11Don Juan nie odesłał mnie do domu po załatwieniu sprawunków, tak jak to robił ostatnio. Powiedział, że mogę zostać, a następnego dnia, 28 czerwca 1969 roku, tuż przed południem powiedział, że znowu zapalę. – Czy będę znowu próbował widzieć strażnika? – Nie, wykluczone. Tym razem będzie coś innego. Don Juan spokojnie napełnił fajkę mieszanką do palenia, zapalił ją i wręczył mi. Nie przestraszyłem się. Od razu ogarnęła mnie przyjemna senność. Kiedy wypaliłem całą fajkę, don Juan odłożył ją i pomógł mi wstać. Siedzieliśmy twarzami do siebie na dwóch słomianych matach, które umieścił na środku pokoju. Powiedział, że pójdziemy na krótki spacer. Lekkim pchnięciem zachęcił mnie do chodzenia. Zrobiłem krok i nogi ugięły się pode mną. Nie czułem bólu, kiedy uderzyłem kolanami o ziemię. Don Juan chwycił mnie za ramię i jeszcze raz postawił na nogi. – Musisz chodzić – powiedział – tak samo, jak kiedyś wstałeś. Musisz użyć woli. Miałem wrażenie, jakbym był przybity do ziemi. Spróbowałem zrobić krok prawą nogą i prawie utraciłem równowagę. Don Juan trzymał mnie za prawe ramię, pod pachą i łagodnie popychał do przodu, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Byłbym upadł na twarz, gdyby nie złapał mnie za ramię i nie złagodził upadku. Podtrzymując mnie pod prawą pachę, oparł mnie o siebie. Nie czułem nic, ale byłem pewien, że moja głowa spoczywa na jego ramieniu. Patrzyłem na pokój z ukosa. Don Juan ciągnął mnie w takiej pozycji wokół werandy. Obeszliśmy ją z dużym trudem dookoła dwa razy. W końcu mój ciężar tak się zwiększył, że don Juan musiał upuścić mnie na podłogę. Wiedziałem, że nie może mnie ruszyć. W pewnym sensie stało się tak, jakby część mnie celowo chciała stać się ciężka jak ołów. Don Juan nie próbował mnie podnieść. Patrzył na mnie przez chwilę. Leżałem na plecach, twarzą do niego. Spróbowałem się uśmiechnąć, a on zaczął się śmiać. Potem nachylił się nade mną i klepnął mnie w brzuch. Doświadczyłem czegoś przedziwnego. Nie było to ani bolesne, ani przyjemne, ani nic, co mógłbym nazwać. Był to raczej wstrząs. Don Juan natychmiast zaczął mnie toczyć po podłodze. Nie czułem niczego. Pomyślałem, że toczy mnie, ponieważ mój punkt widzenia zmieniał się wraz z obracaniem się po werandzie. Kiedy don Juan ustawił mnie w pozycji, jaka mu była potrzebna, cofnął się. – Wstań! – rozkazał mi. – Stań tak, jak kiedyś. Nie rób sobie jaj. Potrafisz wstać. A teraz wstawaj! Usiłowałem sobie przypomnieć, co wtedy zrobiłem, ale nie byłem w stanie zebrać myśli. Jakby moje myśli miały własną wolę, niezależną od tego, jak bardzo starałem się je kontrolować. W końcu przyszło mi do głowy, że jeśli powiem “wstać", tak jak zrobiłem to kiedyś, to na pewno wstanę. Powiedziałem “wstać" głośno i wyraźnie, ale nic się nie stało. Don Juan popatrzył na mnie z widocznym niezadowoleniem, po czym obszedł mnie i skierował się ku drzwiom. Leżałem na lewym boku, przed oczyma miałem teren przed domem, a za plecami drzwi. Kiedy więc don Juan obchodził mnie, natychmiast doszedłem do wniosku, że wszedł do środka. – Don Juanie! – zawołałem głośno, ale nie odpowiedział. Przytłaczało mnie uczucie niemocy i rozpaczy. Chciałem wstać. Raz po raz powtarzałem “wstać", jakby było to magiczne słowo, które sprawi, że się poruszę. Nic się nie wydarzyło. Dostałem ataku frustracji i wściekłości. Chciałem walić głową w podłogę i płakać. Przeżyłem wyjątkowo bolesne chwile. Chciałem ruszyć się albo powiedzieć coś, ale nie byłem w stanie. Byłem naprawdę unieruchomiony, sparaliżowany. – Don Juanie, pomóż mi! – udało mi się w końcu wrzasnąć. Don Juan wrócił i usiadł naprzeciwko mnie, śmiejąc się. Powiedział, że popadam w histerię, a to, czego doświadczam, jest mało