12Podczas przeglądania notatek przyszły mi do głowy różne pytania. – Czy zielona mgła, tak samo jak strażnik, jest czymś, co trzeba pokonać, żeby widzieć? – zapytałem don Juana, gdy tylko usiedliśmy pod ramadą jego domu. Był 8 sierpnia 1969 roku. – Tak. Należy pokonać wszystko – powiedział. – W jaki sposób mogę pokonać zieloną mgłę? – Tak samo, jak powinieneś był pokonać strażnika: pozwolić, aby stała się niczym. – Co powinienem zrobić? – Nic. Dla ciebie pokonanie zielonej mgły jest czymś znacznie łatwiejszym niż pokonanie strażnika. Duch wodnej jamy polubił cię, a rozgrywka ze strażnikiem zdecydowanie nie należała do twoich mocnych stron. Tak naprawdę, nigdy nie widziałeś strażnika. – Może dlatego, że mi się nie podobał. Co by było, gdybym spotkał takiego strażnika, który by mi przypadł do gustu? Z pewnością są ludzie, którzy uznaliby tego strażnika, którego ja spotkałem, za pięknego. Czy pokonaliby go, dlatego że im się spodobał? – Nie! Ciągle nie rozumiesz. Nie ma znaczenia, czy ktoś lubi, czy nie lubi strażnika. Tak długo, jak długo żywisz do niego jakieś uczucia, pozostanie on tym samym, monstrualnym, pięknym, czy jakim tam jeszcze strażnikiem. Natomiast jeśli nic do niego nie czujesz, strażnik stanie się niczym, chociaż dalej będzie tkwił przed tobą. Myśl, że coś tak gigantycznego jak strażnik może stać się niczym i równocześnie wciąż znajdować się przed moimi oczyma, zupełnie nie miała sensu. Poczułem, że jest to jeden z pozbawionych logiki elementów wiedzy don Juana. Poczułem również, że gdyby zechciał, mógłby mi to wyjaśnić. Zapytałem, co chciał przez to powiedzieć. – Pomyślałeś, że strażnik jest czymś, co znasz, to chciałem powiedzieć. – Wcale nie uważałem, że on jest czymś, co znam. – Pomyślałeś, że jest brzydki, że jest niewiarygodnej wielkości, że jest potworem. Wiesz, co to wszystko znaczy. Wobec tego strażnik był zawsze czymś, co znasz, a tak długo, jak długo jest ci znany, nie widzisz go. Mówiłem ci już, strażnik musi stać się niczym, a jednak musi stać przed tobą. Powinien tam pozostać i równocześnie być niczym. – Lecz jak to możliwe, don Juanie? To absurd, co mówisz. – Owszem, ale to jest widzenie. Naprawdę nie da się o tym mówić. Widzenia uczy się poprzez widzenie. – Najwyraźniej nie miałeś żadnych kłopotów z wodą. Tamtego dnia prawie ją widziałeś. Woda jest twoim oparciem. Teraz musisz tylko doprowadzić do perfekcji technikę widzenia. Duch wodnej jamy to twój potężny pomocnik. – Jest to kolejne z dręczących mnie pytań, don Juanie. – Możesz sobie mieć tyle dręczących cię pytań, ile tylko chcesz, ale w tej okolicy nie wolno ci rozmawiać o duchu wodnej jamy. Właściwie, lepiej o nim w ogóle nie mówić. Nic nie mówić. Inaczej duch cię złapie, a jeśli to się stanie, nikt z żywych nie będzie w stanie ci pomóc. Zamknij więc buzię na kłódkę i myśl o czym innym. Około godziny dziesiątej następnego ranka don Juan wyciągnął fajkę z futerału, nabił ją mieszanką, po czym wręczył mi i kazał iść nad brzeg strumienia. Trzymając fajkę w obu dłoniach, udało mi się rozpiąć koszulę, wsadzić fajkę pod spód i mocno przycisnąć do siebie. Don Juan niósł dwie słomiane maty i małą tackę z węgielkami – Dzień był ciepły. Usiedliśmy na matach, w cieniu gaju drzewek dziegciowych, tuż