tobą, pozwalając twojemu ciału wiedzieć. Kogo to obchodzi, czy coś rozumiesz, czy nie? – Ale to nie w porządku, don Juanie. Chcę rozumieć wszystko, w przeciwnym przypadku przychodzenie tutaj byłoby tylko stratą mojego czasu. – Stratą twojego czasu! – wykrzyknął, parodiując mój głos. – Ależ ty jesteś zarozumiały. Wstał i powiedział, że wejdziemy na szczyt skały wulkanicznej znajdującej się z prawej strony. Wejście tam stanowiło bolesne doświadczenie. W rzeczywistości była to wysokogórska wspinaczka, z tym wyjątkiem, że nie mieliśmy lin, które by nam pomagały i nas ubezpieczały. Don Juan ciągle powtarzał mi, abym nie patrzył w dół. Kilkakrotnie podciągał mnie do góry, gdy ześlizgiwałem się ze skały. Byłem okropnie zażenowany, kiedy don Juan, będący przecież starym człowiekiem, musiał mi pomagać. Powiedziałem mu, że mam marną kondycję, ponieważ jestem zbyt leniwy, ażeby ćwiczyć. Odparł, że kiedy uzyskuje się pewien poziom osobistej mocy, ćwiczenia czy inny trening nie są potrzebne, ponieważ aby znaleźć się w nieskazitelnej formie, wystarczy nie-działać. Kędy dotarliśmy na szczyt, położyłem się. Chciało mi się wymiotować. Don Juan poturlał mnie stopą w prawo i w lewo, tak jak to już kiedyś zrobił. Powoli ten ruch przywrócił mi równowagę, ale byłem zdenerwowany. Odczuwałem to tak, jakbym oczekiwał na nagłe pojawienie się czegoś. Odruchowo, dwa czy trzy razy, rozglądnąłem się na boki. Don Juan nie powiedział ani słowa, ale również patrzył w tym samym kierunku co ja. – Cienie są szczególne – powiedział niespodziewanie. – Z pewnością zauważyłeś, że jeden podąża za nami. – Nic takiego nie zauważyłem – zaprotestowałem. Don Juan odparł, że moje ciało zauważyło naszego prześladowcę, pomimo mojego upartego zaprzeczania. Przekonywał mnie godnym zaufania tonem, że nie ma w tym nic niezwykłego, że cień idzie za nami. – To tylko moc – powiedział. – Te góry są jej pełne. Jest trochę podobny do tych istot, które przestraszyły cię tamtej nocy. Chciałem dowiedzieć się, czy rzeczywiście sam mógłbym go zobaczyć. Zapewnił mnie, że w ciągu dnia mogę jedynie poczuć jego obecność. Chciałem, aby mi wyjaśnił, dlaczego nazywa to coś cieniem, chociaż wcale nie było podobne do cienia. Odparł, że te istoty i cienie mają takie same linie i dlatego tak je nazywa. Wskazał na długi głaz stojący bezpośrednio przed nami. – Spójrz na cień tego kamienia – powiedział. – Cień jest kamieniem, a jednak nim nie jest. Obserwowanie kamienia w celu poznania tego, czym on jest, to działanie, ale obserwowanie jego cienia, to nie-działanie. Cienie są jak drzwi, drzwi nie-działania. Na przykład człowiek wiedzy może opowiedzieć o najskrytszych uczuciach ludzi, obserwując ich cienie. – Czy jest w nich jakiś ruch? – zapytałem. – Można powiedzieć, że jest w nich ruch, albo też że ukazują się w nich linie świata, albo że pochodzą z nich uczucia. – Ale jak uczucia mogą pochodzić z cieni, don Juanie? – Przekonanie, że cienie są tylko cieniami, jest działaniem – wyjaśnił. – Takie przekonanie jest cokolwiek głupie. Pomyśl w taki sposób: Świat jest o wiele bardziej skomplikowany niż się wydaje, a więc tak samo musi być z cieniami. A poza tym to, co sprawia, że są one cieniami, jest jedynie naszym działaniem. Zapanowała długa cisza. Nie wiedziałem, co mógłbym jeszcze powiedzieć. – Zbliża się koniec dnia – stwierdził don Juan, patrząc na niebo. – Powinieneś wykorzystać to olśniewające światło do wykonania jeszcze jednego ćwiczenia. Zaprowadził mnie w miejsce, gdzie dwie skały wielkości człowieka stały obok siebie w odległości czterech czy pięciu stóp. Don Juan zatrzymał się dziesięć metrów przed nimi i stanął twarzą w kierunku zachodnim. Zaznaczył miejsce, w którym ja miałem stać, i powiedział mi, abym patrzył na cienie skał. Powinienem obserwować je i zezować tak samo, jak zwykle zezuję, gdy omiatam wzrokiem ziemię, szukając miejsca na odpoczynek. Sprecyzował swoje wskazówki, mówiąc, że kiedy poszukuje się