ważne. Podniósł moją głowę i patrząc wprost na mnie, powiedział, że mam atak symulowanego strachu. Powiedział, żebym się nie denerwował. – Twoje życie komplikuje się – rzekł. – Pozbądź się tego czegoś, co sprawia, że tracisz panowanie nad sobą. Zostań tu i spokojnie pozbieraj się do kupy. Położył moją głowę na ziemi i przestąpił mnie. Słyszałem tylko szuranie jego sandałów, kiedy odchodził. W pierwszej chwili znowu miałem ochotę ulec irytacji, ale nie potrafiłem zebrać wystarczająco dużo energii. Zamiast tego stwierdziłem, że osuwam się w stan niezwykłego spokoju. Ogarnęło mnie cudowne uczucie przyjemności. Zrozumiałem, co komplikowało moje życie. Chodziło o tego chłopca. Najbardziej ze wszystkiego zależało mi, aby być jego ojcem. Podobała mi się myśl o kształtowaniu jego charakteru, braniu go na wycieczki i uczeniu go jak żyć. Równocześnie czułem odrazę do zmuszania go, by przyjął mój sposób życia, a właśnie to musiałbym zrobić. Musiałbym zmusić go siłą albo sztucznym zestawem kar i nagród, który my nazywamy zrozumieniem. – Muszę pozwolić mu odejść – pomyślałem. – Nie wolno mi lgnąć do niego. Muszę go uwolnić. Moje myśli ściągnęły na mnie uczucie przerażającej melancholii. Zacząłem płakać. Oczy wypełniły mi się łzami, obraz werandy rozmazał się. Nagle poczułem wielką potrzebę, żeby wstać, znaleźć don Juana i opowiedzieć mu o moim małym. Następnie zauważyłem, że patrzę na werandę z pionowej pozycji. Obróciłem się, aby znaleźć się twarzą do domu i zobaczyłem stojącego przede mną don Juana. Wyglądało na to, że stał za mną przez cały czas. Chociaż nie czułem swoich kroków, musiałem ruszyć w jego kierunku, ponieważ przesunąłem się. Don Juan podszedł do mnie. Uśmiechając się, ujął mnie pod pachami. Jego twarz była bardzo blisko mojej. – Dobra robota – powiedział uspokajająco. W tym momencie uświadomiłem sobie, że dzieje się coś niezwykłego. Poczułem, że to tylko wspomnienie wydarzenia, które miało miejsce kilka lat temu. Kiedyś, w przeszłości, widziałem twarz don Juana z bardzo bliskiej odległości. Wypaliłem fajkę z jego mieszanką i miałem wrażenie, że jego twarz tkwi zanurzona w pojemniku z wodą. Była wielka, świetlista i poruszała się. Obraz ten trwał tak krótko, że nie wystarczyło mi czasu, żeby go ocenić. Tym razem jednak don Juan trzymał mnie, a jego twarz znajdowała się nie dalej jak stopę od mojej, miałem więc czas, żeby się jej przyjrzeć. Kiedy wstałem i odwróciłem się, zobaczyłem bez wątpienia don Juana. “Don Juan, którego znam" podszedł do mnie i podtrzymał mnie. Lecz kiedy skupiłem wzrok na jego twarzy, nie widziałem don Juana w ten sposób, co zwykle. Zamiast tego zobaczyłem przed oczami duży przedmiot. Wiedziałem, że jest to twarz don Juana, ale wiedza ta nie wynikała z tego, co postrzegały moje zmysły. Była to raczej logiczna konkluzja. Wszak moja pamięć potwierdzała, że chwilę wcześniej “don Juan, którego znam" trzymał mnie pod pachy. W związku z tym dziwny, świetlisty obiekt znajdujący się przede mną musiał być twarzą don Juana. Było w niej coś znajomego, chociaż zupełnie nie przypominała tego, co nazwałbym “rzeczywistą" twarzą don Juana. To, na co patrzyłem, było okrągłym przedmiotem, świecącym własnym światłem. Każda jego część poruszała się. Widziałem zamknięty, falujący, rytmiczny przepływ. Wyglądało to tak, jak gdyby to falowanie zawierało się samo w sobie i nie wykraczało poza własne granice, a jednak cała powierzchnia obiektu przed moimi oczami w każdym punkcie emanowała ruchem. Przyszło mi do głowy, że wydziela życie. W rzeczywistości obiekt ten był tak pełen życia, że obserwowanie go całkowicie mnie pochłonęło. Jego ruchy hipnotyzowały mnie i pochłaniały coraz bardziej, aż w końcu nie mogłem określić, czym