nad wodą. Don Juan wsadził węgielki do fajki i kazał mi palić. Nie bałem się, nie byłem też podekscytowany. Przypomniałem sobie, jak podczas drugiej próby widzenia strażnika, po tym jak don Juan objaśnił jego naturę, doświadczyłem rzadkiego uczucia zaciekawienia i strachu. Tym razem jednak, choć don Juan uświadomił mi, że mogę naprawdę widzieć wodę, nie byłem zaangażowany emocjonalnie, tylko ciekawy. Don Juan kazał mi wypalić dwa razy tyle, co poprzednio. W pewnym momencie przechylił się w moim kierunku i wyszeptał mi do prawego ucha, że nauczy mnie, jak wykorzystuje się wodę do przemieszczania się. Czułem jego twarz bardzo blisko, jakby mówił tuż przy moim uchu. Powiedział, żebym nie wpatrywał się w wodę, ale skupił spojrzenie na powierzchni i utrzymywał je nieruchomo tak długo, aż woda zmieni się w zieloną mgłę. Powtarzał w kółko, że mam skupiać całą uwagę na mgle tak długo, aż nie będę widzieć niczego poza nią. Usłyszałem, jak mówi: – Patrz na wodę przed tobą, ale nie pozwól, żeby poniósł cię jej dźwięk. Jeśli dasz się ponieść dźwiękowi wody, mogę nie być w stanie cię znaleźć i sprowadzić z powrotem. A teraz wejdź w zieloną mgłę i słuchaj mojego głosu. Słyszałem go i rozumiałem z niewiarygodną jasnością. Zacząłem w skupieniu patrzeć na wodę i doświadczyłem bardzo dziwnego uczucia fizycznej przyjemności, swędzenia, nieokreślonego szczęścia. Wpatrywałem się dość długo, ale nie zauważyłem zielonej mgły. Poczułem, że zacząłem widzieć nieostro, na siłę więc zmuszałem się do Patrzenia w wodę. W końcu nie byłem już w stanie kontrolować oczu i musiałem je zamknąć, mrugnąć albo może po prostu straciłem zdolność koncentracji. Tak czy inaczej, wtedy właśnie woda znieruchomiała. Wyglądała jak namalowany obraz. Drobne fale zastygły. Potem zasyczała, jakby były w niej cząsteczki dwutlenku węgla, które w jednej chwili wybuchły. Przez chwilę widziałem to musowanie jako powoli rozpraszającą się zieloną materię. Nastąpiła cicha eksplozja. Woda rozprysnęła się w lśniącą zieloną mgiełkę, która rozprzestrzeniała się tak długo, aż w końcu mnie spowiła. Przebywałem zawieszony w niej, do chwili gdy ostry, przenikliwy krzyk wstrząsnął wszystkim. Mgła z powrotem przybrała normalne cechy powierzchni wody. Krzyk był głosem don Juana wołającego “Hejjj!" tuż przy moim uchu. Powiedział mi, żebym zwracał uwagę na jego głos, wrócił do mgły i czekał, aż mnie zawoła. Odpowiedziałem po angielsku: – O.K. – I usłyszałem jego chichotanie. – Proszę cię, nic nie mów – powiedział. – Nie chcę więcej słyszeć żadnych O.K. Słyszałem go bardzo wyraźnie. Jego głos był melodyjny, a przede wszystkim przyjazny. Wiedziałem to, nie myśląc. To przekonanie pojawiło się i odeszło. Głos don Juana kazał mi skupić całą uwagę na mgle, ale nie ulegać jej. Kilkakrotnie powtórzył, że wojownik nie poddaje się niczemu, nawet swojej śmierci. Ponownie zanurzyłem się we mgle. Zauważyłem, że nie jest to wcale mgła albo przynajmniej nie to, co ja uważam za mgłę. Podobne do mgły zjawisko składało się z maleńkich, okrągłych bąbelków wchodzących w moje pole widzenia i wychodzących z niego płynnym ruchem. Przez chwilę obserwowałem, jak się poruszały, a potem moją uwagę przykuł głośny, odległy hałas. Straciłem koncentrację i przestałem widzieć