miejsca na odpoczynek, nie powinno się koncentrować wzroku w danym punkcie, natomiast obserwując cienie, należy zrobić zeza i równocześnie utrzymywać ostry obraz. Efektem miało być nałożenie jednego cienia na drugi. Wyjaśnił, że dzięki temu można rozróżnić pewne emanujące z nich uczucia. Skrytykowałem mglistość jego określeń, ale utrzymywał, że naprawdę nie ma możliwości opisania tego, o co tu chodzi. Moja próba wykonania tego ćwiczenia okazała się bezowocna. Walczyłem, dopóki nie dostałem bólu głowy. Don Juan wcale nie był zainteresowany moim niepowodzeniem. Wspiął się na podobny do kopuły wierzchołek i z góry krzyknął, abym rozejrzał się za dwoma małymi, długimi i wąskimi kawałkami skały. Pokazał mi rękami, jakiej wielkości kamieni potrzebował. Znalazłem takie i podałem mu je. Umieścił je w odległości około jednej stopy od siebie w dwóch szczelinach. Kazał mi stanąć powyżej nich, twarzą na zachód i powiedział, abym zrobił to samo ćwiczenie z tymi cieniami. Tym razem była to całkiem inna sprawa. Prawie natychmiast udało mi się zobaczyć, jak oddzielne cienie stapiają się w jeden. Zwróciłem uwagę na to, że ten sposób patrzenia, bez przetwarzania obrazów, nadaje pojedynczemu cieniowi, który stworzyłem, niewiarygodną głębię i pewien rodzaj przejrzystości. Wpatrywałem się w niego oszołomiony. Każdy otwór w skale na obszarze, który obejmowałem spojrzeniem, był wyraźnie widoczny, a nałożony na nie połączony cień, upodobnił się do cienkiej błonki o nie dającej się opisać przezroczystości. Nie chciałem mrugać, aby nie stracić obrazu, który tak niepewnie utrzymywałem. W końcu pieczenie oczu zmusiło mnie do spuszczenia powiek, ale wcale nie utraciłem widoku szczegółów. Co więcej, dzięki nawilżeniu rogówki obraz stał się jeszcze wyraźniejszy. W tym momencie poczułem, jakbym z niezmierzonej wysokości patrzył na świat, którego nigdy przedtem nie widziałem. Zauważyłem również, że mogę przyglądać się otoczeniu cienia, nie tracąc ostrości widzenia. Potem, przez moment, straciłem świadomość, że patrzę na skałę. Poczułem, że jestem w świecie znajdującym się daleko poza wszystkim, co mogłem pojąć. To nadzwyczajne wrażenie trwało przez sekundę, a potem wszystko zniknęło. Automatycznie spojrzałem w górę i zobaczyłem don Juana stojącego bezpośrednio nade mną. Swoim ciałem zasłaniał mi słońce. Opisałem niezwykłe wrażenie, jakiego doświadczyłem, a on wyjaśnił, że musiał je przerwać, ponieważ widział, że mogłem się w nim zatracić. Dodał, że naturalną tendencją nas wszystkich jest folgowanie sobie, kiedy pojawiają się tego rodzaju odczucia. A ja przez to prawie zamieniłem nie-działanie w stare, dobrze znane działanie. Powiedział, że to, co miałem zrobić, powinno polegać na utrzymaniu wizji, bez ulegania jej pokusie, ponieważ w pewien sposób działanie związane jest z uleganiem. Narzekałem, że powinien mi wcześniej powiedzieć, czego mam się spodziewać i co robić. Wtedy zwrócił mi uwagę, że nie miał możliwości, aby się przekonać, czy uda mi się połączyć cienie. Musiałem przyznać, że teraz nie-działanie stało się dla mnie jeszcze bardziej tajemnicze. Don Juan skomentował to, mówiąc, że powinienem być usatysfakcjonowany tym, co zrobiłem, ponieważ przynajmniej raz postępowałem właściwie. Zmniejszając świat, zwiększyłem go i chociaż daleko mi jeszcze do odczuwania jego linii, to jednak właściwie wykorzystałem cień skał jako drzwi do nie-działania. Stwierdzenie, że powiększyłem świat, zmniejszając go, niezwykle mnie zaintrygowało. Fragment porowatej skały, na którym skupiłem wzrok, był tak wyraźny, że kopulasty wierzchołek stał się dla mnie niezmierzonym światem, a jednak, w rzeczywistości, był to tylko zmniejszony widok skały. Kiedy don Juan zasłonił światło, a ja zacząłem patrzeć, tak jak to zwykle robię, wyrazisty fragment stał się nieciekawy, małe dziurki w porowatej skale powiększyły się, brązowy kolor zastygłej lawy zmatowiał i wszystko straciło świetlistą przejrzystość, która