jest zjawisko znajdujące się przed moimi oczami. Doznałem nagłego wstrząsu. Świetlisty obiekt rozmazał się, jakby coś nim wstrząsnęło, po czym stracił swój blask i znowu stał się czymś stałym i cielesnym. Znowu patrzyłem na znajomą, ciemną twarz don Juana. Uśmiechał się pogodnie. Trwało to tylko chwilkę, a potem znowu nabrała ona blasku, opalizującej świetlistości. Nie było to światło, do którego jestem przyzwyczajony ani nawet blask. Był to raczej ruch, niewiarygodnie szybkie migotanie. Świetlisty obiekt zaczął się huśtać z góry na dół, co naruszyło falującą ciągłość. Świetlistość zmniejszała się wraz z kolejnymi wstrząsami, aż w końcu znowu stalą się “solidną" twarzą don Juana, taką, jaką widzę na co dzień. W tym momencie, jak przez mgłę zauważyłem, że don Juan potrząsa mną. Mówił też coś do mnie. Nie rozumiałem, co mówi, ale kiedy tak mną trząsł, jego słowa w końcu do mnie dotarły. – Nie gap się na mnie. Nie gap się na mnie – powtarzał. – Przestań się wpatrywać. Przestań się wpatrywać. Przesuń wzrok. Potrząsanie ciałem zmusiło mnie do przesunięcia spojrzenia. Kiedy nie wpatrywałem się uważnie w jego twarz, nie widziałem świetlistego obiektu. Gdy przeniosłem wzrok i popatrzyłem na don Juana kątem oka, postrzegałem jego solidność, to jest trójwymiarową osobę. Prawie na niego nie patrząc, mogłem rzeczywiście zobaczyć jego całe ciało, ale kiedy skupiałem spojrzenie, twarz natychmiast zmieniała się w świetlisty obiekt. – W ogóle na mnie nie patrz – powiedział poważnie don Juan. Odwróciłem wzrok, popatrzyłem na ziemię. – W nic się nie wpatruj – rozkazał don Juan i przysunął się, żeby mi pomóc iść. Nie czułem własnych kroków i nie potrafiłem pojąć, w jaki sposób mogę chodzić, a jednak z don Juanem, trzymającym mnie pod pachami, przemieściliśmy się na tył domu. Zatrzymaliśmy się przy kanale nawadniającym. – Teraz wpatruj się w wodę – rozkazał don Juan. Spojrzałem na wodę, ale nie mogłem się jej przypatrywać. W jakiś sposób ruch strumienia rozpraszał mnie. Don Juan nalegał żartobliwie, żebym ćwiczył swoje moce wpatrywania się, ale nie mogłem się skoncentrować. Jeszcze raz skupiłem spojrzenie na twarzy don Juana, ale nie zobaczyłem już blasku. Zacząłem doświadczać dziwnego swędzenia ciała, uczucia takiego, jak przy zdrętwiałych kończynach. Mięśnie nóg zaczęły mi drżeć. Don Juan zepchnął mnie do wody i pociągnął aż na dno. Trzymał mnie za prawą rękę i popychał, a kiedy już uderzyłem o dno, wyciągnął mnie na powierzchnię. Dużo czasu zajęło mi odzyskanie nad sobą kontroli. Kiedy kilka godzin później wróciliśmy do domu, poprosiłem don Juana o wyjaśnienie mi tego, czego doświadczyłem. Wkładając suche ubranie, z podnieceniem opisywałem mu swoje przeżycia, ale on przerwał te wywody mówiąc, że nie było w nich nic ważnego. – Wielka mi rzecz! – powiedział, przedrzeźniając mnie. – Zobaczyłeś blask, też mi coś. Nalegałem, żeby wyjaśnił, co się wydarzyło, ale on wstał i powiedział, że musi iść. Była prawie piąta po południu. Następnego dnia znowu podjąłem temat mojego dziwnego przeżycia. – Czy to było widzenie, don Juanie? – zapytałem. Nie odpowiadał, a kiedy nalegałem, żeby mi odpowiedział, uśmiechał się tajemniczo. – Powiedzmy, że coś w tym rodzaju – powiedział w końcu. – Przypatrywałeś się mojej twarzy i zobaczyłeś, jak świeci, ale to była ciągle moja twarz. Zdarza się, że dymek robi coś takiego. To nic szczególnego. – Czym w takim razie widzenie różni się od tego, co doświadczyłem? – Kiedy widzisz, nie ma już nic znajomego w świecie. Wszystko jest nowe i nigdy przedtem się nie wydarzyło. Świat jest niesamowity! – Dlaczego niesamowity, don Juanie? Co czy ni go tak niesamowitym? – Nic nie jest znajome. Wszystko, czemu się