maleńkie bąbelki. Byłem świadomy jedynie zielonego, bezkształtnego, mglistego blasku. Ponownie dotarł do mnie głośny hałas, a wstrząs, jaki spowodował, natychmiast rozproszył mgłę i naraz stwierdziłem, że patrzę znowu na wodę w kanale nawadniającym. Potem usłyszałem to znowu. Był to głos don Juana. Mówił mi, żebym go słuchał, ponieważ jego głos jest moim jedynym przewodnikiem. Kazał mi patrzeć na znajdujący się dokładnie przede mną brzeg strumienia i porastającą go roślinność. Widziałem jakieś trzciny i kawałek gołej ziemi. Była to mała zatoczka, miejsce, gdzie don Juan przychodził czerpać wiadrem wodę. Po chwili don Juan polecił mi powrócić do mgły. Poprosił, żebym słuchał jego głosu, ponieważ będzie mnie prowadził, żebym nauczył się przemieszczać. Powiedział, że jak już zobaczę bąbelki, powinienem wsiąść na jeden z nich i pozwolić się ponieść. Posłuchałem go i natychmiast otoczyła mnie zielona mgła. Potem zobaczyłem maleńkie bąbelki. Znowu usłyszałem głos don Juana, który brzmiał jak bardzo dziwny i przerażający grzmot. Natychmiast, gdy go usłyszałem, zacząłem tracić zdolność postrzegania bąbelków. Usłyszałem, jak don Juan mówi: – Wsiądź na jeden z bąbelków. Usilnie starałem się zachować zdolność percepcji zielonych bąbelków i równocześnie słyszeć głos don Juana. Nie wiem, jak długo to trwało. Nagle uświadomiłem sobie, że mogę słuchać go i patrzeć na bąbelki, które ciągle unosiły się, powoli wypływając z mojego pola widzenia. Głos don Juana ciągle ponaglał mnie, żebym poszedł za jednym z bąbelków i dosiadł go. Chciałem wiedzieć, jak mam to zrobić i automatycznie wymówiłem słowo “jak". Poczułem, że słowo to znajdowało się we mnie bardzo głęboko, a wychodząc wyprowadziło mnie na powierzchnię. Było jak boja wypływająca z mojej głębi. Usłyszałem jak mówię “jak" i zabrzmiało to jak szczeknięcie psa. Don Juan również odszczeknął mi jak pies, po czym wydał kilka dźwięków kojota i roześmiał się. Pomyślałem, że jest to bardzo zabawne i też się roześmiałem. Don Juan powiedział bardzo spokojnie, żebym przyczepił się do bąbelka, podążając za nim. – Wracaj – powiedział. – Wejdź we mgłę! We mgłę! Wróciłem i zauważyłem, że ruch bąbelków stał się wolniejszy i że zrobiły się one wielkie jak piłki do koszykówki. Istotnie, stały się tak wielkie i powolne, że każdemu mogłem przyjrzeć się bardzo dokładnie. Nie wyglądały jak prawdziwe bańki mydlane ani jak balony, ani jak kuliste pojemniki. Nie były pojemnikami, raczej same się w czymś mieściły. Nawet nie były okrągłe, chociaż mógłbym przysiąc, że kiedy zobaczyłem je pierwszy raz, były okrągłe i przypominały mi bańki mydlane. Patrzyłem na nie jakby przez okno, tak jakby framuga okna nie pozwalała mi za nimi podążać, a tylko patrzeć, jak wchodzą i wychodzą z mojego pola widzenia. Jednak kiedy przestałem je postrzegać jako bańki, mogłem za nimi podążyć, a podążając za jedną z nich, przyczepiłem się do niej i popłynąłem razem z nią. Naprawdę czułem, że się poruszam. Właściwie byłem tą bańką albo tym czymś, co przypominało bańkę. Usłyszałem przenikliwy głos don Juana. Wstrząsnął mną i straciłem poczucie bycia “tym". Dźwięk był wyjątkowo przerażający, oddalony i metaliczny, jakby don Juan mówił przez głośnik. Coś z tego dotarło do mnie. – Popatrz