przemieniała kamień w rzeczywisty świat. Don Juan wziął te dwa odłamki skały, delikatnie położył je w głębokiej szczelinie i usiadł ze skrzyżowanymi nogami, zwrócony na zachód, w tym miejscu, gdzie przedtem leżały. Poklepał miejsce po swojej lewej stronie i powiedział mi, abym też usiadł. Długo nic nie mówiliśmy. Później zjedliśmy, również w ciszy. Kiedy tylko zaszło słońce, nagle odwrócił się do mnie i zapytał o postępy w śnieniu. Powiedziałem mu, że było to łatwe na początku, ale teraz w ogóle przestałem odnajdywać swoje ręce we śnie. – Kiedy na początku zaczynałeś śnienie, używałeś mojej osobistej mocy, dlatego było łatwiej – powiedział. – Teraz jesteś pusty. Ale nie wolno przestać ci próbować, dopóki nie będziesz miał wystarczająco dużo własnej mocy. Widzisz, śnienie jest nie-działaniem snów i postęp w nie-działaniu spowoduje także postępy w śnieniu. Cała sztuczka polega na tym, aby nie zaprzestać poszukiwania własnych rąk, nawet jeśli nie wierzysz, że to, co robisz, ma jakieś znaczenie. Jak już ci powiedziałem, wojownik nie musi w nic wierzyć, ponieważ dopóki czymś się zajmuje, w nic nie wierząc, dopóty nie-działa. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. – Nie ma niczego więcej, co mógłbym powiedzieć ci o śnieniu – kontynuował. – Wszystko, co bym powiedział, byłoby tylko nie-działaniem. Lecz jeśli uchwyciłbyś nie-działanie bezpośrednio, sam wiedziałbyś, co robić ze śnieniem. Znalezienie własnych rąk na razie jest najważniejsze i jestem przekonany, że ci się to uda. – Nie wiem, don Juanie. Nie mam zaufania do siebie. – Nie chodzi tutaj o ufanie komukolwiek. Cała sprawa jest kwestią walki wojownika, a ty będziesz dalej walczył: jeśli nie pod ochroną swojej własnej mocy, to być może pod wpływem mocy godnego przeciwnika, albo z pomocą jakichś sprzymierzeńców, takich jak ten, który już za tobą podąża. Zrobiłem gwałtowny, nieświadomy ruch prawą ręką. Don Juan powiedział, że moje ciało wie dużo więcej, niż się spodziewam, ponieważ siła, która postępuje w ślad za nami, znajduje się z mojej prawej strony. Przyznał się, mówiąc mi to po cichu, że dwa razy tego dnia sprzymierzeniec podszedł tak blisko, że musiał wkroczyć i zatrzymać go. – W ciągu dnia cienie stanowią drzwi nie-działania – powiedział. – Ale w nocy, ponieważ bardzo mało działania pozostaje w ciemności, wszystko jest cieniem, łącznie ze sprzymierzeńcami. Mówiłem ci już o tym, kiedy uczyłem cię chodu mocy. Zaśmiałem się głośno i mój własny śmiech przestraszył mnie. – Wszystko, czego cię dotąd uczyłem, stanowi aspekt nie-działania – kontynuował. – Wojownik stosuje nie– -działanie do wszystkiego w świecie, a jednak nie mogę ci już nic więcej powiedzieć. Musisz pozwolić swojemu ciału odkryć moc i uczucie nie-działania. Miałem następny atak nerwowego chichotu. – To głupio z twojej strony pogardzać tajemnicami świata tylko z tego powodu, że znasz działanie pogardy – powiedział poważnie. Zapewniłem go, że nie pogardzam nikim ani niczym, ale że jestem bardziej nerwowy i nieudolny, niż mu się wydaje. – Zawsze taki byłem – powiedziałem. – A jednak chcę się zmienić, chociaż nie wiem jak. Nie nadaję się do niczego. – Ja już wiem, że myślisz, że jesteś zgniłek – stwierdził. – To jest twoje działanie. Teraz, aby wpłynąć na to działanie, zamierzam polecić ci, ażebyś nauczył się innego działania. Od dzisiaj, przez osiem dni, chcę, abyś kłamał. Zamiast mówić sobie prawdę, że jesteś okropny, zepsuty i do niczego się nie nadajesz, będziesz sobie mówił coś całkiem przeciwnego, wiedząc, że kłamiesz i że jesteś absolutnie beznadziejny. – Ale jaki jest cel takich kłamstw, don Juanie? – Możesz dać się złapać na haczyk innego działania, a wtedy być może uświadomisz sobie, że obydwa są kłamstwem, nie są rzeczywiste i uzależnianie się od któregokolwiek jest tylko stratą czasu, ponieważ jedyną rzeczywistą rzeczą jest w tobie ta istota, która musi umrzeć. Dotarcie do tej istoty jest nie-działaniem “ja". |