przypatrujesz, staje się niczym! Wczoraj nie widziałeś. Przypatrywałeś się mojej twarzy, a ponieważ mnie lubisz, zauważyłeś mój blask. Nie byłem monstrualny jak strażnik, ale piękny i interesujący. .Jednak nie widziałeś mnie. Nie stałem się dla ciebie niczym. Poszło ci jednak dobrze. Zrobiłeś pierwszy prawdziwy krok w kierunku widzenia. Jedyną wadą było to, że skupiałeś się na mnie, a nie jestem dla ciebie lepszy od strażnika. W obu przypadkach uległeś i nie widziałeś. – Czy rzeczy znikają? W jaki sposób stają się niczym? – Rzeczy nie znikają. Nie wyparowywują, jeśli o to ci chodzi. Po prostu stają się niczym, chociaż ciągle są. – Jak to możliwe, don Juanie? – Że też jesteś tak cholernie napalony na gadanie! – wykrzyknął don Juan z poważnym wyrazem twarzy. – Chyba źle trafiliśmy z tą twoją obietnicą. Może tak naprawdę obiecałeś, że nigdy, przenigdy nie przestaniesz gadać. Ton don Juana był bardzo surowy. Miał zatroskany wyraz twarzy. Chciałem się roześmiać, ale nie miałem śmiałości. Uwierzyłem, że don Juan mówi poważnie, ale tak nie było. Roześmiał się. Powiedziałem mu, że jeśli nie mówię, to się bardzo denerwuję. – Wobec tego przejdźmy się – powiedział. Zabrał mnie do wylotu kanionu u podnóża wzgórz. Dojście tam zabrało nam jakąś godzinę. Odpoczęliśmy chwilę, a potem don Juan poprowadził mnie przez gęste pustynne krzaki do jamy z wodą, czyli do miejsca, które – jak powiedział – jest jamą z wodą. Było tak samo suche jak cała okolica. – Usiądź w środku jamy – polecił mi. Posłusznie usiadłem. – Czy ty też usiądziesz? – zapytałem. Zobaczyłem, jak przygotowuje sobie miejsce do siedzenia jakieś dwadzieścia jardów ode mnie, tuż przy skalistym zboczu góry. Powiedział, że będzie mnie stamtąd obserwował. Siedziałem z kolanami pod brodą. Poprawił moją pozycję. Kazał mi usiąść z lewą nogą podwiniętą pod siebie, a prawą zgiętą, z kolanem do góry. Prawe ramię miało przylegać do boku, a dłoń spoczywać na ziemi, podczas gdy lewe ramię przylegało do piersi. Powiedział mi, żebym skierował się twarzą do niego i tak siedział odprężony, ale nie “bezwolny". Potem wyciągnął z woreczka jakiś białawy sznurek, który wyglądał jak wielka pętla. Założył ją sobie na szyję i naciągał lewą ręką, aż się mocno napięła. Szarpnął naprężoną strunę prawą ręką. Wydała tępy, wibrujący dźwięk. Rozluźnił uchwyt, popatrzył na mnie i powiedział, że mam krzyczeć konkretne słowo, kiedy tylko poczuję, że coś na mnie naciera, kiedy on uderza w strunę. Zapytałem, co ma na mnie natrzeć, ale on kazał mi się zamknąć. Dał mi znak ręką, że ma zamiar rozpocząć. Nie zaczął. Zamiast tego dał mi jeszcze jedną przestrogę. Powiedział, że jeśli pojawi się coś, co będzie mi zagrażać, mam przyjąć postawę walki, której nauczył mnie kilka lat temu. Był to taniec składający się z uderzania w ziemię palcami lewej nogi przy równoczesnym, silnym klaskaniu prawą ręką w udo. Postawa walki była częścią techniki obronnej używanej w przypadku wyjątkowego zagrożenia i niebezpieczeństwa. Przeżyłem moment panicznego strachu. Chciałem się dowiedzieć, po co tu jestem, ale don Juan nie dał mi czasu i zaczął uderzać w strunie. Robił to kilkakrotnie z regularnymi, dwudziestosekundowymi przerwami. Zauważyłem, że uderzając w strunę, zwiększa jej napięcie. Widziałem, jak jego ramiona i szyja drżą z napięcia. Dźwięk stawał się coraz czystszy. Zdałem sobie sprawę, że don Juan przy każdym uderzeniu wydawał niesamowity krzyk. Dźwięk struny nałożony na ludzki głos tworzył dziwaczny, nieziemski odgłos. Nie czułem, żeby coś na mnie nacierało, ale widok wysiłków don Juana i wywołany przez niego dziwny dźwięk prawie wprowadziły mnie w trans. Don Juan rozluźnił strunę i spojrzał na mnie. Kiedy grał, siedział odwrócony