na brzegi – powiedział. Zobaczyłem masę płynącej wody. Słyszałem wydawany przez nią dźwięk. – Popatrz na brzegi – rozkazał mi ponownie don Juan. Zobaczyłem betonową ścianę. Dźwięk wydawany przez wodę stał się bardzo głośny, ogarnął mnie. Potem nagle ustał, jakby został ucięty. Poczułem czerń snu. Uświadomiłem sobie, że jestem zanurzony w kanale nawadniającym. Don Juan polewał mi twarz wodą i nucił. Potem zanurzył mnie w kanale. Wyciągnął mi głowę na powierzchnię i przytrzymując od tyłu za kołnierzyk koszuli, pozwolił mi odpocząć na brzegu. W rękach i nogach poczułem coś niezwykle przyjemnego. Rozprostowałem je. Moje oczy były zmęczone i swędziały mnie. Podniosłem prawą rękę, żeby je przetrzeć, ale było to trudne. Ręka niezmiernie mi ciążyła. Ledwie mogłem ją wyjąć z wody, a kiedy to zrobiłem, okazało się, że pokrywa ją niewiarygodna ilość zielonej mgły. Trzymałem rękę przed oczami. Widziałem jej zarys jako ciemniejszą masę zieleni otoczoną przez bardziej intensywny, zielonkawy blask. Gwałtownie zerwałem się na nogi, stanąłem na środku strumienia i spojrzałem na swoje ciało. Pierś, ramiona i nogi były zielone, ciemnozielone. Odcień był tak intensywny, że sprawiał wrażenie substancji kleistej. Wyglądałem jak figurka, którą don Juan zrobił dla mnie z korzenia datury kilka lat temu. Don Juan kazał mi wyjść z wody. W jego głosie wyczułem ponaglenie. – Jestem zielony – powiedziałem. – Pozbądź się tego – rzekł stanowczo. – Nie ma czasu. Wychodź stamtąd. Woda cię zaraz pochwyci. Wychodź z niej! Wychodź! Wychodź! Spanikowałem i wyskoczyłem. – Tym razem musisz mi dokładnie opowiedzieć, co się wydarzyło – powiedział rzeczowo don Juan, kiedy tylko usiedliśmy naprzeciwko siebie w jego pokoju. Nie interesowała go kolejność moich przeżyć. Chciał Jedynie wiedzieć, co zauważyłem, kiedy mi kazał patrzeć na brzeg. Interesowały go szczegóły. Opisałem mu ścianę, którą widziałem. – Czy ta ściana była po twojej lewej czy prawej stronie? – zapytał. Powiedziałem mu, że była dokładnie przede mną, lecz on upierał się, że musiała być albo po lewej, albo po prawej stronie. – Kiedy zobaczyłeś ją po raz pierwszy, gdzie była? Zamknij oczy i nie otwieraj ich, dopóki sobie nie przypomnisz. Zamknąłem oczy, a on wstał i odwrócił mnie twarzą na wschód, w tym samym kierunku, w którym byłem zwrócony, siedząc przed strumieniem. Zapytał, w jakim kierunku przemieściłem się. Powiedziałem, że do przodu. Don Juan uparcie twierdził, że powinienem przypomnieć sobie i skupić się na tym momencie, kiedy jeszcze widziałem banieczki. – W którą stronę płynęły? – zapytał. Don Juan zmuszał mnie, żebym sobie przypomniał i w końcu musiałem przyznać, że bańki zdawały się poruszać w prawą stronę. Nie byłem jednak tego tak zupełnie pewny, jakby tego chciał don Juan. Pod wpływem jego dociekań zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie uporządkować swojej percepcji. Kiedy zobaczyłem bańki po raz pierwszy, poruszały się w prawo, ale gdy powiększyły się, popłynęły we wszystkie strony. Niektóre z nich płynęły prosto na mnie, inne rozchodziły się we wszystkich możliwych kierunkach. Niektóre poruszały się nad i pode mną. Naprawdę były wszędzie. Przypomniałem sobie, że słyszałem ich szum, musiałem więc postrzegać je nie tylko oczami, ale również uszami. Kiedy bańki stały się tak duże, że mogłem wsiąść na jedną z nich, zobaczyłem, że ocierają się o siebie jak balony. Moje podekscytowanie rosło, kiedy przypominałem sobie szczegóły tego, co widziałem. Don Juana to jednak zupełnie nie interesowało. Powiedziałem mu, że widziałem syczące banieczki. Nie było to wrażenie czysto słuchowe albo czysto wizualne, ale coś trudnego do rozróżnienia, a równocześnie kryształowo czystego. Banieczki ocierały się o siebie. Ani nie widziałem, ani nie słyszałem ich ruchów, ale czułem je. Częściowo był to dźwięk, a częściowo ruch. Przypomnienie tego przeżycia głęboko mnie poruszyło. W przypływie niesamowitego podniecenia chwyciłem don Juana za ramię i potrząsnąłem nim. Zdałem sobie sprawę, że bańki nie miały żadnych zewnętrznych ograniczeń, a jednak w czymś się zawierały, a ich brzegi zmieniały kształty i były nierówne, postrzępione. Bańki mieszały się i rozdzielały z wielką prędkością, ale ich ruchy nie były oszałamiająco szybkie. Były raczej równocześnie szybkie i powolne. Jeszcze jedną rzecz przypomniałem sobie: cechę, jaką miał kolor baniek. Wyglądały na przezroczyste i bardzo jasne, zdawały się prawie zielone, chociaż nie był to kolor w kategoriach mojego zwykłego postrzegania. – Utknąłeś – powiedział don Juan. – To wszystko nie jest ważne. Zajmujesz się niewłaściwymi rzeczami. Ważny jest kierunek. Pamiętałem jedynie, że poruszałem się, nie mając żadnego punktu odniesienia, ale don Juan stwierdził, że skoro na początku bańki płynęły zgodnie w prawo, czyli na południe, to południe jest tym kierunkiem, który trzeba wziąć pod uwagę. Jeszcze raz kategorycznie kazał mi przypomnieć sobie, czy ściana znajdowała się po mojej prawej czy lewej stronie. Usiłowałem sobie przypomnieć. Kiedy don Juan zawołał mnie i, że tak powiem, wyszedłem na powierzchnię, miałem ścianę chyba po lewej stronie. Była bardzo blisko, mogłem odróżnić wyżłobienia i nierówności drewnianej formy, do której wlano beton. Użyto bardzo wąskich desek, które utworzyły bardzo zwarty wzór. Ściana była bardzo wysoka. Widziałem jeden jej koniec, zauważyłem, że nie miała narożnika, ale była zakrzywiona. Don Juan przez chwilę nic nie mówił, jakby zastanawiał się, jak można odszyfrować znaczenie mojego doświadczenia. W końcu powiedział, że nie osiągnąłem zbyt wiele i że zrobiłem znacznie mniej, niż się po mnie spodziewał. – Co miałem zrobić? Nie odpowiedział, ale wydął wargi. – Poszło ci bardzo dobrze – powiedział. – Dzisiaj nauczyłeś się, że brujo używa wody do przemieszczania się. – Lecz powiedz, czy widziałem? Popatrzył na mnie z zaciekawieniem. Przewrócił oczami i powiedział, że będę musiał wchodzić w zieloną mgłę bardzo wiele razy, zanim sam nie odpowiem na to pytanie. Subtelnie zmienił temat rozmowy mówiąc, że w zasadzie nie nauczyłem się poruszać przy pomocy wody, ale dowiedziałem się, że brujo może to robić. Powiedział, że umyślnie kazał mi patrzeć na brzeg strumienia, żebym mógł określić swoje położenie względem niego. – Poruszałeś się bardzo szybko – powiedział – tak szybko, jak człowiek, który zna tę technikę. Trudno mi było za tobą nadążyć. Błagałem go, żeby wyjaśnił to, co się działo ze mną od samego początku. Roześmiał się i powoli pokręcił