do mnie plecami, z twarzą skierowaną na południowy wschód, tak jak ja. Kiedy się rozluźnił, zwrócił się twarzą do mnie. – Nie patrz na mnie, kiedy gram – powiedział. – Ale też nie zamykaj oczu. Nic ci to nie da. Patrz na ziemię tuż przed sobą i słuchaj. Ponownie naprężył strunę i zaczął grać. Patrzyłem na ziemię, koncentrując się na wydawanym przez niego dźwięku. Nigdy w życiu nie słyszałem czegoś takiego. Bardzo się przestraszyłem. Dziwny odgłos wypełnił cały kanion, odbijając się echem. Właściwie dźwięk wydawany przez don Juana wracał do mnie echem, odbijany od wszystkich ścian kanionu. Don Juan też to musiał zauważyć, ponieważ zwiększył napięcie struny. Chociaż zmienił nastrojenie, echo zdawało się ustawać, aż w końcu skupiło się w jednym miejscu, na południowym wschodzie. Don Juan stopniowo rozluźniał napięcie struny, aż w końcu usłyszałem ostatni głuchy brzdęk. Wsadził strunę do woreczka i podszedł do mnie. Pomógł mi wstać. Mięśnie ramion i nóg zesztywniały mi na kamień. Byłem zlany potem. Nie miałem pojęcia, że aż tak się pociłem. Krople potu wpadły mi do oczu, podrażniając je. Don Juan dosłownie wyciągnął mnie z tego miejsca. Próbowałem coś powiedzieć, ale położył mi rękę na ustach. Zamiast wyprowadzić nas z kanionu tą samą drogą, którą przyszliśmy, don Juan wybrał okrężną trasę. Wspięliśmy się na zbocze góry i doszliśmy aż do wzgórz, bardzo oddalonych od wejścia do kanionu. Do domu szliśmy w absolutnej ciszy. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zrobiło się już zupełnie ciemno. Znowu próbowałem coś powiedzieć, ale don Juan, tak jak poprzednio, położył mi rękę na ustach. Nic nie jedliśmy i nie zapaliliśmy lampy naftowej. Don Juan ułożył moją matę w swoim pokoju i wskazał na nią brodą. Zrozumiałem, że powinienem położyć się spać. – Znalazłem dla ciebie właściwe zajęcie – powiedział do mnie don Juan, jak tylko się obudziłem następnego ranka. – Zaczniesz dzisiaj. Jak wiesz, nie ma zbyt wiele czasu. Po długim, kłopotliwym milczeniu poczułem się zmuszony zapytać: – Co kazałeś mi robić wczoraj w kanionie? Don Juan zachichotał jak dziecko. – Po prostu wykorzystywałem ducha tamtej jamy z wodą – powiedział. – Ten rodzaj duchów należy ujarzmiać, kiedy jama jest sucha, a duch przebywa w górach. Powiedzmy, że przerwałem mu wczoraj drzemkę. Ale on nie miał mi tego za złe i wskazał twój szczęśliwy kierunek. Jego głos przyszedł z tego kierunku. – Don Juan wskazał na południowy wschód. – Co to była za struna, na której grałeś, don Juanie? – Pułapka na duchy. – Czy mógłbym ją obejrzeć? – Nie. Ale zrobię ci taką. Albo lepiej, kiedyś, kiedy nauczysz się widzieć, sam sobie zrobisz. – Z czego ona jest, don Juanie? – Moja jest dzikiem. Kiedy będziesz miał taką, zobaczysz, że jest żywa i że może cię nauczyć różnych dźwięków, które sama lubi. Praktykując, poznasz swoją pułapkę na duchy tak dobrze, że razem wydacie dźwięki pełnej mocy. – Dlaczego zabrałeś mnie na poszukiwania ducha jamy wodnej, don Juanie? – Wkrótce się tego dowiesz. Około południa siedzieliśmy pod ramadą. Don Juan nabijał dla mnie fajkę. Kiedy moje ciało już zupełnie zdrętwiało, kazał mi wstać, co zrobiłem bez trudu. Pomógł mi się przejść. Zaskoczyła mnie moja samokontrola. Udało mi się samemu obejść ramadę dwa razy. Don Juan stał przy mnie, ale ani mnie nie prowadził, ani nie podtrzymywał. Potem wziął mnie pod ramię i zaprowadził do kanału nawadniającego. Posadził mnie na brzegu i stanowczo nakazał przypatrywać się wodzie i o niczym nie myśleć. Usiłowałem skupić spojrzenie na wodzie, ale jej ruch rozpraszał mnie. Mój umysł i oczy zaczęły błądzić po szczegółach najbliższego otoczenia. Don Juan potrząsnął moją głową i ponownie kazał mi wpatrywać się w wodę