głową, jakby z niedowierzaniem. – Zawsze musisz wiedzieć wszystko od początku – rzekł. – Nie ma żadnego początku, początek jest tylko w twojej głowie. – Myślę, że początek był wtedy, kiedy usiadłem na brzegu i zapaliłem – powiedziałem. – Zanim jednak zapaliłeś, ja usiłowałem wymyślić, co z tobą zrobić – powiedział. – Musiałbym ci powiedzieć, co wymyśliłem, ale nie mogę tego zrobić, ponieważ doprowadziłoby to mnie do czegoś jeszcze innego. Więc może wszystko byłoby dla ciebie bardziej przejrzyste, gdybyś nie myślał o początkach. – No to powiedz mi, co się wydarzyło po tym, jak usiadłem na brzegu i zapaliłem. – Chyba już mi to powiedziałeś – odparł śmiejąc się. – Czy cokolwiek z tego, co zrobiłem, miało jakąś wartość, don Juanie? Wzruszył ramionami. – Bardzo dobrze wypełniłeś moje polecenia i nie miałeś żadnych kłopotów z wejściem i wyjściem z mgły. Potem posłuchałeś mojego głosu i wychodziłeś na powierzchnię za każdym razem, gdy cię wołałem. Na tym polegało ćwiczenie. Reszta była bardzo prosta. Po prostu pozwoliłeś, żeby mgła cię uniosła. Zachowywałeś się, jakbyś wiedział, co należy robić. Kiedy byłeś już bardzo daleko, zawołałem cię i kazałem ci spojrzeć na brzeg, żebyś wiedział, jak daleko pojechałeś. Potem ściągnąłem cię z powrotem. – Chcesz powiedzieć, don Juanie, że naprawdę podróżowałem w wodzie? – Owszem i to bardzo daleko. – Jak daleko? – Nie uwierzyłbyś. Usiłowałem przekonać go, żeby mi powiedział, ale zakończył temat mówiąc, że musi na chwilę odejść. Nalegałem, żeby pisnął chociaż jedno słówko. – Nie lubię, jak się mnie trzyma w niewiedzy – powiedziałem. – Sam się tam trzymasz – rzekł. – Pomyśl o ścianie, którą widziałeś. Siadaj tu na macie i przypomnij sobie każdy szczegół. Może wtedy odkryjesz, jak daleko pojechałeś. Wiem tylko, że podróżowałeś bardzo daleko. Wiem to, ponieważ sprowadziłem cię z wielkim trudem. Gdyby mnie przy tobie nie było, mógłbyś się tak włóczyć i nigdy nie wrócić, a wtedy zostałoby z ciebie tylko martwe ciało na brzegu strumienia. Możliwe też, że sam byś wrócił. Z tobą nigdy nic nie wiadomo. No więc, sądząc po tym, jak trudno było cię sprowadzić z powrotem, powiedziałbym, że niechybnie dotarłeś do... Zrobił długą przerwę i patrzył na mnie przyjaźnie. – Ja pojechałbym aż do gór w środkowym Meksyku – powiedział. – Nie wiem, dokąd ty byś pojechał, może do Los Angeles albo nawet do Brazylii. Don Juan wrócił następnego dnia późnym popołudniem. Podczas jego nieobecności zapisałem wszystko, co tylko zapamiętałem z mojego doświadczenia. Kiedy pisałem, przyszło mi do głowy, żeby pójść wzdłuż brzegu strumienia, w obu kierunkach, i sprawdzić, czy rzeczywiście widziałem na którymś z brzegów coś, co mogło wywołać we mnie obraz ściany. Przyszło mi do głowy, że kiedy byłem zamroczony, don Juan mógł mnie gdzieś poprowadzić, a potem kazać mi koncentrować się na jakiejś ścianie przy drodze. Obliczyłem, że jeśli don Juan prowadził mnie, to w czasie, który upłynął od chwili, kiedy po raz pierwszy zauważyłem mgłę, do momentu, kiedy wyszedłem z kanału i wróciłem do domu, mogliśmy przejść najwyżej dwie i pół mili. Wobec tego przeszedłem wzdłuż strumienia jakieś trzy mile w obu kierunkach, dokładnie przyglądając się każdemu szczegółowi, który mógł przypominać moje wyobrażenie ściany. Strumień był zwykłym kanałem, używanym do nawadniania. Miał jakieś cztery do pięciu stóp szerokości. Nie mogłem znaleźć nic, co przypominałoby betonową ścianę. Kiedy don Juan wrócił do domu późnym popołudniem, zagadnąłem go o to i koniecznie chciałem przeczytać mu to, co zapisałem. Nie chciał słuchać i kazał mi usiąść. Usiadł twarzą do mnie. Nie uśmiechał się. Jego przenikliwe oczy, utkwione gdzieś ponad horyzontem, wskazywały, że był pogrążony w myślach. – Myślę, że teraz jesteś już świadomy – powiedział bardzo poważnym tonem – że wszystko jest śmiertelnie niebezpieczne. Woda jest równie niebezpieczna jak strażnik. Jeśli nie będziesz uważać, woda cię pochwyci. Wczoraj już to prawie zrobiła. Lecz żeby zostać złapanym, człowiek musi tego chcieć. W tym problem. Ty chcesz się poddać. Nie wiedziałem, o czym mówi. Zaatakował mnie tak niespodziewanie, że byłem zdezorientowany. Nieśmiało poprosiłem go o wyjaśnienie. Niechętnie wspomniał, że poszedł do kanionu, widział ducha wodnej jamy i jest głęboko przekonany, że zmarnowałem szansę na widzenie wody. – Jak? – zapytałem naprawdę zakłopotany. – Duch jest siłą – powiedział – i jako taki odpowiada jedynie na siłę. Nie można folgować sobie w jego obecności. – Kiedy ja sobie pofolgowałem? – Wczoraj, kiedy zrobiłeś się zielony od wody. – Nie folgowałem sobie. Myślałem, że był to bardzo ważny moment i powiedziałem ci, co się ze mną działo. – A kimże ty jesteś, żeby myśleć czy decydować o tym, co jest ważne? Nie masz pojęcia o siłach, z którymi masz do czynienia. Duch wodnej jamy naprawdę istnieje i mógł ci pomóc. W rzeczywistości pomagał ci, dopóki nie sfuszerowałeś. Teraz nie wiem, jaki będzie rezultat twoich poczynań. Uległeś duchowi wodnej jamy i teraz w każdej chwili może cię zabrać. – Czy patrzenie na to, jak zielenieję, było błędem? – Poddałeś się. Chciałeś się poddać. To było złe. Mówiłem ci już i raz jeszcze powtórzę. W świecie brujo możesz przeżyć tylko wtedy, kiedy jesteś wojownikiem. Wojownik traktuje wszystko z szacunkiem i nie depcze niczego, chyba że musi. Wczoraj nie potraktowałeś wody z szacunkiem. Zazwyczaj zachowujesz się bardzo dobrze. Lecz wczoraj poddałeś się własnej śmierci, jak jakiś cholerny głupek. Wojownik nie ulega niczemu, nawet swojej śmierci. Wojownik nie jest chętnym partnerem, wojownik pozostaje niedostępny, a jeśli w coś się angażuje, to możesz być pewien, że jest świadomy tego, co robi. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Don Juan był prawie zły. To mnie zaniepokoiło. Rzadko tak ze mną postępował. Powiedziałem mu, że naprawdę nie miałem pojęcia, że robię coś złego. Po kilku minutach pełnej napięcia ciszy don Juan zdjął kapelusz, uśmiechnął się i powiedział, że zdobyłem kontrolę nad moim folgującym sobie ja. Podkreślił, że powinienem unikać wody i nie zbliżać się do niej przez najbliższe trzy czy cztery miesiące. – Nie sądzę, żebym wytrzymał bez prysznica – powiedziałem. Don Juan roześmiał się tak, że aż łzy pociekły mu po policzkach. – Nie wytrzymasz bez prysznica! Czasem jesteś taki słaby, że wydaje mi się, że robisz to celowo. Lecz to nie żart. Czasami naprawdę nad niczym nie panujesz i moce twojego życia mogą cię z łatwością zabrać. Powiedziałem, że kontrolowanie