i o niczym nie myśleć. Powiedział, że jest to trudne, ale trzeba próbować. Próbowałem trzy razy. Za każdym razem coś mnie rozpraszało, a don Juan bardzo cierpliwie potrząsał moją głową. W końcu zauważyłem, że mój umysł i oczy skupiły się na wodzie. Pomimo jej ruchu, pogrążyłem się w obserwowaniu jej płynności. Woda stała się nieco inna. Zdawała się być cięższa i jednolicie szarozielona. Widziałem, jak poruszając się, tworzy małe fale. Te fale stawały się bardzo wyraźne. I nagle poczułem, że nie patrzę już na masę poruszającej się wody, ale na jej obraz. To, co miałem przed oczami, stanowiło zamarznięty kawałek płynącej wody. Zmarszczki znieruchomiały. Mogłem przypatrzeć się każdej z osobna. Potem nabrały zielonej fosforescencji i zaczęła się z nich wydobywać jakaś zielona mgiełka. Mgiełka rozchodziła się falami, jej zieloność stawała się coraz bardziej świetlista, aż w końcu zmieniła się w pokrywający wszystko, oślepiający blask. Nie wiem, jak długo siedziałem nad kanałem. Don Juan nie przerywał mi. Pogrążyłem się w zielonym blasku mgły. Czułem ją dookoła. Chłodziła mnie. Nie miałem żadnych myśli ani uczuć. Pozostała mi jedynie spokojna świadomość, świadomość lśniącej, uspokajającej zieleni. Następną rzeczą, jaką sobie uświadomiłem, było to, że jest mi okropnie zimno i mokro. Stopniowo zdałem sobie sprawę, że jestem zanurzony w kanale nawadniającym. W pewnej chwili woda wniknęła mi do nosa, połknąłem ją i zakaszlałem. W nosie czułem denerwujące swędzenie i kilka razy kichnąłem. Wstałem i kichnąłem tak potężnie i głośno, że równocześnie pierdnąłem. Don Juan zaklaskał w ręce i roześmiał się. – Jeśli ciało pierdzi, to znaczy, że żyje – powiedział. Dał mi znak, żebym szedł za nim. Poszliśmy do domu. Chciałem zachować milczenie. W pewien sposób spodziewałem się, że będę rozkojarzony i przygnębiony. Jednak w rzeczywistości nie czułem się ani zmęczony, ani smutny. Miałem dużo energii i bardzo szybko przebrałem się. Zacząłem gwizdać. Don Juan popatrzył na mnie z zaciekawieniem. Z udawanym zdziwieniem otworzył usta i oczy. Było to bardzo zabawne, śmiałem się nieco dłużej niż to było konieczne. – Rozklejasz się – powiedział don Juan, przy czym sam się zaśmiewał. Wyjaśniłem mu, że nie chcę, aby wpadanie w przygnębienie po wypaleniu mieszanki stało się moim nawykiem. Powiedziałem, że po tym, jak mnie wyciągnął z kanału nawadniającego po próbach spotkania strażnika, doszedłem do przekonania, że mogę widzieć, jeśli patrzę na otaczające mnie rzeczy wystarczająco długo. – Widzenie nie polega na patrzeniu i zachowywaniu milczenia – powiedział. – Widzenie to technika, której się trzeba nauczyć. Albo raczej jest to technika, którą niektórzy z nas już znają. Spojrzał na mnie, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że należę do znających tę technikę. – Czy masz dość siły, żeby iść? – zapytał. Powiedziałem, zgodnie z prawdą, że czuję się dobrze. Nie byłem głodny, choć przez cały dzień nic nie jadłem. Don Juan wsadził trochę chleba i suszonego mięsa do plecaka i wręczył go mnie, dając głową znak, żebym szedł za nim. – Dokąd idziemy? – zapytałem. Lekkim skinieniem głowy wskazał na pobliskie góry. Szliśmy w kierunku tego samego kanionu, w którym znajdowała się wodna jama, jednak nie weszliśmy do niego. Don Juan zaczął wspinać się na skały po prawej stronie, tuż przy wejściu do kanionu. Poszliśmy do góry. Słońce znajdowało się prawie na horyzoncie. Był łagodny dzień, mnie jednak było gorąco, czułem się przyduszony. Z trudem oddychałem. Don Juan sporo mnie wyprzedził i musiał się zatrzymać, abym mógł go dogonić. Powiedział, że moja kondycja fizyczna jest okropna i przedłużenie wycieczki nie byłoby zbyt mądre. Pozwolił mi odpocząć przez godzinę. Wybrał gładki, prawie okrągły głaz i polecił mi się położyć na nim. Ułożył moje ciało na skale. Kazał mi rozciągnąć ręce i nogi i pozwolić im swobodnie zwisać. Plecy miałem lekko wygięte, szyję rozluźnioną, tak że głowa również opadała swobodnie. Kazał mi leżeć w takiej pozycji przez jakieś piętnaście minut. Potem powiedział, żebym odkrył brzuch. Starannie wybrał jakieś gałęzie i liście, a potem ułożył je na moim gołym brzuchu. Natychmiast w całym ciele poczułem ciepło. Następnie don Juan chwycił mnie za stopy i obrócił tak, że głowę miałem skierowaną na południowy wschód. – Teraz zawołajmy ducha wodnej jamy – powiedział. Chciałem odwrócić głowę i spojrzeć na niego, ale energicznie chwycił mnie za włosy i powiedział, że znajduję się w nieosłoniętej pozycji, w stanie osłabienia fizycznego, muszę więc siedzieć cicho i nie ruszać się. Poukładał mi na brzuchu te wszystkie gałęzie, żeby mnie ochronić. Stwierdził, że zostanie ze mną na wypadek, gdybym nie potrafił zadbać o siebie. Stanął tuż za moją głową. Wywracając oczy, mogłem go zobaczyć. Wyciągnął sznurek, napiął go, a wtedy zdałem sobie sprawę, że patrzę na niego, wywracając oczy do góry. Stuknął mnie lekko w głowę kostkami palców i kazał patrzeć w niebo, nie zamykać oczu i koncentrować się na dźwięku. Dodał, jakby po namyśle, że jeśli poczuję, że coś na mnie naciera, powinienem bez wahania wykrzyczeć słowo, którego mnie nauczył. Don Juan i jego pułapka na duchy rozpoczęli słabym brzdęknięciem. Powoli don Juan zwiększał napięcie struny. Najpierw usłyszałem jakby odgłos, a potem zdecydowane echo dochodzące niezmiennie z południowego wschodu. Napięcie wzrastało. Don Juan i jego pułapka na duchy byli doskonale dobraną parą. Struna wydawała niski ton, a don Juan wzmacniał go, zwiększając jego intensywność, aż stał się przeszywającym krzykiem, a w końcu wyciem. Kulminacja nastąpiła wraz ze strasznym skrzekiem, niepojętym z punktu widzenia mojego doświadczenia. Dźwięk odbijał się po górach i wracał do nas echem. Wydawało mi się, że idzie wprost na mnie. Poczułem, że ma to coś wspólnego z temperaturą mojego ciała. Zanim don Juan zaczął grać, było mi ciepło i wygodnie, ale kiedy dźwięki osiągały kulminację, robiło mi się zimno, nieopanowanie dzwoniłem zębami i naprawdę czułem, że coś na mnie naciera. W pewnej chwili zauważyłem, że niebo pociemniało. Dotąd nie zauważałem nieba, chociaż na nie patrzyłem. Na chwilę uległem panice i wykrzyczałem słowo, którego nauczył mnie don Juan. Don Juan natychmiast zaczął zmniejszać natężenie swoich niesamowitych krzyków, ale nie przyniosło mi to żadnej ulgi. – Zakryj uszy – wymamrotał stanowczo don Juan. Zakryłem uszy rękoma. Po kilku minutach don Juan zupełnie przestał grać i podszedł do mnie. Zdjął z mojego brzucha gałęzie i liście, pomógł mi wstać i ostrożnie ułożył je na skale, na której leżałem. Zrobił z nich ognisko, a kiedy płonęły, natarł mój brzuch innymi liśćmi, wyjętymi ze swojego woreczka. Kiedy chciałem mu powiedzieć, że okropnie boli mnie głowa, położył mi rękę na ustach. Siedzieliśmy tak, aż wypaliły się wszystkie liście. Zrobiło się już całkiem ciemno. Kiedy schodziliśmy z gór, rozbolał mnie żołądek. Właśnie szliśmy wzdłuż kanału nawadniającego, kiedy don Juan powiedział, że mam już dość i że nie powinienem tu zostawać. Poprosiłem go, żeby mi wyjaśnił, kim jest duch wodnej jamy, ale on uciszył mnie gestem. Powiedział, że porozmawiamy o tym innym razem, po czym, celowo zmieniając temat, udzielił mi długich wyjaśnień na temat widzenia. Żałowałem, że nie mogę pisać po ciemku. Bardzo mu się to spodobało i stwierdził, że w większości przypadków nie zwracam uwagi na to, co on ma do powiedzenia, ponieważ zależy mi