się przez cały czas jest dla człowieka niemożliwe. Don Juan twierdził uparcie, że dla wojownika nic nie pozostaje poza jego kontrolą. Jako argumentu użyłem pojęcia wypadku mówiąc, że to, co przydarzyło mi się przy kanale z wodą, można z pewnością określić mianem wypadku, ponieważ ani nie chciałem, ani też nie byłem świadomy swojego niewłaściwego zachowania. Rozmawialiśmy o różnych ludziach doświadczających nieszczęść, które można nazwać wypadkami. Szczególnie rozwodziłem się nad Lucasem, bardzo miłym starym Indianinem Yaqui, który został ciężko ranny w wypadku, kiedy wywróciła się prowadzona przez niego ciężarówka. – Myślę, że uniknięcie wypadku jest niemożliwe – powiedziałem. – Żaden człowiek nie jest w stanie kontrolować wszystkiego dookoła. – To prawda – powiedział ostro don Juan. – Lecz nie wszystko jest wypadkiem nie do uniknięcia. Lucas nie żyje jak wojownik. Gdyby tak żył, wiedziałby, że czeka i wiedziałby, na co czeka, no i nie prowadziłby ciężarówki po pijanemu. Rozbił samochód o skałę przy drodze, ponieważ był pijany i niepotrzebnie kaleczył swoje ciało. Dla wojownika życie jest ćwiczeniem ze strategii – ciągnął don Juan. – Ty za to chcesz odkryć sens życia. Wojownik nie dba o sens. Gdyby Lucas żył jak wojownik – a miał taką szansę, jak wszyscy – żyłby strategicznie. Gdyby nie mógł uniknąć wypadku, w którym połamał żebra, znalazłby sposób na wyrównanie swych szans albo uniknąłby jego konsekwencji, albo też walczyłby z nimi. Gdyby Lucas był wojownikiem, nie siedziałby w swoim obskurnym domku, umierając z głodu. Walczyłby do końca. Przedstawiłem don Juanowi alternatywę, używając go jako przykładu i pytając, co by było, gdyby on sam stał się ofiarą wypadku i miał poturbowane nogi. – Gdybym nie mógł nic na to poradzić i stracił nogi – powiedział – nie mógłbym już dłużej być człowiekiem, więc dołączyłbym do tego, co czeka tam na mnie. Zrobił ręką gest wskazujący to, co znajdowało się dookoła. Kłóciłem się dalej twierdząc, że mnie nie zrozumiał. Chciałem wykazać, że niemożliwe jest, żeby człowiek był w stanie przewidzieć wszystkie zmienne wchodzące w skład jego codziennych działań. – Mogę ci tylko powiedzieć – stwierdził don Juan – że wojownik nigdy nie staje się dostępny, nigdy nie stoi na drodze i nie czeka, aż go coś zniszczy. W ten sposób Zmniejsza do minimum wszystkie nieprzewidziane możliwości. Tego, co ty nazywasz wypadkami, można przeważnie bardzo łatwo uniknąć, chyba że jest się żyjącym bezładnie głupcem. – Nie można żyć strategicznie przez cały czas – powiedziałem. – Wyobraź sobie, że ktoś czeka na ciebie z karabinem z celownikiem optycznym. Może dokładnie cię namierzyć z odległości pięciuset jardów. Co byś zrobił? Don Juan popatrzył na mnie z niedowierzaniem, p0 czym wybuchnął śmiechem. – Co byś zrobił? – nalegałem. – Gdyby ktoś czekał na mnie z karabinem z celownikiem optycznym? – spytał, przedrzeźniając mnie. – Gdyby ktoś schował się i czekał na ciebie. Nie miałbyś szans. Nie potrafisz zatrzymać kuli. – Nie. Nie potrafię. Ciągle jednak nie rozumiem, o co ci chodzi. – Chodzi mi o to, że ta cała twoja strategia nic nie pomoże w takiej sytuacji. – Ależ owszem. Jeśli ktoś będzie czekał na mnie z karabinem z celownikiem optycznym, po prostu tam nie pójdę. |