tylko na tym, żeby wszystko zapisać. Mówił o widzeniu jako o procesie niezależnym od sprzymierzeńców i technik magicznych. Czarownik jest osobą, która może wydawać polecenia sprzymierzeńcowi i w ten sposób używać jego mocy dla swoich korzyści, ale fakt rozkazywania sprzymierzeńcowi nie oznacza, że czarownik widzi. Przypomniałem mu, że kiedyś stwierdził, iż widzenie nie jest możliwe bez sprzymierzeńca. Don Juan odpowiedział bardzo spokojnie, że doszedł do wniosku, że jednak można widzieć, nie mając sprzymierzeńca. Nie istnieje powód, dla którego byłoby to niemożliwe, skoro widzenie nie ma nic wspólnego z manipulacyjnymi technikami magii, które służą jedynie do oddziaływania na innych ludzi. Z drugiej zaś strony, techniki widzenia nie oddziałują na ludzi. Zacząłem myśleć niezwykle jasno. Idąc z don Juanem, nie czułem ani zmęczenia, ani senności, nie bolał mnie już żołądek. Byłem bardzo głodny, a kiedy dotarliśmy do domu, rzuciłem się na jedzenie. Potem poprosiłem don Juana, żeby powiedział coś więcej na temat technik widzenia. Uśmiechnął się do mnie szeroko i stwierdził, że znowu jestem sobą. – Jak to jest – powiedziałem – że techniki widzenia nie mają żadnego wpływu na innych ludzi? – Już ci mówiłem – rzekł. – Widzenie to nie magia. Jednak łatwo pomylić te dwie rzeczy ze sobą, ponieważ człowiek, który widzi, w jednej chwili potrafi nauczyć się manipulowania sprzymierzeńcem i staje się czarownikiem. Z drugiej jednak strony, można nauczyć się pewnych technik służących do rozkazywania sprzymierzeńcowi, zostać w ten sposób czarownikiem, ale nigdy nie nauczyć się widzieć. – Poza tym, widzenie stanowi przeciwieństwo magii. Widzenie sprawia, że uświadamiasz sobie, iż wszystko jest nieważne. – Że co jest nieważne, don Juanie? – Wszystko. Nic więcej nie powiedzieliśmy. Czułem się zrelaksowany i nie chciałem dłużej rozmawiać. Leżałem na plecach na macie. Z kurtki zrobiłem sobie poduszkę. Było mi wygodnie, czułem się szczęśliwy i przez kilka godzin robiłem notatki przy świetle lampy naftowej. Nagle znowu odezwał się don Juan. – Dzisiaj poszło ci bardzo dobrze – powiedział. – Poszło ci bardzo dobrze z wodą. Duch wodnej jamy polubił cię i przez cały czas ci pomagał. Zdałem sobie sprawę, że zapomniałem opowiedzieć mu o swoich przeżyciach. Zacząłem opisywać, w jaki sposób postrzegałem wodę. Nie pozwolił mi mówić dalej. Powiedział, że wie, iż widziałem zieloną mgiełkę. Musiałem spytać: – Jak się o tym dowiedziałeś, don Juanie? – Widziałem cię. – Co robiłem? – Nic, siedziałeś tam i wpatrywałeś się w wodę i w końcu zobaczyłeś zieloną mgiełkę. – Czy to było widzenie? – Nie. Ale byłeś blisko. Zbliżasz się. To mnie podnieciło. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej. Roześmiał się i żartował z mojego zapału. Powiedział, że każdy może zobaczyć zieloną mgiełkę, ponieważ ona jest jak strażnik. To coś, czego nie da się uniknąć, więc zobaczenie jej nie było wielkim osiągnięciem. – Mówiąc, że dobrze ci poszło, miałem na myśli to, że nie zdenerwowałeś się – powiedział – jak to miało miejsce ze strażnikiem. Gdybyś stał się zbyt niespokojny, musiałbym potrząsać twoją głową, żeby cię sprowadzić na ziemię. Za każdym razem, kiedy człowiek wchodzi w zieloną mgłę, jego dobroczyńca musi stać przy nim, na wypadek gdyby mgła zaczęła go chwytać. Można uciec samemu z zasięgu strażnika, ale nie umknie się o własnych siłach z uścisków zielonej mgły. Przynajmniej nie na początku. Być może później nauczysz się to robić. Teraz próbujemy dowiedzieć się czego innego. – Czego próbujemy się dowiedzieć? – Czy potrafisz widzieć wodę. – Skąd mam wiedzieć, że ją widziałem albo że ją widzę? – Będziesz wiedzieć. Tracisz orientację tylko wtedy, kiedy mówisz. |